Jak już wam w poprzednich okazjach mówiłem, język Polski zapewnia niezłą zabawę jeśli chodzi o uczenie się wszelkich reguł, których myślę, że nie opanowałem ani nie opanuję w najbliższych latach, także wciąż będę miał czym się bawić. Jednak są takie przykłady w języku, gdzie się mocno zastanawiam, skąd się to wzięło, i wtedy znajduję lub wymyślam odpowiedzi, które pomagają (mi przynajmniej) zrozumieć korzenie tych wyjątkowo względnie nieprzetłumaczalnych słów lub reguł. Na przykład, coś, nad czym się nie zastanawiałem i używałem bez przerwy, to jest monosylabowe słowo „no”. Tuż po moim przyjeździe do Polski korzystałem bez przerwy z tego słowa, bo musiałem utrzymać rozmowy jakoś wyrażając moje reakcje na różne rzeczy mówione do mnie, które generalnie wyłapywałem. Ale dopiero w zeszłym roku zdałem sobie sprawę, że „no” jest potwierdzeniem czegoś, a w wielu innych językach oznacza raczej „nie”, zaprzeczenie. Wyobraźcie sobie taką sytuację: idą święta (czyli Boże Narodzenie) i przygotowanie wielu potraw u mojej Szczecińskiej cioci jest głównym tematem pomiędzy moją ciocią a panią Grażyną, kto pomaga ze wszystkimi sprawami domowymi u niej. Żona mojego brata, Argentynka, która uczy się polskiego, obserwuje co się dzieje. Po jednej stronie Ciocia Zosia proponuje jakieś danie, a po drugiej pani Grażyna do każdego pomysłu, coraz głośniej mówi, ze sporą gestykulacją: „no, No, NO!”. Po prostu, nie mieściło się w głowie mojej szwagierki, co mogło być robione tak źle, żeby w taki sposób odpowiedzieć. Kilka minut później, po szybkim tłumaczeniu z mojej strony, zdałem sobie z tego sprawę, że „no” oznacza raczej „taaaaa”, w przeciwieństwie do innych języków.

Ale to, czego chyba nigdy do końca nie będę w stanie opanować to rodzaj nijaki. Że to drzewo, że to słowo… same trudne rzeczy do skojarzenia. Dlaczego tak jest? Natychmiast wam tłumaczę. W języku hiszpańskim wszystkie rzeczowniki są podzielone na męskie i żeńskie , czyli nie mamy czegoś takiego jak rodzaju nijakiego. I nie zawsze rodzaje rzeczy się zgadzają po polsku i po hiszpańsku. Weźmy na przykład słowo prezerwatywa: po polsku jest żeńska, a po hiszpańsku okazuje się, że jest męska: El preservativo. Za pomocą rodzajników (czyli artículos) w hiszpańskim odróżniamy płeć: EL auto, EL perro, LA casa, LA comida, coś, czego w polskim nie mamy i czasami jest trudno tłumaczyć moim studentom hiszpańskiego. I przez to, że rodzaj nijaki jest nieco obcy dla mnie, zwróciłem raz moją uwagę na jeden szczególny przypadek: słowo dziecko. Tak, jak mojej szwagierce, nie mieściło mi się w głowie, jak to się stało, że dziecko jest zawarte w grupie „TO” razem z drzewami, pasmami, oczami i wieloma innymi „TO”, których nie będę teraz wymieniał. Problem robił mi się większy, gdy trzeba było dodać czasownik do tego słowa i samo dziecko, które posiada zdolność mowy, w hipotetycznej sytuacji stało się mówcą. Czy on, dziecko, gdy mówił "Wszystkie dzieci słyszymy " został jakoś poprawiony, czy tak jest poprawnie? Ja, dziecko, szłem po lesie? Według takiej bardzo znanej internetowej encyklopedii nie ma czegoś takiego jak czasowniki rodzaju nijakiego w pierwszej i drugiej osobie. To wyzwoliło bardzo dużo w mojej głowie, zacząłem szukać lub sam siebie próbować tłumaczyć to, jak to się stało, że takie słowo jest bezpłciowe. Pierwsza teoria, która mi wyszła na jaw, jest taka, że jakoś dzieciom przypisuje się pewną dozę niewinności i przyjmuje fakt istnienia dziecka jako anioła na ziemi. Wiadomo, że te anioły tradycyjnie przyjęto, że są bezpłciowe. Czyli wolne od jakiegokolwiek „brudu” pożądania.

