Na wstępie od razu przyznam  – wolę Warszawę od Berlina. Już widzę komentarze, tym razem łączące tych rozsądnych z hejterami: Dlaczego? No jak to? Porównywać wielkomiejski Berlin z prowincjonalną Warszawą - jak można? Czy jestem szaleńcem? Owszem, coś w tym jest. Ale to nie znaczy, że plotę bzdury. Zresztą kiedyś reprezentantka Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy powiedziała mi, że jej zdaniem polska stolica za jakiś czas stanie się główną metropolią Europy Środkowej, dystansując Berlin, który można uważać za oczywistego właściciela tego tytułu, więc takie pytanie najwyraźniej ma sens.

 

Mieszkałem w obu miastach mniej więcej po pięć lat, w różnych dzielnicach, więc czuję się  uprawniony, aby sprostać temu wyzwaniu. Dodam jeszcze, że pochodzę z małej miejscowości znajdującej się w górach na wschodzie Niemiec i nie przypadam szczególnie za wielkimi miastami. Po prostu z różnych przyczyn życiowych i z powodu decyzji osobistych się w nich znalazłem. Chciałbym od razu wyjaśnić: wiem, jak dobrze może się żyć w Berlinie. Atmosfera otwartości i odpoczynku, nikt się nikim i niczym nie przejmuje, możesz żyć tak, jak ci się tylko podoba. Zwracając jeszcze uwagę na świetną scenę muzyczną oraz ofertę wszystkich kuchni świata na powierzchni bogatej w naturalne jeziora i mniejszej niż 1.000 km2, którą można przemierzać komunikacją miejską 24 godziny na dobę, szybko można zrozumieć, dlaczego dla wielu osób miasto to jest czymś podobnym do raju na ziemi. Polecam Berlin jako lekarstwo: świetnie i pewnie nawet zdrowo jest spędzać tam kilka dni w roku, aby odpocząć od stresu codziennego życia, zapomnieć o ograniczeniach własnej egzystencji i rozkoszować się przyjemnościami ciała.


Ale nie dajcie się uwieść życiem w stylu seksu, narkotyków i rock 'n' rolla. Jak mówi zasada mędrca medycyny, Paracelsusa: Wszystko jest trucizną, decyduje tylko dawka. Berlin to miasto, które cię gorąco pokocha, dopóki masz mu coś ciekawego do zaoferowania. Ale jeśli tylko  to ty jesteś w potrzebie, to raczej uciekaj i nie oczekuj niczego od niego, bo przecież ono nie jest po to, aby cię karmić lub chronić. Berlin, to nie tylko jedna wielka knajpa i Eldorado freelancerów i artystów, lecz także brud, bieda i samosąd imigranckich gangów w niektórych dzielnicach, z których „normalni ludzie” i czasami nawet policja się wycofują. W pewnym sensie to miasto, które bawi się własnym upadkiem.


Jak na tym tle wypada Warszawa? Szczerze mówiąc – i potrzebowałem trochę czasu, aby to zrozumieć – im dłużej tutaj mieszkam, tym bardziej mi się podoba. Warszawa to miasto prawdziwe. Jak najbardziej znam wszystkie koszmary tej aglomeracji, jednak jestem przekonany, że bylibyśmy nieuczciwi, nie odróżniając warszawskich wad od ogólnych symptomów polskiego piekiełka. Wybierając z ogromu (systematycznych i ludzkich) bolączek III RP wymieniam tu jako przykład: brak odpowiedzialności i niechęć do współpracy na rzecz czegoś innego niż osobisty zysk, bałaganiarskie podejście do przestrzeni publicznej, niski poziom umiejętności zarządzania i zaniedbanie społecznych aspektów rozwoju oraz nieuczciwą politykę informacyjną, która stawia obronę urzędów przed potrzebami mieszkańców.


Jestem jednak przekonany, że, tak samo jak w przypadku Berlina, trzeba również doceniać Warszawę za jej prawdziwe zalety, których jest całkiem sporo. Jest tu miejsce prawie dla wszystkich: dla biznesu i dla (sub-)kultury, dla działaczy społecznych i fanów imprez towarzyskich. Miasto to łączy tych, którzy w reszcie kraju bezwzględnie ze sobą wojują, przy tym pokazując im ich właściwe miejsce i znaczenie w obliczu milczącej większości niepodnieconych obywateli – gdzie w innych regionach kraju mit smoleński wydaje się czasami podobnie groźny jak niemiecka Dolchstoss-Legende po I wojnie światowej, jednak w Warszawie widać, że, poza mediami, Polacy zupełnie się tym nie przejmują. Owszem, znajdziemy tu wieczne kombinowanie  i wszechobecną złość wszystkich na wszystkich, np. rowerzystów irytujących się na pieszych i odwrotnie. Mamy kult powstania warszawskiego, który zamiast przyczyniać się do budowania obywatelskiego, pokojowego, zintegrowanego patriotyzmu, instrumentalizuje pamięć tragicznych bohaterów i bohaterek dla partykularnych celów jednego obozu politycznego. Jednak to wszystko nie może zasłaniać otwartości i elastyczności, poczucia humoru i honoru oraz wytrwałości Warszawiaków. Warszawa jest żywym przykładem tego, że da się żyć w tym kraju. I co rok jest w nim lepiej. Dlatego ja czuję się tutaj bardziej w domu niż w Berlinie.


Gert Röhrborn