Strony internetowe, biura podróży, agencje turystyczne –  przeróżne instytucje zajmują się cudzoziemcami i imigrantami. Wiemy o ofertach, projektach, wynikach badań na temat wielokulturowości czy etniczności. Te pojęcia są bardzo szerokie, dlatego ograniczę się na początek do mieszkańców Warszawy. Jest ich około 1,7 miliona, z tego niewielu rodowitych. Z czym się kojarzy etniczność? Czy przypadkiem nie mylimy etniczności z egzotyką?  Egzotyka utożsamiona jest z odległością i naturalnie – z odmiennością. Etniczność kojarzy się z odmiennością, ale niekoniecznie z odległością geograficzną. Opisując sklepy i restauracje „wielokulturowe”, czy powinnyśmy się ograniczać do Kaukazu, Indii, Senegalu czy Meksyku? Z punktu widzenia rodowitego mieszkańca Warszawy, czy jadło góralskie nie jest egzotyką łamaną przez etniczność?

Spotykam się na warsztatach wielokulturowych z uczniami. W kwietniu tego roku byłem w Poznaniu na warsztatach z licealistami. Na pytanie, ile jest w Polsce mniejszości, zawsze robią wielkie oczy. Pięciozłotówek dałoby się trochę uzbierać. Zaczynam wtedy wątpić, czy od początku spotkania rozmawiamy w tym samym języku. Ci młodzi ludzie wiedzą, że w afrykańskich krajach są grupy etniczne i dialekty; że w Australii żyją Aborygeni; że są kasty w Indiach... Ale z kim sami dzielą podwórko? Pustka.
Bywa tak, że uczniowie wymieniają mniejszość śląską. Kiedy odpowiadam, że oficjalnie, Ślązacy (to oczywiście grupa identyfikacyjna) nie są zaliczani do mniejszości, to zdziwienie na sali zamienia się w zaskoczenie. Zacząłem więc się zastanowić nad tym, czy dla sporej części polskiej młodzieży szkolnej, nazwy takie jak Karaimi, Łemkowie nie brzmią abstrakcyjnie. Czy to dla nich nie egzotyka? Te słowa im nic nie mówią. To przecież definicja egzotyki. 
 
Polskie mniejszości etniczne to właśnie Karaimi, Łemkowie, Romowie i Tatarzy. Dwie ostatnie grupy są znane uczniom, szczególnie Romowie. Spotykają przedstawicieli tej grupy w dużych polskich miastach.
Czy wystarczy, że dana knajpa serwuje dania z innej części świata, żeby to było etniczne czy wielokulturowe? Absolutnie nie. McDonald, jako oferta kulinarna  nie ma nic wspólnego z Polską. Potrawa narodowa senegalska zwana czebu dzien ma nawet bliżej do Warszawy niż słynne kanapki amerykańskie. A jednak! Młodzież nie uważa tej kanapki za egzotykę. Więc jak to w końcu jest? Czy przypadkiem odległość nie ma aż takiego znaczenia, jakie jej się przypisuje? Ktoś czy coś może być blisko, nawet być sąsiadem od wieków (Karaimi, Łemkowie) i być zupełną egzotyką. Jest prawdą, że mniejszości narodowe i etniczne stanowią  malutki procent ludności Polski. Ale wiedza o takim bogactwie powinna być pospolitą rzeczą. Łemkowie mieszkają tutaj od początku XV wieku a Ormianie od czasów mojego ulubionego króla Kazimierza Wielkiego. 
 
To samo można powiedzieć o polskiej muzyce tradycyjnej czy folkowej. Często pytam uczniów, by wymieniali mi polskie rytmy. Odpowiedzi są zawsze zaskakujące. Wiedza ogranicza się przeważnie do popularnej muzyki: reggae, rock, disco polo, house, blues  itp.  Wtedy przypominam o tym, że to wszystko jest z importu; że pytam o autentyczną polską muzykę, o dźwięki, które pozwolą im się chwalić przed rówieśnikami z Hiszpanii, Japonii, Konga czy Brazylii. Powtarzam, że chodzi mi o to, co jest świadectwem ich kultury, zwyczajów i obyczajów. Co kiedyś było sposobem życia, opowieścią, po prostu życiem. Przecież nikt mi nie wymieni Mercedesa, Renault czy Hondy, jako przykładów polskich samochodów, z tego tylko względu, że widzimy te marki na polskich drogach. Wracając do muzyki, do odpowiedzi uczniów na moje pytania - trafia się czasem nikły procent, który kojarzy kujawiak, oberek, nutę góralską, trojak...
 
Największą zagadką dla mnie jest stosunek, a właściwie wiedza uczniów na temat polskich strojów ludowych. Wielu Polaków wie, czym jest kimono. Historia współczesnego kimona sięga czasów Mieszka I. Niesamowite! Japonia pielęgnuje tę tradycję do tego stopnia, że uczeń z Poznania, Warszawy, Kluczborka czy Sandomierza rozpoznaje ten strój. Ten sam uczeń kompletnie nie wie, jak wygląda strój kurpiowski, zagłębiowski czy kociewski. Ten sam uczeń rozpoznaje hinduski ubiór sari, marokańską dżalabiję, narodowy szkocki kilt.
 
Najwyższy czas zorganizować bale przebierańców wyłącznie z polskimi strojami tradycyjnymi. Bo jeszcze trochę, a polski folk i polska dawna moda staną się absolutną egzotyką dla mieszkańców nadwiślańskich miast i miasteczek. Kiedyś znajomy próbował mi wytłumaczyć, dlaczego większość nie interesuje się polskimi strojami tradycyjnymi. Powiedział krótko: są niewygodne. Odparłem, że nie widzę związku. Polacy nie noszą kimon, kiltów ani dżalabii. Nie noszę stroju kowboja, a wiem, jak wygląda. Ktoś napisał, że strój jest zwierciadłem kultury. Chodzi więc przede wszystkim o znajomość własnej kultury. Tyle. Żeby móc ocenić inną kulturę (człowiek robi to często pochopnie), trzeba wiedzieć, z czego składa się własna. Może najwyższy czas zaprosić na Warszawskie Wielokulturowe Street Party polskie regionalne restauracje z jedzeniem według starych receptur, zorganizować warsztaty ludowym artystom – wycinanki łowickie czy kurpiowskie, rzeźby z drewna, wyklejanki z bibuły itp. Wielokulturowe czy etniczne, to z grubsza to, czego miejscowa większość nie zna. Co robić z tym, o czym zapomniała? Dać szansę na nowe poznanie starego, egzotycznego od niedawna. To pierwsza odpowiedź z brzegu.


Mamadou Diouf