Najtrudniej jest napisać pierwsze zdanie. Szukając go stwierdziłem, że pójdę na łatwiznę i przytoczę tę egzystencjalną prawdę.

Ostatni okres zmusza mnie do podejmowania trudnych decyzji i wyzwań. Codziennie próbuję pogodzić ze sobą nie koegzystujące elementy, które odpychają się jak odwrócone biegunami magnesy. W pogoni za wewnętrznym spokojem i zachwalanym przez otoczenie poczuciem szczęścia, wędruję przez labirynt dziwacznych zachowań i metodą prób i błędów wyłaniam zwycięski tor, którym zamierzam podążać. Przysłuchuje się uwagom najbliższych mi osób, sugeruje się zachowaniami innych, moich wzorów, modyfikuje pod siebie i „voila!” - oto jestem ja. Jeszcze w budowie, ale jednak zarys sylwetki jest już zauważalny.

Ta kreacja, dążenie do niedoścignionej doskonałości jest bardzo męczące. Regularnie przeżywam kryzysy, które podpowiadają spokój i wyciszenie, pójście na łatwiznę i bycie całkowicie sobą. Mam wówczas wrażenie, że ta pogoń za ideałami zawali moje życie i paradoksalnie, nigdy nie będę szczęśliwy, bo zwyczajnie stawiam przed sobą za duże wymagania. Dbając o swój wizerunek nie powinienem przyznawać się do takich przemyśleń, jednak, tak szacuję, siedemdziesiąt procent odbiorców tego tekstu utożsami się z powyższymi założeniami. Przecież mimo kolorytu i oryginalności, w głębi jesteśmy zupełnie tacy sami i dążymy do tego samego – spełnienia, poczucia, że przeżywamy swoje życie czerpiąc garściami i będąc na szczycie wielkiej piramidy.

Niestety, ale ta wykańczająca pogoń za idealnym sobą, za idealnym otoczeniem, nie doprowadzi nas tam, gdzie zamierzamy dotrzeć. Jednym nie starczy życia na tę walkę, innym, zamiast wzrostu poczucia wartości dostanie się coś odwrotnego i stoczą się po równi w otchłań kompleksów.

Z każdym zdaniem rujnuje swój „piar”, ale czuje, że zupełna szczerość i otwartość na nieznane owocuje czymś więcej niż sztuczne uśmiechy na bankietach. Oczywiście, nie przychodzi to łatwo, bo opuszczając gardę narażamy się na niespodziewany cios, który może rozłożyć nas na przysłowiowe łopatki. Po takim nokaucie ciężko się podnieść. Dostajemy przecież nie w gębę, którą pozszywa przysypiający chirurg na nocnym dyżurze. Czymś o wiele gorszym jest gwałt na naszej świadomości, który dokonuje się regularnie, ponieważ ogrom nieodpowiedzialności otaczających nas ludzi nie zna granic. Warto jednak liczyć na to, że statystyka nas oszczędzi i ominą nas niemoralne zachowania. Dobrze jest liczyć na to, że otwierając się przed nowym otrzymamy od losu miłą niespodziankę, której owoce będą dla nas powodem zachwytu do końca naszych dni.

Najgorsze co można zrobić, to zamknąć się na te szanse. Założyć na siebie maskę obojętnej na krzywdę osoby. Rozbić nad sobą odgradzający nas od zewnętrznego świata namiot. Ile może nas ominąć przez ten protekcjonalizm wie tylko ten, kto przeżył nasze życie i teraz może jedynie ubolewać nad błędami, które powtarzamy.

Żeby uniknąć niefortunnych skojarzeń z hipisowskimi ideami szerzenia miłości i sztucznym rozbrajaniem osobowości bliżej mi nieznanymi substancjami, powiem, że zgadzam się z poglądem, że niektóre jednostki są tak niereformowalne, że nadają się jedynie do odstrzału, bo ilu jeszcze pod ich wpływem ucieknie do świata, w którym najciekawsze pogawędki ucinasz ze sobą samym, a zabiegający o pieszczoty kot, wydaje się być jedynym przyjacielem?

Pisząc to czekam na „Truman Show”, które tu świetnie pasuje. Metafora samotności w wielkim świecie, wśród grających swoje role aktorów. Pozornie chaotyczna rzeczywistość okazuje się być sprytnym planem kogoś, kto swoje życie układa kosztem naszego. Przyjaciele nie są tu przyjaciółmi, uśmiechy są sztuczne, a przybijane piątki są ćwiczone są po godzinach.

„Zmęczyło nas oglądanie sztucznych emocji” tak brzmią pierwsze słowa wspomnianego filmu. Rozejrzyj się. Pasuje, prawda?

 

p.s.

Teraz wiesz, co robić...