Wielu z nas myśli że najważniejsze jest pierwsze wrażenie o czymś czy o kimś. Jeżeli by tak naprawdę było, nigdy bym nie zakochała się w Warszawie.
Moja pierwsza wizyta w stolicy Polski, rozpoczęła się po ciężkiej drodze nocnym autobusem ze Lwowa. Obudziłam się już w Warszawie i od razu zobaczyłam przystanek koło Stadionu, pamiętam dużo brudu, hałasu, jakichś dziwnych ludzi… Potem z ogromnymi torbami wyszłam na nieprzyjaznym Dworcu Zachodnim, następnie już w miejskim autobusie jakieś babcie krzyczały całą drogę na mnie i moje koleżanki (też z Ukrainy) że: przyjechali tu znów jakieś obcokrajowcy i jeszcze tyle miejsca zajmują w transporcie ze swoimi ogromnymi bagażami…

Takie było moje pierwsze wrażenie z Warszawy, teraz wspominam toz uśmiechem, bez cienia nieprzyjaźni. Bo potem powoli zaczął się mój romans z miastem. Od czasu do czasu powracałam do Warszawy na miesiąc na staże naukowe i z każdym nowym przyjazdem rozumiałam, że Warszawa to miasto, tak jak niektórzy faceci – nie jest stworzone dla krótkich romansów czy lekkiego flirtu, Warszawa jest stworzona dla życia, z tym miastem trzeba się ożenić… Po tych myślach poczułam się zdrajcą, bo byłam już mężatką, moim stałym partnerem był kochany Lwów, a tu nagle okazało się, że można być zakochaną od razu w dwóch miastach, podzielić swoje serce na dwa równe kawałki, w jednym teraz osiedli się na stale Lwów, w drugim Warszawa…

Ciężko jest porównywać te miasta, są całkiem inne biorąc pod uwagę atmosferę, rozmiary, wygląd, jednak tak się już stało, że w moim życiu te miasta chodzą za rękę, są podobne, chociażby dlatego, że obydwa stały się moim domem.

Bardzo dobrze pamiętam lipiec, kiedy zadecydowałam o moich następnych relacjach z Warszawą. Było to równie dwa lata temu, chociaż do tego momentu już wiele razy byłam w Warszawie, ale czemuś zawsze zimą, wczesną wiosną, czy późną jesienią, a tu nagle odkryłam to miasto z innej strony – strony słońca, spokojnych pustych ulicy, miłości i Wisły…

W akademiku, gdzie akurat mieszkałam, spotkałam wielu znajomych z Ukrainy, którzy studiowali albo już pracowali w Polsce, zaczęliśmy spędzać razem swobodny od nauki oraz pracy czas i jeszcze jednym odkryciem dla mnie było to, że dużo wydarzeń kręci się latem w Warszawie dookoła Wisły. Do tej pory nie zauważałam rzeki w Warszawie, było na nią czasami miło popatrzyć z daleka, ale zimą czy późną jesienią nie wygląda zbyt atrakcyjne. Latem się okazało, że rzeka żyje, że  ma głos i tym czarującym głosem woła każdego, kto nie wyjechał z miasta. Tak, Warszawa dała mi to, o czym marzyłam przez całe życie we Lwowie – rzekę. Nie można do końca wyjaśnić dlaczego współczesnemu człowiekowi obecność  rzeki  w wielkim mieście jest tak ważna. Może jest związane to z tym, że ciągniemy się do natury, że jest potrzebne nam to uczucie, które daje woda, jaka płynie obok ciebie i uświadamia ci, że tutaj przez chwilę możesz zapomnieć o kłopotach dnia, swoich sukcesach i porażkach, po prostu posiedzieć, odprężyć się. Może jest to związane z dawnym ludzkim instynktem, osiedlać się koło wody, szukać jej, iść do niej, bo woda – to życie, ratunek od wszystkiego…

Więc w Warszawie latem Wisła działa jak gigantyczny magnes, który sprowadza do siebie ludzi w różnym wieku, o różnych zainteresowaniach, pochodzeniu, w różny czas dnia i tygodnia i jest w tym coś czarującego.

Jeżeli chodzi o nas, Lwowian, to cały czas poszukujemy tej swojej rzeki, czujemy, że biegnie u nas pod nogami, płynie pod gorącym asfaltem, cały czas marzymy o tym, że kiedyś znowu nasza szeroka rzeka Połtwa wyjdzie na zewnątrz, że wydostanie się ze swojego podziemnego świata. Każdy lwowianin myśli: mamy wspaniałe miasto, chyba że jeszcze rzeki nam brakuje… Gdy spacerujesz latem małymi uliczkami starego Lwowa, czasem wydaję ci się, że zaraz zawrócisz za róg, a tam zamiast sąsiedniej ulicy będzie rzeka i będą pływać po niej gondole jak w Wenecji. Śnią się nam nocami wycieczki pod księżycem w łodziach, marzą nam się długie spacery po brzegu wieczorowej Połtwy… Tyle obrazów jest namalowanych na temat mitologicznej, istniejącej tylko we głowach mieszkańców Lwowa rzeki, tyle wierszy oraz opowieści o tym napisano…

Kiedy przyjeżdżamy do innego miasta z rzeką, czujemy jej zapach, jej wolność i na chwile wydaje nam się, że to wreszcie nasza Połtwa uwolniła się z kajdanów i teraz wreszcie wszystko jest na swoim miejscu… Tak się czułam, kiedy poszłam po raz pierwszy nad Wisłę. Wiem, że podobnie czują się inni lwowianie...

Trudno mi powiedzieć, czy dla osoby, która mieszkała przez całe życie w Warszawie, rola rzeki w mieście jest też tak duża i ważna, ludzie są przyzwyczajeni do tego, że, mają całodobowy dostęp do Wisły, że mogą pójść tam w każdej chwili, że fraza: „hej, co idziemy dziś nad Wisłę?” brzmi codziennie, zwykle, normalnie. Niestety możemy coś docenić tylko wtedy, gdy to stracimy, lepiej żeby nigdy nie było możliwości sprawdzenia, jaka byłaby Waraszawa bez Wisły… Z doświadczenia moich bliskich przyjaciół wiem, że jak mają wyjechać z Warszawy, to żegnają się z miastem nad Wisłą, więc w sumie żegnają się w pierwszej kolejności z rzeką, i że latem Wisła to zawsze jest najlepsze miejsce na imprezy, gry planszowe i wszystko inne co tylko da się robić nad wodą w dobrą pogodę.

Powracając do lipca dwa lata temu, spełniły się wtedy moje dwa marzenia, znalazłam miłość, ukochanego, takiego, że letni romans z nim nie wyszedł, wyszła miłość na całe życie, tak samo jak z Warszawą… No i wreszcie znalazłam tą wymarzoną rzekę, jakiej tak brakowało mi przez całe życie we Lwowie. Czas płynie jak rzeka, a nasze serca muszą być takie duże by zmieścić w sobie tyle miast, miłości i wspomnień, by potem możną było spokojnie przypominać sobie o tym wszystkim, siedząc nad brzegiem  wspaniałej Wisły…

Daryna Popil