Przeprowadziła: Joanna Bereska

Jak to się stało, że trafiłaś na plan filmu Hanoi-Warszawa? Czy to był przypadek?

Przede wszystkim nie wierzę w przypadki. Wierzę, że Pan Bóg ma dla mnie przygotowany konkretny plan i to, że zagrałam w filmie Hanoi-Warszawa w reżyserii Kasi Klimkiewicz to była część tego planu. Zawsze interesowałam się teatrem, filmem i chciałam iść w tę stronę. Pierwszą możliwość miałam już jakieś 7-8 lat temu. Wówczas zagrałam w spektaklu wietnamsko-polskim, chyba jednym z pierwszych takich w Polsce. To był teatr amatorski, improwizowany na scenie, bardzo ciekawa przygoda pod okiem reżyserów Anny Gajewskiej i Mirosława Sikory. Później, dzięki temu, że zagrałam w tym spektaklu, ludzie z przemysłu filmowego mieli moje namiary i pewnego dnia odebrałam telefon z informacją o castingu do filmu. Poszłam na niego z ciekawości i okazało się, że moja gra spodobała się reżyserce. To była fajna przygoda, poznałam wielu ciekawych ludzi, dziękuję Bogu za tę szansę.
Film porusza bardzo trudny temat. Czy ciężko było zagrać postać Mai Anh?


Rola była bardzo ciężka do zagrania. Droga do Polski Mai Anh była zupełnie inna niż moja droga. Przyjechałam do Polski 15 lat temu, zimą 1998 roku. Moja mama miała tutaj interes gastronomiczny, a ja po prostu wsiadłam do samolotu i przyleciałam do niej. Dla  mnie sytuacja z którą zetknęła się Mai Anh była zupełnie nowa. Dlatego przed rozpoczęciem zdjęć do filmu dużo czytałam na ten temat, pytałam Wietnamczyków jak wyglądała ich droga do Polski. Byłam zszokowana jak wiele z tych historii pokrywa się ze sobą. Z tego co wiem Kasia Klimkiewicz też długo zbierała różne informacje i ten film, ta historia głównej bohaterki jest zlepkiem historii różnych Wietnamczyków, którzy przebyli taką ciężką drogę przebijając się do Polski za chlebem. Ta rola to było dla mnie duże wyzwanie.
 
Czy rola w filmie wpłynęła na Twoje zaangażowanie w działalność organizacji pozarządowych i organizacji promujących kulturę Wietnamu?


Mając 18-19 lat zagrałam we wspomnianym spektaklu polsko-wietnamskim i to wtedy zaczęło się moje zainteresowanie kulturą wietnamską, kierowanie się w stronę tej kultury i przybliżanie jej Polakom, a także takim Wietnamczykom jak ja, którzy od małego mieszkają w Polsce i głównie mają styczność z kulturą polską, a nie wietnamską. Po studiach zaczęłam dużo pisać na ten temat, pisałam artykuły, publicystykę, komentarze, m.in. dla portalu Kontynent Warszawa. Nigdy nie zaangażowałam się w działania jakiejś konkretnej fundacji. Starałam się sama na co dzień przybliżać Polakom kulturę Wietnamu, np. poprzez kuchnię.
 
Z ciekawszych inicjatyw zorganizowanych wspólnie ze znajomymi mogę wymienić imprezy noworoczne organizowane w Saturatorze. Na wietnamski Nowy Rok do Saturatora przychodzili też Polacy. My, jako organizatorzy, stawialiśmy przede wszystkim na oryginalność, wszystko miało wyglądać dokładnie tak jak w Wietnamie. Najczęściej można przyciągnąć jedzeniem, a że my nie unikaliśmy trudnych tematów, to na stole pojawił się m.in. stos kurzych łapek, omlet z móżdżkiem świńskim czy smażone jedwabniki. Nasza koleżanka, malarka Dorota Podlaska, zrobiła wtedy bardzo ciekawy projekt – dekorowała jedwabnikami czekoladki, które sama przygotowała; miały one różne kształty i barwy. To się ludziom bardzo podobało i smakowało.
 
Jak wyglądały Twoje początki w Polsce?

Moja sytuacja była zupełnie inna od sytuacji moich wietnamskich rówieśników. Do 18. roku życia chodziłam do szkół, gdzie oprócz mnie nie było żadnych innych Wietnamczyków. Byłam z dala od kultury wietnamskiej, może dlatego mój język polski jest trochę lepszy niż innych Wietnamczyków w moim wieku. Niestety ucierpiał na tym język wietnamski. Oczywiście mówię po wietnamsku, ale nie tak jakbym chciała. A początki? Początki zawsze są ciężkie. Pamiętam, że wracając do domu ze szkoły płakałam w poduszkę, bo jako dziecko naiwnie myślałam, że w Polsce mówi się po wietnamsku, że te języki właściwie tak bardzo się od siebie nie różną. Rzeczywistość okazała się być skrajnie inna. Na szczęście miałam tolerancyjną klasę.
 
Jakie masz plany na przyszłość?

Jestem po szkole dziennikarskiej, ale nie pracuję w zawodzie. Wcześniej zajmowałam się różnymi rzeczami, m.in. pracowałam w biurze legalizacji pobytu dla cudzoziemców, głównie Wietnamczyków i Ukraińców. Teraz chciałabym założyć własny biznes gastronomiczny, jakiś barek wietnamski. Bardzo lubię gotować, mam to chyba po mamie. Do tego właśnie chciałabym dążyć, do własnej działalności gospodarczej.