Podczas tegorocznych październikowych parlamentarnych wyborów na Ukrainie frekwencja wyniosła około 60%. Natomiast w Polsce na zagranicznych okręgach wyborczych, które mieściły się w ukraińskich placówkach dyplomatycznych frekwencja była można powiedzieć znikoma bo wyniosła 10%. Gdy rozmawiałem ze znajomymi z Warszawy, jeszcze przed wyborami, każdy mówił, że idzie bo „to dla niego obowiązek”, „nie chce żeby ktoś wybrał za niego”, „chce lepszego życia dla swoich bliskich którzy zostali na Ukrainie” czy „dlatego, żeby nie musieli już emigrować za chlebem”. I chociaż przedwyborcze prognozy co do frekwencji były duże, to jak się później okazało nie wszystkim było dane wziąć udział w wyborach, o ile zarejestrować się na nie mogli tylko ci, którzy mają w Polsce meldunek. Jak wiadomo większość Ukraińców którzy mieszkają nad Wisła (głównie w województwie mazowieckim) nie ma zameldowania. Nierzadko pracują na czarno albo już skończyła się im wiza, dlatego nie chcą się meldować, żeby się nie ujawnić. Często też przyjeżdżają na kilka miesięcy więc nie widzą w tym sensu. Jednak przez taki warunki przedwyborczej rejestracji w Konsulacie Ukrainy, w Warszawie głosowało tylko 475 osób, gdzie ogólnie szacuje się, że stolicy i okolicach żyje około 40 tys Ukraińców. Oczywiście część z nich wzięłaby udział w wyborach, gdyby mogli pójść zarejestrować się z paszportem. Lecz w Konsulacie takiego scenariusza nie brali pod uwagę, twierdząc że „taka osoba mogłaby jeździć i głosować po wszystkich pięciu zagranicznych okręgach wyborczych w Polsce”. Mi to jakoś pachnie totalną bzdurą i obawy co do jakichś tzw. „karuzeli” są bezpodstawne. Raczej wątpliwe, że Ukraińcy, którzy żyją tutaj kilka lat chcieliby robić takie rzeczy.

Przyczyna jest tu inna. Analizy rezultatów na zagranicznych okręgach, pokazują, że przeważnie wygrywają partie opozycyjne, gdyż wyborcy popierają partie, które są proeuropejskie. I o tym dzisiejsza partia rządząca dobrze wiedziała, dlatego myślę, że specjalnie wprowadziła takie a nie inne zasady uczestniczenia w głosowaniu na zagranicznych placówkach Ukrainy. Ale jak wiadomo najciemniej pod latarnią i nawet w takiej Polsce władza ukraińska robi swoje „przekręty”, gdyż zapisywanie na listę wyborców tylko dzięki okazaniu meldunku nie jest zgodne z ukraińska konstytucją. Oczywiście Polska w tej materii nic nie mogła zrobić. Natomiast mogła się przyczynić do przejrzystości wyborów na samej Ukrainie wysyłając obserwatorów. Trzeba powiedzieć że w tym aspekcie Polska zdała egzamin.

Oczywiście z Polski na wybory pojechało najwięcej obserwatorów. Głosy znajomych z Warszawy, którzy byli obserwatorami w tych wyborach często się powtarzały: „przekręty były już do wyborów”, „w komisjach wyborczych były kamery, ale nie włączone”, a co najgorsze „nie mogliśmy zobaczyć końcowego liczenia głosów w komisjach okręgowych, bo kazali nam już jechać do domu” – mówili. Ogólnie ocena obserwatorów co do wyborów na Ukrainie była raczej negatywna. Jednak zaraz po wyborach usłyszałem, że prezydent Polski gratulował Ukrainie demokratycznych i „czystych” wyborów! I tu coś nie tak, bo niby zwykli obywatele Ukrainy mogli do tej pory mieć w materii wyborów i ich przejrzystości sojusznika w polskich władzach... a tu taki klops!

Oczywiście po jakimś czasie i po komentarzach jakie zaczęły się pojawiać Prezydent Polski sam zaznaczył, że faktycznie może za wcześnie wypowiedział się na temat rezultatu tych wyborów i ich przejrzystości, jednak cała sprawa spotkało się z oburzeniem Ukraińców mieszkających w Warszawie. W związku z taka sytuacją wystosowali do Prezydenta Polski, Premiera Polski, Marszałka Sejmu, przedstawicieli Rządu, Ministrów apel. W nim między innymi zaznaczyli i zwrócili się z prośbą o „...adekwatną ocenę naruszenia praw i swobód obywatelskich podczas kampanii wyborczej do Rady Najwyższej Ukrainy. Zwracamy się do Państwa Polskiego, które w ramach misji międzynarodowych wysłało na Ukrainę największą liczbę obserwatorów, z apelem, by poprzez swoje zbyt umiarkowane oświadczenia nie legitymizować reżimu, który brutalnie narusza europejskie standardy wyrażania woli narodu.
Wybory parlamentarne, które miały miejsce 28 października 2012 r., stały się jednymi z najbrudniejszych w dziejach niepodległej Ukrainy. Władze zastosowały wszystkie możliwe środki celem osiągnięcia pożądanych dla siebie wyników...” – pisali.

Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że w taki oto sposób Polska dała i daje dla ukraińskiej elity rzadzącej zielone światło, dla jakiś wyborczych malwersacji. Przez to ukraińska władza widzi, że najlepiej robić przekręty pod bacznym okiem najbliższych sąsiadów Polski, bo jak wiadomo najciemniej jest pod latarnią. A to właśnie Polska, która jak często się mówi o niej jak adwokacie Ukrainy w UE, powinna wymagać od Kijowa przestrzegania demokratycznych europejskich zasad i może czasami dać ukraińskiej władzy pstryczka w nos... co na pewno byłoby z korzyścią dla zwykłaego obywatela czy tego w Ukrainie, czy za granicą, w Polsce, w Warszawie...



Paweł Łoza