Dawno, dawno temu, żył sobie we Lwowie nauczyciel Teodozij Kozłowski, miał on brata i dwie siostry. Teodozij uważał się za Ukraińca, a jego brat Jan uważał się za Polaka. Siostry przez całe życie mieszkały we Lwowie, rozmawiały po polsku, ale chyba czuły się pół na pół.
Teodozij był moim pradziadkiem, założył on we Lwowie rodzinę, która istnieje już od pokoleń, a jego brat założył rodzinę w Warszawie. Dzieci Teodozija i Jana bardzo się lubiły, przez lata moja babcia jeździła w odwiedziny do swego ukochanego kuzyna Stefana,  a on w czasach radzieckich, kiedy nie łatwo było trafić do Ukrainy z Polski, kupował różne turystyczne wczasy w takich krajach, do których jechało się przez Lwów, żeby chociaż kilka godzin na wizie tranzytowej pobyć we Lwowie z drogą kuzynką. Potem już wiek zaczął im przeszkadzać odwiedzać się nawzajem, więc pisali sobie listy, gadali przez telefon, a potem wujek Stefan zmarł.

Jak w 2009 roku jechałam po raz pierwszy na staże naukowe do Warszawy, miałam od babci rozkaz: musisz poznać swoich kuzynów (już wnuków Stefana). Przyjechałam wtedy jeszcze do całkiem obcej dużej Warszawy, wszystko było inne, nowe, czasu na naukę było mało, jeszcze poznawać jakichś obcych dla mnie w tym momencie niby rodaków, nie miałam zbyt dużej chęci (też warto powiedzieć, że po polsku wtedy było ciężko mi jeszcze rozmawiać, więc w akademiku trochę się zamykaliśmy w ukraińskim kręgu).
 
Pamiętam wieczór, jak moi kuzynowie przyszli do mnie do akademika, jak pierwszy raz spotykaliśmy się może bardziej z rodzinnego obowiązku, a potem coraz bardziej za sprawą przyjaźni, co między nami się rozwijała. Do teraz mi się wydaje, że Polskę, Warszawę, Polaków, ja i koleżanki ze Lwowa, które też przyjechały studiować, poznawaliśmy właśnie przez moją polską rodzinę. Mieliśmy możliwość od środka zapoznawać się z codziennym życiem polskiej rodziny, z tradycjami.

Po raz drugi przyjechałyśmy do Warszawy w tym samym roku, akurat na katolickie Boże Narodzenie, byłyśmy zdziwione, jak wszystko podobne jest do świętowania naszego Bożego Narodzenia. Te same potrawy na stole, te same melodie i teksty kolęd, tylko że po polsku. Już Polska i Warszawa nie wydawały się nam takie obce, a polski język coraz bardziej przypominał ukraiński i było łatwiej nam się go uczyć. Wtedy, na Święta, ze swoją daleką polską rodziną, która okazała się dla mnie bardzo bliska,  zrozumiałam po raz pierwszy, na ile Ukraińcy i Polacy są podobni między sobą kulturowo. Ale również wtedy zaczęłam postrzegać i dużą różnicę w podejściu do niektórych spraw.

Mój kuzyn Piotr zrobił u siebie w domu imprezę, była to dla mnie i koleżanek pierwsza polska impreza. Zdziwiło nas wtedy to, że ludzie przychodzą ze swoim alkoholem, trzymają go koło siebie i piją przez cały wieczór. U nas to byłoby to uważane za coś dziwnego, nie ma tak, że ktoś przynosi butelkę dla siebie, wszystko jest dla wszystkich, albo przynosi się butelkę w prezencie i gospodarz już decyduje, czy wystawić ją dla wszystkich na stół czy schować.
 
Oczywiście nadal jak przyjeżdżałam do Polski co raz więcej rzucało mi się w oczy podobieństw i różnic pomiędzy naszymi dwoma narodami. A jak przeprowadziłam się dwa lata temu, żeby zamieszkać w Warszawie na stale, na co dzień spostrzegam rożne ciekawostki, o których opowiem w kolejnym felietonie.

Daryna Popil