Jeszcze dziesięć lat temu pytanie o to, czy Warszawa jest El Dorado – kogokolwiek by o to nie zapytać – nosiło znamiona dobrego żartu. Pamiętam jeszcze pierwsze lata po moim przyjeździe. W tamtym czasie, kiedy dwie „kolorowe” osoby czy dwaj Azjaci pojawiali się w jednym wagonie metra, przypatrywałem im się tak, jak przypatrywano by się kosmicie wykonującemu taniec Michaela Jacksona w dyskotece.
Nawet, jeżeli według Europejskiego Urzędu Statystycznego EUROSTAT odsetek cudzoziemców w Polsce wynosi tylko 0,1% jej populacji, sądząc po różnorodności twarzy, które można minąć na ulicach Warszawy, stawiam sobie pytanie czy cyfry te odzwierciedlają wciąż rzeczywistość? Co pcha nowych przybyszy do osiedlenia się w Warszawie? Daleko nam do 35% cudzoziemców obecnych w Polsce około 1931 r., reprezentujących ówcześnie 11 milionów ludzi. Dziś mamy około 97 000 emigrantów żyjących w Polsce legalnie i prawie 70 000 znajdujących się tu nielegalnie. Dla porównania, we Francji przebywa 12 milionów obcokrajowców i ich dzieci.

Jeżeli chodzi o wyjazdy Polaków za granicę, wejściu Polski do Unii Europejskiej towarzyszył ogromny eksodus w stronę krajów takich jak Wielka Brytania, Norwegia czy Francja. Zapowiedź polskiego „hydraulika” zaczęła zatem działać, wzbudzając największe niepokoje wśród pozostałych państw członkowskich. Zgodnie z szacunkami Głównego Urzędu Statystycznego, w 2005 roku 22 000 polaków oficjalnie opuściło swój kraj, w 2010 było ich 17 000, a w 2011 – 19 000. Dla zrozumienia tych cyfr istotnym jest zestawić je z liczbą nowo przybyłych. W 2005 roku było ich 9 300, 15 200 w 2010 roku, zaś w 2011 – 15 500. Dane te pokazują nam, że saldo migracyjne (czyli różnica między liczbą imigrantów i emigrantów) jest zdecydowanie niskie. Może to oznaczać, że Polacy mają mniej powodów do wyjazdu za granicę niż przybysze, którzy znajdują Polskę coraz bardziej atrakcyjną.

Dwa czynniki, które mogłyby spowodować odwrócenie zjawiska to kryzys ekonomiczny, który od kilku lat uderza Europę z pełną siłą oraz zmniejszenie zapomóg, które Unia Europejska przyznaje Polsce na cele rozwojowe. Z drugiej strony mamy Polskę, którą zaczyna ledwie dotykać kryzys, jednakowoż bez tak katastrofalnych rezultatów jak w Grecji czy Portugalii. Wielu ludzi zaczyna porównywać i pojmować, że Polska za kilka lat mogłaby stać się jednym z krajów, gdzie żyje się najlżej w Europie. Jako przykład moglibyśmy zacytować raport francuskiego towarzystwa ubezpieczeniowego Ducroire, wedle którego Polska miałaby podwoić PKB na osobę w zaledwie 20 lat (ponad 50% w latach 1992-2012).

Istnieją, moim zdaniem, trzy główne typy imigracji. Najczęstszą jest imigracja przymusowa. Zazwyczaj dotyczy ludzi pochodzących z krajów rozwijających się, którzy szukają lepszych warunków życia, oraz uchodźców. Europa i Stany Zjednoczone są dla nich El Dorado samym w sobie. Jednakże rzeczywistość szybko dogania świeżo przybyłych, którzy często mają trudności w integracji i kończą zamykając się w swej wspólnocie. Następnie występuje imigracja „z miłości”, kiedy pary tworzone przez dwie osoby różnych narodowości decydują się na zamieszkanie w kraju jednego z partnerów. I wreszcie, imigracja z wyboru, przez którą rozumiemy młodych ludzi kończących studia, osiedlających się w kraju, w którym zakończyli swą edukację, a także ludzi różnego wieku i różnych horyzontów, zwykle czujących się niekomfortowo w kraju swojego pochodzenia, którzy decydują się szukać szczęścia gdzie indziej.
Aby zmierzyć urok, jaki wywiera Polska na nowych imigrantach, można bazować na trzecim typie imigracji, imigracji z wyboru. W rzeczy samej, jeżeli przybysze widzą perspektywę rozwoju w Polsce i z powodzeniem się tu osiedlają, jest to dowód, iż kraj ten oferuje prawdziwe możliwości.

