Są zdania, które nie dają się literalnie przetłumaczyć. Wobec tego zawsze mnie fascynowało powiedzenie „dziecko przychodzi na świat ”. Zadziwiające jest to, że większość znanych mi języków tłumaczy powyższe zdanie dosłownie. Dziecko nie przychodzi do Polski, Senegalu, Bangladeszu, Kanady czy Nowej Zelandii... Niemowlę przychodzi na świat i dołącza do szerokiej rodziny ludzkiej. Zauważmy, że nawet rodzina jest pominięta.

Urodzić się brzmi uroczo. Sugeruje, że wszystko zależy od płodu-noworodka. Główka, rączki i nóżki tak się uaktywniają, że całe ciałko pracuje jak spycharka gąsienicowa. Pchać do przodu ku wolności. Uwolnić się! Po prostu. Cel jest jeden! Możliwie najmniejszym nakładem, spacerkiem i na luzie wydostać się z łona matki.

Przychodzić na świat, dołączyć do ludzkości... nie mając żadnego wpływu na miejsce narodzin. Może to być oaza na Saharze, wioska rybacka w brazylijskiej Amazonii, spokojna miejscowość na Mazurach, gdzieś u stóp Himalajów po stronie indyjskiej czy chińskiej, urocza wyspa niedaleko Nowej Zelandii, niespokojna dzielnica w jednym z najbardziej niebezpiecznych miast w rankingu firmy consultingowej Mercer.... a może romantyczna Warszawa! Tyle jest miejsc, ale dziecko nie może wybierać. Decyduje loteria czy przeznaczenie?

Nie wybieramy miejsca, ale ono określa naszą tożsamość i decyduje o obywatelstwie. To właśnie jest „prawo ziemi”. Tak się wyznacza obywatelstwo z mocy prawa. Owa „ziemia”, to nie tylko wioska czy miasto na terytorium jakiegoś państwa, ale może to być samolot, statek, pociąg czy ambasada. Dla takiego porządku prawnego, obywatelstwo rodziców jest bez znaczenia. Tu widzimy dokładnie, czym różni się obywatelstwo od pochodzenia etnicznego czy narodowości.

Obywatelstwo integruje ludzi. Łączy w danym miejscu różne pochodzenia, by je pogodzić. Pochodzenie to jednak stary spryciarz. Pokrewieństwo nie poddaje się tak łatwo. Myślę, że było pierwszym kryterium decydującym o wszystkim. Język łaciński nazywa to ius sanguinis (dosłownie: prawo krwi). W tej sytuacji dziecko nabywa obywatelstwa po rodzicach. To klasyczne podejście do sprawy.

Przychodzimy na świat. Witają nas dwie zasady, w zależności od tego, gdzie lądujemy. Ziemia i krew się kłócą o to, na jakich zasadach przyjmować nowego członka ludzkości. To jakie relacja powinno państwo mieć do dziewczynki czy chłopca. Ziemia mówi: to owoc tej ziemi, więc jest nasz. Krew na to: to obce geny, nie swój!

Czy rzeczywiście krew ma tu coś do gadania? Poza ewentualnymi chorobami genetycznymi, co nam zapewnia krew? Wygląd i pojemność mózgu. I chyba na tym koniec.W końcu decydują wychowanie i zdobyta kultura tubylcza. Do nich należy ostanie słowo. Kultury nikt nie ma w genach, do niej potrzeba aktywności, chęci, wysiłku. Kultura nie uznaje bierności i lennictwa. Trzeba się porządnie przykładać i zdobyć ją. Wysiłek nie ma narodowości. Jest rzeczą pospolitą. Tu nie ma rezerwacji, liczy się wyłącznie osobista zasługa.

Miejsce - osiedle, miasto czy wioska – decyduje o naszej osobowości. Rodzina, znajomi, szkoła, wiara i wiele innych czynników kształtują nas. Tak właśnie działa otaczające środowisko. To ziemia decyduje o całej reszcie. Decyduje o naszej mentalności, więc o stosunku do świata i do innych ludzi. Chwila narodzin. Niby pospolita chwila, bo ile miliardów było takich. A jednak zawsze ważna. Bo dla każdego człowieka jest to ta, jedyna.
Nabycie obywatelstwa na mocy prawa ziemi następuje, gdy rodzice dziecka urodzonego w danym państwie są obcokrajowcami. Nie byłoby wielokulturowości dziś, bez prawa ziemi. Taka możliwość jest postępową alternatywą w stosunku do starej zasady opierającej się wyłącznie na genach. Prawo ziemi jest absolutnym cywilizacyjnym krokiem, wbrew temu, co gadają puste hałaśliwe beczki turlające się na bruku dużych ulic niektórych miast.

Człowiek wiedział o tym. Intuicyjnie. Bo w wielu językach mówi się, że „dziecko przychodzi na świat”. Chyba żaden język nie utożsamia ów świat z własny krajem. Przecież dziecko nie puka do żadnych drzwi. Przychodzi do szerokiej przestrzeni, przekraczającej granice największych krajów. Jak nawet można było pukać do drzwi świata? Czy istnieje taka brama?

Mamadou Diouf