"Okupacja Palestyny nie zakończy się bez presji na Izrael z zewnątrz” – tłumaczy mi swoje zaangażowanie w propagowanie międzynarodowego bojkotu Izraela jerozolimski dziennikarz i aktywista. Uri Yakobi Keller, mieszka w Jerozolimie, jest refusnikiem (odmówił służby wojskowej w Izraelu z powodów ideologicznych), jest pracownikiem Alternatywnego Centrum Informacji, palestyńsko –izraelskiej organizacji pozarządowej (1). Jego obraz izraelskiej lewicy w kontekście konfliktu bliskowschodniego opisałam w felietonie pt. „Porażka (lewicowej) ludzkości”. Relacja z drugiej części rozmowy z nim, w której opowiada o swoim osobistym doświadczeniu aktywisty – poniżej.

Jeśli chodzi o moje zaangażowanie, to chyba rodzinne – śmieje się Uri. Mój ojciec należy do Gusz Szalom – lewicowej organizacji sprzeciwiającej się okupacji Palestyny, założonej na początku lat 90-tych, a moja matka jest członkinią Machsom Watch, czyli ruchu kobiet które jeżdżą na check pointy i monitorują, w jaki sposób traktowani są tam Palestyńczycy przez żołnierzy. Czasem, kiedy checkpoint jest zamknięty, wdają się w negocjacje z żołnierzami, by ci przepuszczali czekających Palestyńczyków. Dodatkowo moja babcia, Chava jest jedną z założycielek izraelskich feministycznej inicjatywy pokojowej Kobiet w Czerni. No i chyba najbardziej spektakularnym momentem mojego politycznego zaangażowania była odmowa służby wojskowej, kiedy poszedłem na 4,5 miesiąca do więzienia. Teoretycznie w Izraelu nie możesz odmówić służby wojskowej. W momencie, kiedy dostajesz wezwanie, zostajesz żołnierzem i zaczynasz już podlegać wojskowemu prawu i regułom [po odsłużeniu 3 lat wojska w przypadku mężczyzn i 2 lat w przypadku kobiet, po liceum co roku przez miesiąc do ukończenia 45-go roku życia Izraelczyk spędza w armii]. Gdzieś tam jest twój dowódca, a ty zostajesz anonimowym numerem. To co zrobiłem więc, to było po prostu odmowa założenia munduru po zgłoszeniu się do jednostki, odmowa podpisania tych wszystkich papierów które ci dają; powiedziałem, że nie zamierzam współpracować, nie uważam się za żołnierza i wobec tego nie będę spełniać żadnych rozkazów. W świetle prawa wojskowego, to nie jest wielka zbrodnia, to tak jakby jakiś oficer kazał ci umyć łazienki, a ty odmawiasz. To się zdarza, i nie wiąże się z jakąś wielką sprawą, nie dostajesz procesu z prawnikami itd. – po prostu przypadkowy oficer skazuje cię na wojskowy areszt. Spytano mnie, czy faktycznie odmówiłem założenia munduru i dlaczego, i kiedy powiedziałem, że to dlatego że nie chcę zabijać ludzi – dostałem dwa tygodnie. W areszcie jest generalnie tak jak normalnie w wojsku, ale bez wykonywania wojskowych zajęć. Wstajesz o 5, stajesz na baczność i krzyczysz „Tak jest!”; to nie jest więzienie z filmów z kryminalistami, siedzisz tam z dzieciakami takimi jak ty w wieku 18 -19 lat.

Ludzi, którzy mówią: „jestem pacyfistą”, albo „nie chcę się przykładać do okupacji”, którzy świadomie decydują się na obywatelskie nieposłuszeństwo, jest niewielu. Kiedy zdarzył się mój przypadek, to była największa liczba za jednym razem – 12 osób równocześnie w więzieniach w całym Izraelu. Zważywszy, że co roku dziesiątki tysięcy idą na służbę to bardzo niewiele. I tak zazwyczaj są to 1-2 osoby w tym samym czasie. Równocześnie jednak, znacznie więcej osób unika służby wojskowej, a nawet ląduje za to w więzieniu, ale z innych powodów. Właściwie to dość proste nie iść do wojska. Jeśli nie idziesz i nie walisz prosto z mostu że jesteś pacyfistą i nie chcesz zabijać niewinnych ludzi, możesz powiedzieć, że masz depresję, nie masz przyjaciół i z odpowiednim zaświadczeniem od psychologa sprawa jest łatwa. Armia jest potwornie zbiurokratyzowaną instytucją, więc wszelkie papierki pomagają prześlizgnąć się przez jej meandry, no chyba że sobie naklejasz na czole nalepkę „Pacyfista”, wtedy wybierasz więzienie. Kiedy pierwszy raz poszedłem siedzieć, było ze mną 4 innych refusników – żaden z nich nie zrobił tego z powodów politycznych. Kiedy siedzieliśmy czekając na umieszczenie nas w celi, któryś z nich zaczął wypytywać dlaczego nie chcemy iść do wojska. Jeden, jak się okazało, miał dziewczynę, której nie chciał zostawiać na trzy lata; drugi dobrą pracę, której nie chciał stracić; trzeci rodziców i braci na utrzymaniu i ryzyko, że bez niego sobie nie dadzą rady. Każdy ma jakiś powód.

