O Wiśle pisałam już w innym felietonie – dodam tylko, że spacerowanie nad Wisłą w miejscach, gdzie są bary, oświetlone wieczorem lampkami, sprawia, że można poczuć się jak nad morzem w Bułgarii – od razu zapominasz, że znajdujesz się niedaleko od centrum wielkiej stolicy i że jutro do pracy.
Następna rzecz, która przyjemnie dziwi ludzi przyjeżdżającyh do Warszawy, to ilość parków albo po prostu zieleni miejskiej. Właściwie przyciąga uwagę nawet nie sam fakt dość ładnych, zadbanych parków, a sposób spędzania w nich czasu. Kiedy przyjechali do mnie rodzice ze Lwowa, wybraliśmy się dość późnym wieczorem na spacer na Pole Mokotowskie. Mój ukochany najpierw wiódł nas przez jakieś drzewa i krzaki w ciemnościach, zaczynałam już się martwić, że oprócz nielicznych rowerzystów nie będę miała co pokazać rodzicom, gdy nagle wyszliśmy na światło i okazało się, że jesteśmy w innym wymiarze. O 22:00, w zwykły dzień (był wtorek), życie dookoła nas kwitło. Pracowały budki z naleśnikami, lemoniadą, knajpy, w których mnóstwo ludzi popijało sobie piwo. Wiele osób jeździło sobie na rolkach, albo siedziało (a nawet leżało) nie tylko na ławkach, ale i pod każdym drzewem. Ktoś wybrał sobie brzeg koło jeziora, tu i tam ludzie sobie odpoczywali, gadali, śpiewali, nikt nikomu nie przeszkadzał, było w tym wszystkim coś uspokajającego, bo to nie były głośnie imprezy weekendowe, to był relaks po ciężkim dniu pracy. W powietrzu rozpływała się atmosfera ciszy i czasu na wieczorne pogawędki. Rodzice byli zachwyceni, a ja pomyślałam, że trzeba chyba częściej wybierać się wieczorami z domu. Kiedy już wracaliśmy, tata zauważył jakieś światło między drzewami – powiedziałam, że to pewnie kino letnie. Co zdziwiło rodziców, to fakt, że na trawniku przed ekranem siedziało blisko 300 osób. Opowiedziałam tacie, że latem w Warszawie puszczają filmy w kilku miejscach w różnych godzinach i że wielu ludzi przychodzi na takie wydarzenia. U nas we Lwowie też jest coraz więcej jest takich kino-wieczorów, przewaga Warszawy polega jednak na tym, że tutaj jest więcej przestrzeni dla różnych kulturalncyh wydarzeń.
Kiedy spacerowaliśmy po Łazienkach, rodzice zwrócili uwagę na to, że warszawiacy nie mają kompleksów, bo wszyscy się opalają po prostu pośród trawnika, nikt nie wstydzi się swoich niedoskonałych figur, jest gorąco, jest trawnik, więc można na nim po prostu leżeć i flirtować ze słońcem.
Chciałabym też zwrócić uwagę na to, że Warszawa stara się załatwić swoim mieszkańcom w miarę możliwości miłe warunki do letniego spędzania czasu na jej terenach: stąd kina letnie, leżaki w różnych miejscach, fontanny, bryzgające węże z wodą. A kiedy ktoś z moich przyjaciół przyjeżdża do Warszawy, od razu idziemy spacerować po ogrodzie, który znajduje się na dachu BUW-u – wrażenia są niesamowite. Moim zdaniem, letnia Warszawa to skrzynka z niespodziankami. Najpierw widzisz tylko zmęczone upałem, suche, sproszkowanie miasto, które potem zaczyna wyciągać z rękawów swoje atuty. Trudno je dostrzec od razu. Niedawno przyjechali do mnie znajomi, którzy wracali z Włoch do Lwowa, przez Warszawę. Jedynie, co zdążyli zobaczyć to Dworzec Zachodni, Ochotę (gdzie mieszkam) i Arkadię. Wyjechali z miasta ze opinią, że Warszawa to nic szczególnego i ładnego – ja ich nie osądzam, po prostu nie zdążyło im się letnie miasto pokazać, uwieść ich w swoje kamienno-parkowe dżungle.
Jak każde miasto latem, Warszawa czasami denerwuje zwykłego mieszkańca, to zbyt zimną klimatyzacją w transporcie, to jej brakiem, to jeszcze czymś, ale czasami warto stać się znów turystą, zabrać się na sam wierzch olbrzymiego Pałacu Kultury, spojrzeć na miasto z perspektywy ptaka i pomyśleć sobie, jakie to przecież fajne to warszawskie lato…
Daryna Popil