Od pewnego czasu coraz częściej słyszę o teorii islamizacji Europy. Myślę, że każdy ma o niej przynajmniej podstawowe pojęcie: oto Europejczycy obawiają się, że ich kultury narodowe, pod naporem islamskich imigrantów przybywających na Stary Kontynent coraz liczniej, ulegną ich wpływowi i utracą swą dotychczasową tożsamość.
W przeważającej większości strach ten powodowany jest nieznajomością "tamtej" kultury, karmi się też obrazami, którymi atakują nas media i w których przedstawiane są najbardziej ekstremalne przejawy kultury islamskiej: kobiety zakryte od stóp do głów, drastyczny szowinizm, doktrynalny ekstremizm, itp. Kolejnym i być może najważniejszym czynnikiem kształtującym obraz islamu w Europie jest skojarzenie go z działaniami terrorystów, którzy przyczynili się do śmierci tysięcy osób. To właśnie odniesienie do terroryzmu stoi u podstaw stereotypu, poprzez który Europejczycy postrzegają zarówno świat muzułmański, jak i - ogólnie rzecz biorąc - arabski.
Mimo wszystko, istnieją pewne (choć nieliczne) aspekty teorii islamizacji, które mają swoje oparcie w rzeczywistości. Mam tu na myśli opór niektórych środowisk imigranckich, których przedstawiciele nie chcą integrować się z miejscową społecznością i jej kulturą lub, co jednak zdarza się znacznie rzadziej, oczekują, że to kraj, do którego przybyli, przyjmie ich wierzenia i zwyczaje. Są to odizolowane przypadki, jednak to właśnie one stanęły u podstawy argumentów przywoływanych przez przeciwników imigracji. Oczywiście, narzucanie kultury mniejszości jest tak samo szkodliwe jak jej dyskryminowanie, zwłaszcza wtedy, gdy walczymy o międzykulturową integrację. Myślę jednak, że nieliczne w istocie incydenty spotkały się z wyolbrzymioną reakcją społeczną.
Wyolbrzymioną, bo wpłynęła na wyobrażenie, zgodnie z którym horda islamskich imigrantów unicestwi europejską kulturę i życie społeczne, po czym zastąpi je wzorcami Wschodu (lub muzułmańskiej części Afryki). Ilekroć rozmowa schodzi na temat problemu islamskiej imigracji, powtarzają się te same wątki: Europejczycy boją się, że ich kultura zniknie i zostanie zastąpiona kulturą muzułmańską; obawiają się też, że religia islamska wyprze chrześcijaństwo, które zostanie zdyskredytowane i – w efekcie – ulegnie całkowitemu zapomnieniu. Pojawiają się też oczywiście opinie czysto rasistowskie, choć tych (tak mi się przynajmniej wydaje) jest mniej.
Niedawno zadałem sobie jednak pytanie: czy cały ten proces nie wynika po prostu z naturalnej ewolucji kultur? Imperia rosną i upadają, niektóre łączą się z innymi, by dać początek nowym tworom, a inne gubią się w odmętach historii, bo nie potrafią dostosować się do nowych warunków. Wydaje mi się, że zapominamy o tym, że nie po raz pierwszy w dziejach jedna kultura i/lub religia zagraża innej. Mniej więcej tysiąc lat temu Europie została narzucona religia, której wprowadzenie kosztowało wiele wojen, walk o władzę (trwających aż do dziś) i życie dziesiątek tysięcy osób. Jeszcze bardziej dobitnym przykładem może być sposób, w jaki "podarowano” cywilizację społecznościom Ameryki Południowej: hojny gest Europejczyków przyniósł z sobą śmierć setek tysięcy rdzennych mieszkańców oraz wykorzenienie lokalnych kultur, uznanych przez najeźdźców za heretyckie. Mając na uwadze to tło, można stwierdzić, że domniemana islamizacja Europy (w którą tak czy inaczej wątpię) przebiega zdecydowanie bardziej pokojowo niż chrystianizacja sprzed tysiąca lat (wyjątkiem może tu być Polska, w której religia słowiańska została zastąpiona chrześcijaństwem w stosunkowo pokojowych warunkach).
Mimo wszystko, niezależnie od tego czy islamizacja Europy stanie się rzeczywistością czy nie, myślę, że powinniśmy pamiętać o dwóch podstawowych zasadach, zarówno w odniesieniu do religii islamskiej, chrześcijańskiej, jak i do każdej innej: po pierwsze, nie należy łączyć religii z polityką. Wiem, że to trudne: problem ten dotyczy krajów arabskich, lecz także – mimo że staramy się tego nie dostrzegać – krajów europejskich. Europejczycy krytykują muzułmanów za ich ekstremizm, zamykając jednocześnie oczy na ekstremizm katolicki (nie raz tak samo agresywny jak fundamentalizm islamski), ateistyczny czy nawet buddyjski. Być może dzieje się tak dlatego, że przyzwyczailiśmy się do szufladkowania islamu właśnie jako „ekstremistycznego”. Poza tym, zawsze łatwiej jest krytykować to, co nam obce niż to, co tworzy naszą codzienność. Niemniej jednak, musimy otworzyć oczy i umysły, by dostrzec, że jeśli warto w ogóle o coś walczyć, to przede wszystkim o świat wolny od ekstremistycznej i fanatycznej władzy, świat tolerancji wobec pozostałych religii i wierzeń i, przede wszystkim, świat, w którym każdy będzie sobie zdawał sprawę z tego, że nawet jeśli wierzy w swojego Boga i jest pewny swej wiary, nie powinien narzucać jej innym, ani uważać, że jest ona lepsza niż wiara innych ludzi.
Po drugie, bądźmy krytyczni: owszem, wobec muzułmanów, bo tak jak wszyscy inni, także i oni muszą zmieniać się i rozwijać, ale przede wszystkim bądźmy krytyczni wobec katolików i nas samych. Nie przymykajmy oczu na okrucieństwa, nawet te mniej bezpośrednie, których dopuszczają się zarówno chrześcijanie, jak i wyznawcy wszystkich pozostałych religii. Nie dajmy się zwieść fałszywej pewności podpowiadającej nam, że nasza katolicka wiara w „Boga Jedynego” daje nam prawo do nawracania innych i podsycania głupiej wojny, która dzieli nasze światy od czasu krucjat. Bo taka właśnie jest prawda: krucjaty wcale się nie skończyły, a aktualna sytuacja to nic innego jak echo poprzednich wojen. Muzułmanie i katolicy wciąż kłócą się o to, która religia ma wyższość i która prowadzi bliżej Boga. Tyle że wątpię, by Bóg pochwalał którąkolwiek z metod, których używają, by wykazać swoją rację.
Vladimir Guzman
tłum. Urszula Tarska