Tak, jestem muzykiem i chociaż zajmuję się muzyką już od wielu lat, to nadal czuję, że ona mnie wypełnia. Mimo, że nie jest to już moją główną aktywnością, nadal sprawia mi radość jej tworzenie. Jestem muzykiem grającym na instrumentach strunowych. Moimi głównymi instrumentami są gitara i charango, typ małej latynoamerykańskiej gitary, na której gra się w Andach Peru, Boliwii, Ekwadoru, Chile i Argentyny. Być może moje osobiste doświadczenia posłużą tym, którzy są zainteresowani nauczeniem się gry na jakimś instrumencie. 
Ja miałem dwa podejścia do nauki gry na gitarze. Myślę, że niestety natrafiłem na nauczycieli, którzy niewystarczająco mnie zachęcali. Do tego stopnia, że postanowiłem to zostawić. Aż dwa razy. Później, dzięki mojemu ojcu, który przyniósł mi kasetę boliwijskiego zespołu folklorystycznego, zdecydowałem się kontynuować moją muzyczną drogę, ale tym razem zostawiając na boku gitarę i decydując się na charango. Dźwięk tego instrumentu po prostu oczarował mnie od pierwszego momentu, w którym go usłyszałem. Miałem szczęście mieć świetnego nauczyciela, który pomógł mi odkryć, że faktycznie mam talent do instrumentów strunowych. Po kilku latach praktyki zdecydowałem, że nastał czas powrotu do mojej ukochanej gitary, którą wcześniej opuściłem. Dzięki charango, które dało mi dużą zręczność w rękach, mogłem spełnić swoje pierwsze marzenie, którym było nauczenie się gry na gitarze. I tym razem było to dużo łatwiejsze niż przy dwóch pierwszych podejściach. 
Dzięki charango i gitarze mogłem również zrealizować jedno z innych moich pragnień. Zawsze chciałem poznać ziemie po drugiej stronie Atlantyku. Europa przykuwała mocno moją uwagę i jako młody w tym czasie chłopak miałem nadzieję móc odwiedzić pewnego dnia stary kontynent. I tak też się stało. Pewni zaprzyjaźnieni muzycy byli tutaj i zaprosili mnie by tworzyć folklorystyczną muzykę latynoską. Zaproponowali mi granie na charango. Były lata 90. Oczywiście muzyka, którą graliśmy bardzo się podobała. Z grupą folklorystyczną graliśmy w różnych miastach i na różnych scenach. Wystąpiliśmy nawet w warszawskiej Sali Kongresowej, gdzie zostaliśmy obsypani brawami. To, co w tym lubiłem, to fakt, że muzyka którą graliśmy podobała się mi osobiście.  Ludzie w Polsce byli bardzo otwarci na różne rodzaje muzyki. Było widać, że w tych latach cieszyli się z tego, co mieliśmy im do zaoferowania. Brawa, które dostawaliśmy były pokarmem dla ducha. 
To tutaj odkryłem, że mogę grać na innych instrumentach strunowych, takich jak gitara basowa, mandolina czy wenezuelska gitara czterostrunowa. Wzbogacałem się o coraz to nowsze doświadczenia, słuchałem coraz to innych rodzajów muzyki. Wtedy zaczął się etap rozwoju muzycznego, wzrostu. Jestem perfekcjonistą i zawsze chciałem robić muzykę dobrze. I wtedy też zaczął się w moim przypadku etap wątpliwości, dotyczących bycia muzykiem. A przynajmniej wątpliwości, co do bycia muzykiem szczęśliwym. Co takiego się stało? Tylko to, że forma doceniania muzyki w Polsce i na świecie zmieniła się. W tym pędzącym do przodu świecie ludzie nie mają czasu na wielkie aranżacje muzyczne. 
Jako osoba z Ameryki Południowej zdałem sobie sprawę, że nasz repertuar się upraszczał, a liczba członków zespołu malała. Z sekstetu muzycznego stał się on kwintetem, potem kwartetem aż w końcu przemienił się w trio. Widzę, że ludzie obecnie traktują muzykę jako tło muzyczne „do kotleta”. Pojawienie się gatunków muzyki, takich jak disco polo w końcu lat 80. i na początku 90. nie pomagało w podnoszeniu poziomu muzycznego w Polsce, nawet w Warszawie. Ilość grup muzycznych, które używają muzyki jako środka do łatwego zarobienia pieniędzy, sprawia że nie docenia się poważnych muzyków i tych, którzy tak jak my, ludzie z Ameryki Południowej, mają naprawdę interesujące propozycje muzyczne. Ja także byłem zmuszony sprawić, by moja muzyka była bardziej komercyjna. Nie należy do rzadkości, że prosi się mnie o Guantanamerę, La Bambę czy Desperado. Widzę, że gdy gram te utwory od razu „zaczyna się impreza”. Mam wielu znajomych muzyków imigrantów, którzy zaczynali jako duże zespoły czy kapele, które z upływem czasu się zmniejszały, aż stawały się triami czy nawet duetami, bo granie w więcej osób nie jest już opłacalne z ekonomicznego punktu widzenia. Na szczęście magia technologii pomaga nam wszystkim i zawsze można zastąpić brakujących muzyków za pomocą playbacku. Tu w Warszawie słyszałem opinie typu: „O! Oni nie potrafią grać, korzystają z playbacku”. Być może jest to prawda w niektórych wypadkach, jednak są też takie, w których dobrzy muzycy go wykorzystują, bo jest to jedyny sposób na poprawne zrealizowanie ich projektów. Ale czy to naprawdę jest rozwój muzyczny? Czy potrafi to uszczęśliwić prawdziwego muzyka?
Właśnie w latach 90. zdecydowałem, że muzyka nie będzie już moim głównym źródłem dochodów i postanowiłem poświęcić się innym projektom, ale bez całkowitego zostawiania muzyki. To w tych latach pojawiła się moda na muzykę latynoską, Rickiego Martina i Buena Vista Social Club, tak więc musiałem zmienić trochę swój styl. W repertuarze pojawiły się bolera, cumbia, piosenki w stylu salsowym. Na szczęście mam umiejętności i zmiana stylu nie jest dla mnie problemem. Musiałem się dostosować. Niektórzy z moich przyjaciół też grają tego typu muzykę, ale nie jestem pewien, czy jest to naprawdę to, co lubią grać czy robią to tylko dlatego, że wymaga tego od nich rynek muzyczny. Chociaż czasami gram inne gatunki muzyki zawsze mam w swoim sercu styl, z którym nauczyłem się tworzyć muzykę, a w szczególności charango, ten instrument, który pozwolił mi spełnić wiele z moich marzeń. Na szczęście zawsze są w Warszawie ludzie, którzy nadal interesują się prawdziwą muzyczną ekspresją z innych krajów czy kontynentów. I chociaż grupa ta jest obecnie mniej liczna w porównaniu z ubiegłymi latami, ja nadal z chęcią dla nich gram. 
 
 
Opracował: Grecco Calderon Chavez - Peru
AUTOR: Grecco Calderon Chavez - Peru
Przetłumaczyła: Aleksandra Michalczewska