W tym czasie, kiedy toczyła się moja sprawa, akurat powstała specjalna komisja sumienia. To była odpowiedź na przemówienie jednego z parlamentarzystów, który skrytykował Izrael za to, że uważamy się za cywilizowany kraj, a nie mamy prawnie rozwiązanej kwestii odmowy służby wojskowej z powodów ideologicznych, jak to ma miejsce we wszystkich innych krajach demokratycznych. Powołano więc komisję, która składa się z przypadkowych osób oceniających, czy jesteś pacyfistą. Oceny dokonują po 10-minutowej rozmowie. Tak się składa, że kiedy ja odmawiałem służby, nie było w Izraelu chłopaków-pacyfistów, tylko dziewczyny. To dość ciekawe, w każdym razie fakty były takie, że wielu dziewczynom pozwolono uniknąć na tej podstawie służby wojskowej. Ja także stawiłem się przed tą komisją, ale nie rozpoznali we mnie pacyfisty – może mieli rację, nie wiem… W każdym razie po tym, jak kilka razy odmawiałem służby i trafiałem do aresztu, w sumie na te 4,5 miesiąca, kazano mi się stawić przed inną komisją, która zajmowała się ludźmi nieprzystosowanymi. Powiedziano mi tam, że znają mój przypadek, wiedzą co powiedziałem komisji do spraw sumienia, ale że są czymś zupełnie innym i chcieliby, żebym powiedział im co t a k n a p r a w d ę powstrzymuje mnie przed służbą wojskową. I ja poszedłem na taki układ, byłem już zmęczony powtarzającą się historią z aresztem. Opowiedziałem im o tym, że nie wyobrażam sobie noszenia munduru, słuchania rozkazów – co było prawdą, ale już nie wspominałem o pacyfizmie. I wtedy wbili mi w papierach odpowiednią pieczątkę, i tak skończyła się moja przygoda z Izraelskimi Siłami Obronnymi. Od tego czasu współpracuję z Alternatywnym Centrum Informacji.

Moim głównym przedmiotem zainteresowania jest bojkot jako strategia polityczna. Koniec okupacji już nie jest wewnętrzną kwestią Izraela. Radykalna lewica nie ma realnego wpływu politycznego. To oznacza, że koniec okupacji może być jedynie rezultatem presji z zewnątrz. Widzę dwie drogi takiego nacisku. Jedna to kolejna Intifada, która oznacza wiele przemocy. Druga to bojkot, którego jestem gorącym zwolennikiem, z czysto egoistycznych pobudek: jako Izraelczyk, który nie chce więcej przemocy na ulicach swojego miasta. Wolę bojkot, który także krzywdzi ludzi, ale bez przemocy. Bojkot w moim odczuciu po pierwsze powinien być symboliczny, potem ekonomiczny. Izrael twierdzi teraz, że jest liberalną demokracją szanującą prawa człowieka, zaawansowaną ekonomicznie, przyjazną osobom homoseksualnym itd. – ale to jest tylko jedna strona Izraela. Z drugiej, jest podtrzymywanie okupacji; w przypadku Palestyńczyków mieszkających na Zachodnim Brzegu mamy do czynienia z regularną i konsekwentną dyskryminacją. Nawet jeśli ci ludzie nie są obywatelami Izraela, Izrael jest odpowiedzialny za ich prawa – a on nie tylko ich nie chroni, ale regularnie gwałci. I te dwie twarze: kraju okupacyjnego i zachodniej demokracji nijak do siebie nie pasują. Bojkot nie oznacza odcinania wszelkich więzów z Izraelem, tylko redefiniowanie tych relacji, w szczególności tych dotyczących izraelskich instytucji i otwarte stawianie warunków: akceptujemy was jako zachodnią demokrację, ale wtedy koniec z okupacją. Celem muszą być instytucje, nie konkretni ludzie. Nie chodzi więc o Izraelczyków, nie uważam, ze ludzie z innych krajów powinni przestać mówić mi cześć bo jestem z Izraela – ale niech mają na uwadze, że wszystko co się tutaj dzieje, co się tu kupuje, gdzie się chodzi – ma znaczenie polityczne, bardziej niż w innych miejscach.


Katarzyna Czerwonogóra


(1) Centrum jest zarejestrowaną w Izraelu organizacją, w której pracują Palestyńczycy nie mający izraelskiego obywatelstwa i posiada biuro zarówno w Jerozolimie jak i Beit Sahur na Zachodnim Brzegu. Strona Centrum dostępna pod adresem: www.alternativenews.org/english/