Odkąd mieszkam w Polsce, z wielkim sentymentem powracam do duńskich filmów. Na początku wracałam do nich dlatego, że tęskniłam za moim krajem. Później zainteresowała mnie różnica pomiędzy kinematografia polską a duńską. Zaintrygował mnie fakt, że w okresie, kiedy krytycy w Danii pisali o 'złotym wieku duńskiej kinematografii', w Polsce branża filmowa przeżywała niemal zapaść. Zastanawiam się, czemu w kraju, w którym obecnie mieszkam, o takich sukcesach nie ma mowy? No dobrze, był moment w Polskiej kinematografii, gdzie świat słyszał o polskich filmowcach i pamięta o nich po dziś dzień. Za granicą polskie kino kojarzy się głównie z Polańskim, Kieślowskim i Wajdą, na tym się chyba kończy. Możemy być dumni z ich filmowych osiągnięć, ale dlaczego teraz nie ma nikogo z Polski o tak silnym artystycznym oddziaływaniu na resztę świata? Dlaczego wtedy byliśmy w stanie robić tak dobre filmy, a teraz nie potrafimy?
Może w sekret tkwi a tym, że w Danii dzień zdjęciowy trwa 8 godzin? W Polsce dla porównania pracujemy minimum 12 godzin dziennie. Plan zdjęciowy w Danii trwa w takim wypadku oczywiście dłużej niż w Polsce.
Dlaczego więc nie można wynegocjować ludzkich warunków pracy? Może dlatego, że to się po prostu nie opłaca? A opłaca się robić szybko, ponad siły i po nieprzespanych nocach. Gdzie się podziały te czasy, że plany filmowe w Polsce trwały 3 miesiące? Tak, to były inne czasy i teraz się to nie opłaca. Dlaczego wobec tego Duńczykom się opłaca? Może dlatego, że wiedzą, iż rzadko da się zrobić coś dobrego w pośpiechu?

W trakcie pobytu na duńskich planach można zaobserwować, że młody goniec zwraca uwagę reżyserowi na jakiś drobny szczegół w rozgrywanej scenie. Nie dlatego, że reżyser jest niekompetentny i rzetelnie nie potrafi wykonać swojej pracy, ale dlatego, że jest otwarty na wszelkie spostrzeżenia po to, aby ulepszyć swój film. Byłam pod wielkim wrażeniem tego, że Duńczycy bardzo silnie dążą do stworzenia z filmu pracy zespołowej bez żadnej hierarchii.

Duńskie księgarnie są pełne literatury współczesnej na temat kina duńskiego. Obok podręczników o historii kina i bibliografii sławnych duńskich reżyserów, można znaleźć pozycje, które opisują całe zaplecze produkcyjno-techniczne duńskiej branży filmowej. Nie tylko opisy struktury pracy na planach, ale również pozycje będące pracami ludzi, którzy przez całe życie stoją w cieniu sukcesów wielkich reżyserów, mimo tego, że to właśnie oni przyczyniają się do powstania ciekawych dzieł filmowych.
Wzruszyło mnie to niesamowicie, że tyle literatury poświęcono producentom, technikom od oświetlenia, charakteryzatorkom oraz innym 'niewidocznym' zawodom filmowym. A co znajdziemy w polskiej księgarni? Niestety niewiele.

Zastanawia mnie, jak radzą sobie moi duńscy rówieśnicy kończący szkołę filmową. Co ich czeka? Wszystkim sterują wyższe organy powołane przez filmowców duńskich, pragną stworzyć nie tylko ciekawą branżę zawodową, ale i sprawić, że osoby po ukończeniu szkoły które przyczyniają się do robienia sztuki, miały takie same warunki pracy, jak ludzie zatrudnieni w innych branżach na stałych etatach.
Mają przy tym godziwe warunki pracy, są traktowani na równi z doświadczoną ekipą filmową. Nie jest to jednak tak kolorowe, jak się może wydawać, bo sporo wymaga się od ludzi w trakcie edukacji, a i do samej szkoły nie tak łatwo się dostać. Ale to może już w innym felietonie.

Podsumowując, dużo możemy się nauczyć się od naszych sąsiadów, ale z punktu widzenia ekonomicznego tygrysa Europy, może nam się to po prostu nie opłacać.


Tekst: Lisa Hansen