Mimo kilkunastu lat spędzonych w kraju nad Wisłą, jego obywatele wciąż potrafią zaskoczyć mnie płytkością charakterystyczną dla ich wyobrażeń o Rosji. Tytuł dobrze oddaje sposób, w jaki pojmuje się największe państwo świata, którego jestem obywatelem. Ktoś teraz powie, że już w pierwszych zdaniach ujawniam skłonności do bezpodstawnego imperializmu, ale będzie w błędzie.
Nie mając kompleksów związanych z pochodzeniem oraz będąc świadomym złych i dobrych aspektów bycia obywatelem tego multikulturowego kraju, jawnie doceniam odradzającą się po latach tłamszenia kulturę. Z jednej strony bez skrupułów ganię postawę rządu wobec obywateli, z drugiej jednak – przyklaskuję na wieść o twardej postawie premiera w polityce zagranicznej. Rozumiem każdego, kto zgłasza swoje zastrzeżenia i krytykuje taką postawę, ale warto sobie zadać pytanie, czy gdyby chodziło o stanowczość rządu waszego państwa, bylibyście z tego niezadowoleni?
Skoro wytłumaczyłem się już przed czytelnikami, mogę przejść do dalszej części moich rozważań nad wizerunkiem Rosji w Polsce.
Nie chcąc zagłębiać się w politykę, która jest 'solą w oku' każdej dyskusji, skoncentruję się na nieco przyjemniejszej tematyce.
Niestety, po dekadach sowieckiej dominacji na polskim terytorium, zapomniano o poprawnych relacjach kulturowych i gospodarczych z Rosją. Ma to oczywiście swoje podstawy, które rozumiem i szanuję, jednak w wielu przypadkach niechęć jest wynikiem braku wiedzy o największym z sąsiadów Polski.
Przekazywane z pokolenia na pokolenie, guślarskie opowiastki rysujące charakterystyczne obrazy zacofanej, chwiejącej się na glinianych nogach imperialnej Rosji zbierają swoje żniwa. Wielokrotnie podejmowałem dyskusję z – wydawałoby się inteligentnymi i wykształconymi ludźmi – którzy wygłaszali wyjątkowo stanowcze opinie i byli oburzeni, gdy tylko próbowałem wyprowadzać ich z błędów. W większości przypadków, na pytanie o to, czy kiedykolwiek mieli okazję zobaczyć na własne oczy choćby kawałek mojego kraju, odpowiadali 'nie'. Skąd, w takim wypadku, owa stanowczość?
Najcudowniejsze chwile przeżywam wysłuchując wielominutowych postulatów skierowanych do rządu Federacji Rosyjskiej. Równie chętnie dowiaduję się o swoich wyjątkowych zdolnościach do przyswajania czystego spirytusu czy też wrodzonej zdolności przetrwania w ekstremalnie niskich temperaturach. Na nic zdają się moje tłumaczenia, że na terenach, z których pochodzę, powietrze zimą bywa rozgrzane do 15 stopni Celsjusza. Nie pomaga również krótka lekcja geografii i próba zobrazowania różnorodności klimatycznej w tym ciągnącym się przez tysiące kilometrów państwie.
Innym, znanym z wielu filmów dokumentalnych obrazem współczesnej Rosji, jest szalejąca bieda wymieszana z wszechobecną patologią. Niestety tu przestaję się śmiać, bo czas na krótką refleksję i przyznanie częściowej racji moim oponentom. Szybko jednak zauważam, że mimo szarego obrazu, średnia płaca w największych miastach jest wyższa od tej 'warszawskiej', co brzmi jak kolejna manipulacja z mojej strony. Oczywiście można by spierać się co do tego, jaki odsetek społeczeństwa stanowi klasa średnia – ta, która traktowana jest jako wyznacznik zamożności społeczeństwa, jednak ulice Moskwy, Petersburga czy Soczi mówią same za siebie.
Interesując się modą, przy każdej wizycie na ziemi ojczystej, zaopatruje się w możliwie największą ilość wydań rosyjskiej edycji magazynu 'Vogue'. Kiedy po 80 stronach reklam dociera się do 'słowa od naczelnej', można wyobrazić sobie, jakim potężnym rynkiem dla tej branży jest ta – kiczowata w oczach Polaków – Matuszka Rossija. Jednak widząc zdjęcie reklamowe japońskiego domu mody Kenzo, na którym dwie modelki ubrane są w rosyjskie stroje ludowe ich projektu, zaczynam zakochiwać się w tej kiczowatości, która dla wielu stała się inspiracją, a nie powodem do bezpodstawnego naśmiewania się.
Jak już odpowiem na listę sztampowych pytań, obronię się przed posądzeniem o alkoholizm i skłonnościami do wybiegania nago z sauny na trzydziestostopniowy mróz, co swoją drogą jest bardzo przyjemne, oddaję się błogiej egzystencji przeciętnego, młodego warszawiaka, za którego się uważam i często zapominam, że powinienem ze sobą nosić swój paszport zagraniczny, bo przecież jestem tutaj tylko rezydentem...
Tekst: Kirill Goroditskiy