W ciągu ośmiu lat w Polsce miałem szansę spotkać mnóstwo ludzi, którzy opuścili swą rodzimą ziemię, by zasmakować w „polskiej” przygodzie. Są to Francuzi, Hiszpanie, Włosi, Grecy czy Amerykanie, od kamerzysty, poprzez biznesmana, do piosenkarza, wszyscy oni mają punkt wspólny: romantyczną wizję kraju Mickiewicza. Widzą w nim skrzyżowanie szlaków, zachodni kraj, który oddycha wciąż Wschodem. Wielu z nich czuło się źle na ojczystej ziemi. Dla Francuzów, na przykład, Francja, którą opuścili, znajdowała się u swego schyłku, była miejscem, w którym ludzie obawiali się jedni drugich i odrzucali dialog jakiejkolwiek natury (politycznej, religijnej czy etnicznej), a wszystko to w atmosferze ogólnej hipokryzji. Przybywając do Polski, stali się pionierami i poszukiwaczami przygód odkrywającymi świat w pełnej transformacji z dala od francuskiej sklerozy.

Ja sam widzę siebie w tych rebelianckich szeregach, które postanowiły zostać świadkami i aktorami polskiego przepoczwarzenia. I z tych samych powodów wyjechałem z Francji, nawet jeżeli jestem dumny w bycia Francuzem, jestem świadomy, iż kraj ten popełnił wiele błędów w swojej polityce migracyjnej, poczynając na końcu kolonizacji. W rzeczywistości Francja stłoczyła imigrantów i sama stworzyła ich getta i strefy zamknięte. Skutkiem tego jest społeczeństwo wstydzące się swych mieszanych dzieci, pyszniące się jednocześnie tytułem państwa praw człowieka. W Polsce nie ma o tym mowy, bo obcokrajowiec jest dziś przyjmowany z otwartymi ramionami, pod warunkiem, że zaakceptuje on reguły gry, posługiwanie się językiem polskim i uczciwą pracę.
Oczywiście, szok kulturowy zawsze może powodować nieporozumienia, zwłaszcza w przypadku imigracji widocznej (osoby o kolorowej skórze lub innego wyznania). Wielu moich przyjaciół pochodzących z krajów czarnej Afryki żyjących w Warszawie od ponad piętnastu lat często opowiada przerażające historie o nietolerancji i przemocy, której ofiarą mogliby paść nowo przybyli. Pomimo tej burzliwej przeszłości, myślę, że Polska nie będzie miała dużych problemów ze wspieraniem unifikacji przyszłych imigrantów.

Pod warunkiem, że będzie uważnie obserwować swoich europejskich sąsiadów, by nie powtarzać tych samych błędów. Podstawowymi hamulcami integracji cudzoziemców są ksenofobia, zbyt surowa lub zbyt pobłażliwa polityka migracyjna, odmowa interkulturowego dialogu i zamknięcie się w swojej tożsamości. Wielu uważa, że Polska jest krajem głęboko rasistowskim. Ja myślę zaś, że w Polsce więcej jest ignorancji i frustracji niż prawdziwego rasizmu. Imigracja istniała zawsze i zawsze będzie aktualna, a Warszawa ma w rękach wszystkie karty, by integrować swoich imigrantów według modelu opartego na dobrym korzystaniu z różnic, które sprowadzają nowych na łono społeczeństwa. Jak mówi mój przyjaciel Alassane Wat, zrozumienie i wzajemna pomoc pomiędzy ludźmi zachodzą poprzez wymianę doświadczeń.

Jeżeli ta zasada zostanie przyswojona, Warszawa ma wszelkie szanse, aby stać się nowym europejskim Eldorado, albo przynajmniej jedną ze stolic Europy, gdzie żyje się najlepiej.


Lude Reno
Tłum. Dorota Choińska


Odniesienia:
GUS (2012)
Raport FEDE, Fundacja Energia dla Europy (Luty 2013)
Eurostat
Raport Ducroire S.A. (2012)