Cech wspólnych pomiędzy Polakami a Argentyńczycy jest kilka lub kilkadziesiąt, a może nawet kilka tysięcy. Tyle że czasami nie są takie oczywiste i bezpośrednie jak w innych kulturach, ale po chwili szukania pojawiają się, tak jak się pojawia coraz więcej gwiazd, gdy zostajemy w ciemnościach, oddaleni od światła sztucznego (już daj spokój, denny poeto!). Teraz, w tej chwili, nie mam pojęcia i kopnę – jak to mówimy w Argentynie – piłkę dalej do przodu, byście znaleźli takie zależności w moich tekstach. Czyli będę liczył na waszą pomoc.
Czytaliście Julio Cortazara? Jest taka książka, 'Historias de cronopios y de famas' (Opowieści o kronopiach i famach), gdzie takie istoty mają swoje przygody, generalnie króciutkie. Każda taka istota (nieważne jak dokładnie wyglądają i czy to ludzie) są już zdefiniowane od samej nazwy. Cronopios (kronos – czas, opio – opium) cechują się osobowością dość 'zawieszoną', pełną fantazji i wrażliwości. Są naiwni i niewinni w pograniczu bycia smarem i kierują się głównie uczuciami, niekoniecznie 'mądrze'. Po drugiej strony znajdują się famy (sława), a one są wygodne, lubią być na czole fali i chyba mają taki główny cel: patrzyć na wszystko z góry. Dla jednej famy nie ma nic lepszego niż towarzystwo drugiej famy. A na trzecim miejscu są takie istotki zwane 'esperanza' (nadzieja), skromne i ciche, które marzą o awansie do świata fam. To, że nie znajdują się w tytule, jest dość wymowne.

Cortázar był bardzo przychylny utożsamiać się z cronopiami – w końcu to oni rozbawiają nas ze swoimi klęskami, reakcjami i sposobem kierowania się po życiu. Jak nie można się z nimi i z nich śmiać? Są nieudacznikami, ale naraz nikomu żadnej krzywdy nie zrobią. Gdy się fascynują jakimś kwiatem, to go wąchają, bawią się wokół tego kwiatu, aby w końcu zasnąć, pod gołym niebem, obok tego kwiatu. Famy, po drugiej stronie, są matematycznie zimne względem wszystkiego. Mogą być obojętne wobec kwiatu, bo czują się od niego lepsze i jeśli trzeba go wyrwać, nie mają żadnego sumienia z tym. Esperanzy, dość tchórzliwe, zrobią to co wypada. Kiedyś podyskutowałem z jedną osobą, która rzekła, że ona kibicowała za famami, bo takie zawieszenie robi z cronopiach mięczaków. Wtedy było dla mnie oczywiste, że takie famy nie mają duszy, że są ohydne. Z czasem zauważyłem, że takie kategorie są bardzo obecne w prawie każdym człowieku i nie wiem, czy należy skazać na śmierć jakąkolwiek z tych istot. Pewna dwubiegunowość pomiędzy cronopiami a famami jest cechą mocno Argentyńską i, jeśli mnie pozwolicie, polską również.

Gdy my, Argentyńczycy, wygrywamy – jesteśmy pępkiem świata. Nawet pozwalamy sobie mówić, że Bóg jest Argentyńczykiem. Dlatego Maradona stał się takim mocnym symbolem Argentyny, bo przypomina o naszym 'złotym' okresie, gdy cały świat podawał się pod jego stopami. Ale gdy coś idzie nie tak, zawsze znajdzie się jakieś tango opisujące nasz żałosny stan i jesteśmy przeokrutni dla siebie. Klęska jest ciężka do zniesienia, zwłaszcza w piłce nożnej. W Polsce można zaliczać w podobny sposób w sporcie, na przykład, skoki Małysza. To, co idzie w góry, kiedyś musi zejść. Ale do tego to, co kiedyś było lub obecnie jest na czele świata, jakoś pokazujemy z pewną dumną, która tylko zdradza, że mamy niektóre problemy ze samopoczuciem. I wtedy przechodzimy od pępka troszeczkę niżej.

Polacy są przejęci – tak jak Argentyńczycy – tym, jak są odebrane przez te 'główne' kraje i jakie miejsce mają przy nich. Ostatnio niejacy znajomi wyrażali swoje urażenie tym, że odkryte przez Wikileaks szpiegowanie ambasady amerykańskiej na terenie polskim nie było stosunkowo znaczące, gdy się porówna z innymi krajami. Potrzeba ustalania się osobowością Argentyńczyków i świadomość tego, co mamy 'wydrukowane' w paszporcie (tango, Maradona, Latynosi, ¡Pasión!, gorąca krew, itd.) robi z nami takie wersje 'for export'. Rzeczy, na których mogliśmy nie zwracać uwagi w Argentynie, chcąc czy nie chcąc, stają się rodzajem wizytówki w Polsce.
Również Polacy, tak jak Argentyńczycy, nie są za przyzwyczajeni do zwycięstwem, ale potrafimy całkiem nieźle dać czadu.

Ale nie tylko przez to, że jakieś duchowe są cechy wspólne pomiędzy Polakami i Argentyńczykami, przeprowadziłem się do Polski. Polska przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Może to was zadziwić, ale otrzymałem dużo ciepła i prawdziwej pomocy ze strony Polaków kompletnie nieznajomych dla mnie. I dostałem możliwość się rozwijać fachowo (skończyć studia na AMUZ w Bydgoszczy), a wówczas miałem też sposób utrzymywać się ucząc hiszpańskiego. Gdybym wybrał jakiś inny kraj, na przykład Hiszpania, myślę że mój los byłby kompletnie inny, niekoniecznie lepszy.

Oczywiście, to wszystko jest tak jak ja widzę, tak jak ja odbieram, że rzeczy się mają dziś. Nie musicie się ze mną zgodzić. Także dobre miejsce zależy od dobrych ludzi. Może miałem ogromne szczęście spotkać się z takimi ludźmi, pięknymi cronopiami z odrobinką famy (całą tą sprawą biznezmeństwa) i esperanzy, z którymi mogę się podzielić myślami i wrażeniami poza tą tasiemką, o której wam poprzednio opowiadałem. Może to los, jednak myślę, że to jest cecha obecna w większości ludzi tutaj. Rzeczy się dzieją, jest chęć postępu w powietrzu, a zanim to pójdzie na poważną drogę, muszę wam przyznać, że Polska kapusta kiszona ma swoje poboczne skutki i muszę was teraz opuścić.
¡Chau!


Tekst: Nicolás de la Vega