A ktokolwiek kiedykolwiek zastanawiał się, ile godzin spędzamy w społecznym transporcie, powiedzmy, przez dzień? A przez miesiąc? Przez rok? Przez całe życie, wreszcie? To, że gigantyczne cyfry wychodzą! Samochody i motocykle, autobusy i taksówki o stałej trasie — wszystkie one stały się nieodłaczną częścią naszego życia, to znaczy, i czas, spędzony za kierownicą albo w pasażerskim fotelu, musi minąć z komfortem i wszystkimi wygodami. Komfort pasażerów — rzecz skomplikowana. On, jak ogromny puzzle, składa się z setki składowych, jedną z których jest współzależność pasażerów z konduktorem. Zdawało się by, już prawie wszystkie kraje Europy przeszły na zautomatyzowany system kontroli opłaty przejazdu: bez konduktorów, bez frazy, że stale powtarza się “zapłacicie za przejazd”. Tylko jest jeden niewielki kraj, w którym już długie lata zostaje nieodmienną kontrola społecznego transportu, jak i jej prezydent. Teraz spróbuję zaznajomić ciebie z tym, jak to wygląda na Białorusi, drogi czytelniku. Jadę sobie jakoś spokojnie w autobusie, nikomu nie przeszkadzam, stoję, na wolne miejsca nie siadam, by babcie potem nie rzucały się z lamentami o owe, że wszystko zajęto. Rozkoszuję się dźwiękami klasycznego hard-rocka, który rozbrzmiewa z nauszników, i obserwuję szybko zmienne zimowe krajobrazy za oknem. Jak raptem mnie przestrasza gwałtowny stuk po barku. Bodaj czy nie wypuściwszy torbę z rąk, obracam się i widzę uśmiechającą się “życzliwą” ciocię, słowa której słyszalne przez nauszniki: "Co, Pani, ma za przejazd?".

Odwracam się, aby znaleźć w torbie portfel z biletem. Czepiając się prawą ręką za skórzaną rączkę, a lewą trzymając torbę i zarazem starając się dostać swój miesięczny, odczuwam znów tenże stuk po barku i towarzyszący mu komentarz jeszcze głośniej: “Czy może, Pani, szybciej!”. W takim chaosie, ledwie stojąc na odnóżach, jednak staram się dostać ten nieszczęśliwy bilet, a ciocia z tyłu wszystko nie odstępuje: “Czy może Pani dać mi szybciej gotόwkę!”. Niespodziewanie otwierają się drzwi przed moją twarzą, i potok ludzi wynosi mnie na przystanek, na którym trzeba wychodzić. Tylko było słychać, jak gościnna konduktorka odprowadzała mnie “grzecznymi” słowami.

Drugi wypadek zaobserwowałam pewnego razu w autobusie. Poranny autobus – to puszka ze szprotami. Ludowi tam! Przez wąziutkie przejścia, zajęte ludźmi, płynnie ślizga się ciocia –konduktor, roztrącając obywateli po oknach. Nie wiem, skąd taka słuszność, ale ona istnieje. Każda druga, nie, nawet każda pierwsza konduktorka ma figurę 180-120-180. Otóż idzie taka Calineczka z jednego końca autobusu w inny (dosłownie leżysz na obok stojącym albo siedzącym pasażerze) i krzyczy: "spłacicie za przejazd", "przepłacicie za przejazd", "przeopłacamy przejazd", w ogóle wszystko, oprócz poprawnej mowy.

Raptem na swojej drodze, swoim spostrzegawczym okiem ciocia-konduktor spostrzega świeżo upieczoną ofiarę - studenta.
Demonstracyjnie podeszła do niego i krzyczy na cały autobus: “Dawaj, dawaj, nie krępuj się! A to siedzi tu!” Potem, jak ona zorientowała się z jedną ofiarą, zaczęła “najeżdżać” na innych: "Gdzie miesięczny, jaki miesięczny? Okazywać należy, pokazywać. Nie widzę żadnego miesięcznego tu!". Nic nie zostawało robić biednemu pasażerowi, jak tylko pokazywać triki po akrobatyce: kołysząc się po całym autobusie trzeba dostać czarci na przejazd. Przekonawszy się, że na przejazd rzeczywiście są “Calineczka” poszła dalej. Na przystanku do autobusu zaszli nowi ludzie, i jak na zawołanie ciocia-konduktor znów podchodzi wszystko do tego że pasażerowi szyderczo uśmiechając się, zapytuje: "Co u Pana za przejazd?".

W Polsce to wygląda zupełnie inaczej. Nie ma żadnych konduktorów, którzy całymi godzinami chodzą w autobusie w czasie jazdy, psują humor sobie i innym pasażerom. W Polsce jak będziesz miał szczęście można i nie zapłacić za przejazd, i nikt Ci nic nie powie, ale jak już złapią „kanary”, to już nie biędzie innego wyjscia jak zapłacić mandat.
Niestety, ten mandat jest dość duży. Przynajmniej to jest wybór każdego: czy zapłacić i jeździć spokojnie, czy kiedyś zapłacić mandat.

Ale, jak by to nie było śmiesznie albo z żalem, jak mówią “w gościach dobrze, a w domu lepiej”. Wszyscy rozumiemy, że ta praca jest nie taka już i lekka, że ona żąda swojej odpowiedzialności, uwagi i ledwie większym wytrzymywaniem charakteru. Gdyby każdy ranek ludzie w zamian “grzecznych” słów nagradzały jeden jednego uśmiechem, to być może i żyć stanęło by prościej.

Nastassia Biarnatskaya