Druga teoria, i ta, która najbardziej mi się podoba, jest taka, że polszczyzna jakoś przygotowuje na to, że dziecko będzie miało wybór swojej tożsamości. Nic pochopnie, z czasem znajdzie się ta orientacja, która najbardziej będzie mu odpowiadała. Dotrze to dziecko do wymarzonej dorosłości i wtedy, spokojnie, będzie ten, ta, tin, ton czy tun. Lub pozostanie w „to”, jeśli tak woli. Dzięki zajęciom hiszpańskiego miałem okazję poznać bardzo dużo ciekawych ludzi. I tak się okazało kiedyś, że jedna koleżanka poprosiła mnie, żebym się zajął jej studentami w czasie jej podróży do Argentyny. Tak poznałem Tomka, Pawła i Dominika. Chcieli się nauczyć jak najprędzej hiszpańskiego, bo czekał ich wyjazd do Meksyku i chcieli opanować jak najwięcej w takim krótkim okresie, lecz zaczynali od 0 (samych podstaw) i czasami wszystko wydawało się im taki kosmos nie do ogarnięcia. I ja się zastanawiałem, czy nie przesadzam z tym wszystkim, co próbowałem im umieścić w głowie. Więc, półtora miesiąca później, wyjechali na swoje wymarzone wakacje z jakimś pojęciem hiszpańskiego.

Paweł i Tomek byli wtedy parą, a Dominik pojechał jako singiel. Zastanawiałem się, czy ich wyjazd też jest związany z możliwością pobrania się, czyli chęcią bycia uwzględnionymi przez prawo jako legalny związek. Bo z tego co wiem, w pewnych częściach Meksyku (Distrito Federal), jednopłciowe małżeństwa są legalne. W Argentynie od niedawna małżeństwa homoseksualne zostały też prawnie uwzględnione i przez to Argentyna była pierwszym krajem w Ameryce południowej, która wprowadziła tak wielką zmianę w stosunku do zredukowania homofobii i przyznania tożsamości ludziom z taką orientacją. Historycznie, w Argentynie, różnie podchodziło się do homoseksualizmu: w czasach dyktatury z lat 66-73 powstaje pierwsza grupa rewindykacji polityk homoseksualnych z Ameryki Południowej, „Nuevo Mundo” (Nowy Świat). Kilka lat później, w czasach kolejnej i najsurowszej dyktatury, z aprobatą kościoła katolickiego, homoseksualność była przestępstwem i powód ścigania i podejrzenia o lewicowe poglądy. Gdy takie beznadziejne czasy się skończyły, wraz z powrotem demokracji, homoseksualność stała się natychmiast legalizowana. Kilka lat później, w 2003 r. cywilnie i prawnie pary jednopłciowe zostały przyjęte jako oficjalne. W prowincjach to zajęło trochę więcej czasu tak, że z końcem 2005 r. w całym kraju takie decyzje prawne były aktywne. W poranku 15 lipca 2010 roku, z aprobatą senatu, kod cywilny został w taki sposób zmieniony, że małżeństwo jednopłciowe stało się legalne.

Paweł i Tomek są dzisiaj małżeństwem. Spotkaliśmy się po ich powrocie z Meksyku i byli bardzo zadowoleni z tego powodu, że nasze lekcje hiszpańskiego miały bardzo pozytywne skutki i mogli się generalnie porozumiewać z ludźmi. Słownictwo objawów było bardzo przydatne, zwłaszcza, gdy Dominik się zatruł jakimś żarciem. Poza tą fajną pochwałą dostałem taką zieloną czaszkę ceramiczną, typową dla meksykańskiej kultury. Jednak im się nie udało (a może nie próbowali) tam się pobrać. W czasie jednej kolacji mówili o tym, że jedyne miejsce, w którym mogliby się pobrać jako obcokrajowcy, to Szkocja, i, że już mieli zarezerwowany termin – 8 marca. To może być dobry „tip” dla tych, którzy myślą o tym.
W Polsce sytuacja par homoseksualnych jest wciąż nieuregulowana. Myślę, że to może się zmienić. Językowo jesteśmy nie od wczoraj na to przygotowani.

Nicolas de la Vega