Vladimir Guzman Contreras urodził się w Meksyku, od ponad 10 lat mieszka w Polsce. Jest muzykiem, gra w latynoamerykańskim zespole Obeha Czarna. Wielokrotnie występował na Wielokulturowym Warszawskim Street Party, a także angażował się w inne projekty Fundacji Inna Przestrzeń. Pisał dla Kontynentu odważne felietony podejmujące kwestie migracji, tolerancji, eurocentryzmu czy Ameryki Łacińskiej: "Eurocentryzm""Nacjonalizm czy idiotyzm?", "Jeszcze słowo o Latynosach", "Eurabia". Jak trafił do Polski? Jak szło mu odnajdywanie się w nowej rzeczywistości? Czym różnią się podejścia do muzyki Polaków i Meksykanów? Tego dowiecie się z naszej rozmowy.

 

Jesteś muzykiem? Co konkretnie z muzyką robisz? Grasz w zespołach? Jaką muzykę grasz?

Mam dwa zespoły. Pierwszy jest bardziej coverowy – rock z ameryki łacińskiej. Jesteśmy wszyscy z Ameryki Łacińskiej – z Meksyku i Ekwadoru. Drugi zespół jest bardziej metalowy. Gram tam na basie i trochę śpiewam. W nim są sami Polacy, oprócz mnie.

Uważasz, że Polacy i Meksykanie mają różne podejścia do muzyki? Czy są one podobne? Może to trochę ciężkie pytanie, ale jako że grasz w zespole z Polakami, to pewnie zauważasz takie kwestie.

Może to nie chodzi o podejście do muzyki, ale na pewno czuję, że… Jak to powiedzieć? Czuć trochę więcej odwagi w podejściu do rytmu, gdy się gra z Meksykanami niż, jak się gra z Polakami. Meksykanie grają może trochę rytmiczniej. Nie wiem czy tak można powiedzieć. Nie chodzi o to, że Polacy nie czują tego rytmu, po prostu jest trochę inaczej. Ale oprócz tego myślę, że nie za bardzo.

Jak istotną rolę odgrywa muzyka w kulturze polskiej w porównaniu do kultury meksykańskiej? Czy widzisz różnice? Czy Meksykanie są bardziej muzyczni?

Wydaje mi się, że jesteśmy trochę bardziej muzyczni i też trochę głośniejsi. Jest jedna rzecz, którą zauważyłem kiedyś i wciąż zauważam w każdą niedzielą. Czy też teraz, w czasie pandemii - gdy wszyscy siedzą w domu. Nigdy nie słyszysz muzyki, nigdzie. W apartamentach obok jest cisza. Może gra muzyka, ale na pewno cicho. A w Meksyku zawsze słyszysz, że ktoś puszcza muzykę albo ktoś śpiewa. Gdy chodzisz po ulicy, to słyszysz, że sklepy puszczają głośno muzykę, żeby ogłosić, co sprzedają albo po prostu, żeby grała. Zawsze jest tam dużo hałasu. W Polsce po prostu tego nie ma. Cały czas jest cisza. Wydaje mi się, że nie chodzi o to, że Polacy nie lubią muzyki, ale że nie lubią jej słuchać głośno.

W Polsce mieszkasz już od dziesięciu lat. Gdy przyjechałeś do Polski, było to dla ciebie szokujące, że tu jest ciszej? Z jakimi jeszcze „szokami kulturowymi” się spotykałeś? Które najlepiej pamiętasz po tych dziesięciu latach?

Na pewno to, że było ciszej. Ludzie wzywają do ciebie policję, gdy masz imprezę w mieszkaniu po dziesiątej. Dla mnie to było dosyć dziwne.
U nas myślisz sobie: „Och! Jest impreza. To fajnie. Idę spać.”
I tyle. Poza tym, ludzie są dosyć… Czuje się pewną barierę, gdy na przykład idziesz do sklepu. Jest pewna bariera: mina, twarze, sposób mówienia. Taki: „nie przybliżaj się!”, „bądź daleko!”.

