Od niedawno regularnie i aktywnie uczestniczę w polskim ruchu drogowym. Chociaż od razu odczekałem swoje w korkach, niejeden kierowca swoimi nieprzewidywalnymi manewrami niepotrzebnie narażał mnie na niebezpieczeństwo, a także zostałem ofiarą drobnego, ale złośliwego chuligaństwa, to jednak myślałem: no spoko, doświadczenie to ma również swoje zalety. W końcu znalazłem chyba obszar, w którym kulturowe, ba, nawet aksjologiczne różnice między dwoma europejskimi ludami, jakimi są Niemcy i Polacy, są porządnie ugruntowane na wieki. Nie musimy się bać, że już niedługo przestaniemy się w ogóle różnić w Europie i wszyscy powinniśmy pilnie głosować na Korwin-Mikkego lub zapraszać do siebie Putina, aby temu jakoś zapobiec.
Nie ma wielu płaszczyzn, na których tak pięknie – lub brutalnie, to tylko kwestia gustu – rzuca się w oczy różnica między spontanicznością idącą w parze z myśleniem o osobistych korzyściach za wszelką cenę, a sportem drużynowym opartym na wspólnej wygranej. No dobrze, może jeszcze w piłce nożnej, ale podobnie jak niedawno wydarzyła się polsko-niemiecka sportowa sensacja na Stadionie Narodowym, to również na wyżej wymienionym terenie kilka rzeczy jest może trochę innych niż się wydaje. Przykładem na tą przepaść między stereotypami i rzeczywistością jest mój znajomy Polak, który, poruszając się niemieckim autostradami, zachwycił się – jaki tutaj panuje porządek, jacy tacy wszyscy tu zdyscyplinowani, uprzejmi i taktowni. Nawet samochody zbliżające się do niego z prędkością znacznie wyższą niż 200 km/h nie mogły go odwieść od tego zdania.

Podchodząc do tematu socjologicznie, można by powiedzieć, że samo podejście do samochodu jest tym, co fundamentalnie nas różni: Polacy są przywiązani do samej jazdy, Niemcy – do swojego pojazdu. Na wschód od Odry samochód jako przedmiot codziennego użytku jest symbolem statusu osoby swobodnie poruszającej się, np. w stylu amerykańskim – ogromnym samochodem terenowym w mieście. Już we Frankfurcie nad Odrą, przedmiot ten jednak nabiera wszelkie cechy fetyszu i przemienia się w zadbaną ikonę, na której każde małe zarysowanie jest uznawane za świętokradztwo. Wpiszcie do dowolnej wyszukiwarki niemiecką frazę Des Deutschen liebstes Kind (po polsku: ulubione dziecko Niemca) a oprócz piłki nożnej pojawi się: samochody. Choć Niemcom daleko do kowbojskiej mentalności, to zdanie gangstera Vincenta Vegy w Pulp Fiction na pewno wielu z nich podziela – samochód mężczyzny musi zostać niedotykalny.

Ale czy to wszystko oznacza, że Niemcy lepiej lub sprawnej kierują samochodem, bądź z powodów lepszego prawa (jak sugerowała niedawno Gazeta Wyborcza) lub ostrożniejszego zachowywania za kierownicą? Faktem jest, że według oficjalnych danych w zeszłym roku w Polsce było 87 śmiertelnych ofiar wypadków drogowych na milion mieszkańców, a w Niemczech 41. Jedną z przyczyn może być fakt, że Niemcy od samego początku uczą się sprawnej jazdy w ekstremalnych warunkach, które czasami panują na autostradach, gdzie umiejętność efektywnej oceny prędkości zbliżających się z tyłu samochodów (120 czy 220 km/h???) w mgnieniu oka decyduje o naszych dalszych losach. Chociaż obowiązuje tam cały zestaw ścisłych reguł i czasami (przynajmniej z polskiej perspektywy) drakońskich kar, to głęboko poniżej powierzchownego porządku, można dostrzec coś, co jako wyjątek, mówi dużo więcej o porządku niemieckim niż same reguły.

Mam na myśli, ujętą przez byłego kanclerza Helmut Kohla w pięknym i populistycznym haśle (ucz się od najlepszych, Korwin-Mikke!) „wolnej jazdy dla wolnych obywateli”, niemiecką demokrację drogową. Na autostradzie każdy chłop swoim tuningowanym Golfem GTI może popędzać elitarnego posiadacza Mercedesa klasy S (zwłaszcza, że ten ma wewnętrzne ograniczenie prędkości do 250 km/h), katapultując się przy tym na krótki moment z ogólnego porządku, który zakłada, że nie wolno innych zawstydzać swoją mocą lub bogactwem. Także od alkoholu nie wszyscy trzymają się z daleka, jak pokazuje przykład byłej przewodniczącej kościoła protestanckiego Margot Käsmann, która została zatrzymana przejeżdżając na czerwonych światłach z 1,54 promila w krwi. Chociaż nawet Angela Merkel chwaliła ją później za rezygnację z pełnienia publicznej funkcji, można żywić uzasadnione przypuszczenia, że to nie było jej jedyna „ostra” jazda (problemem nie był więc alkohol, a fatalny przekaz medialny).

Ale wracając do dwa razy wyższej liczby ofiar śmiertelnych w Polsce, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że łatwo byłoby ją znacznie zmniejszyć przebudową przejść dla pieszych, które wyglądają raczej, jak tarcze strzelnicze w polowaniu na wszystkich tych, którzy poruszają się bez kół. Przypominam sobie przy tym stary niemiecki dowcip, że zgodnie z reformą systemu emerytalnego, seniorzy przekraczają ulicę przy czerwonym świetle na własne ryzyko, ale gdy skończą 70 lat, jest to ich obowiązek.

Gert Röhrborn