Z drugiej strony w Polsce są też bardzo fajne, pozytywne rzeczy. Wydaje mi się, że w Polsce bardziej szanuje się to, co jest napisane, co obowiązuje. Są takie reguły, często niepisane. Na przykład ta, że gdy wszyscy wchodzą po schodach, to idą po prawej. W Meksyku tego nie ma. W Meksyku wszyscy idą tak, jak chcą. To są małe rzeczy, które wiele ułatwiają.

A skąd pomysł, że chcesz jechać do Polski? Dlaczego właśnie tutaj na studia magisterskie?

Pierwszy raz byłem w Polsce na wymianie artystycznej. Przyjechałem jako „pisarz”, bo pisałem opowiadania. Nie pamiętam kto, ale ktoś mi dał kontakt do dziewczyny, która zorganizowała w Polsce taki event dla młodych artystów z Meksyku. Kontaktowałem się z nią, wysłałem jej parę tych opowiadań. Odpowiedziała mi: „jeśli możesz przyjechać, to przyjedź. Nie możemy ci za nic zapłacić, ale możemy spróbować załatwić ci nocleg u kogoś.”

Przyjechałem tu, nocowałem u koleżanki i zostałem przez półtora miesiąca. W tym czasie spotkałem się z człowiekiem, który pracował w PAN-ie, w instytucie zoologii przy Wilczej. Wiedziałem, kim on jest, bo napisał kilka artykułów, których używałem przy mojej pracy licencjackiej. Studiowałem biologię. Wiedziałem, że on tam jest, więc zdecydowałem się pójść z nim porozmawiać. Pogadaliśmy o jego artykułach, poszedłem pomóc mu przy badaniach terenowych.

Przed wyjazdem z Meksyku, wiedziałem już, że chcę wyemigrować, gdzieś tam polecieć. Nie wiedziałem, czy na studia. Więc, gdy wróciłem zacząłem zastanawiać się, co robić dalej. Polska brzmiała egzotyczniej i ciekawiej niż Stany czy Kanada, gdzie mieszka dużo Meksykan. Łatwiej jest się tam dostać, ale nie brzmiało to aż tak ciekawie. Decyzja zapadła. Znałem już trochę ludzi i tyle.

Polskiego zacząłeś się uczyć na miejscu? Ile czasu potrzebowałeś, by dojść do poziomu komunikatywnego?

Przed przyjazdem, mówiąc szczerze, nie za bardzo wszystko zorganizowałem. Gdy przyleciałem, były problemy z moimi dokumentami z uniwersytetu z Meksyku, więc przez pierwszy rok nie mogłem studiować. Musiałem znaleźć jakąś pracę, żeby się utrzymywać, bo wszystkie moje pieniądze wydawałem na opłacenie sześciomiesięcznego kursu języka polskiego. Po sześciu miesiącach już potrafiłem gadać. Co prawda, języki zawsze były dla mnie łatwe, to jedna rzecz. Druga rzecz, w mojej grupie było nas troje – dwie dziewczyny i ja. Jedna z Ukrainy, druga z Białorusi. One dużo szybciej chłonęły polski, bo jest podobny, ta sama rodzina. Musiałem się bardzo starać, żeby utrzymywać tempo.
Wiesz, lektor mówił: "Zaraz będziemy robić dopełniacz."
A one: "O… Tak, tak."
A ja na to: "O czym gadacie?"
Dla nich coś było łatwe, a ja przytakiwałem. Potem, wracałem do domu, siedziałem, czytałem i szukałem w internecie różnych zasad gramatyki, żeby dopiero zrozumieć o, co im chodziło. Ale to pomogło.

Płaciłeś za ten kurs wyłącznie z własnych pieniędzy? Czy dostawałeś wsparcia finansowe od jakichś fundacji?

Gdy przyjechałem, nie miałem zielonego pojęcia o istnieniu na przykład Fundacji Inna Przestrzeń, Fundacji dla Somalii czy innych, które teraz działają. Tak naprawdę nie za bardzo wiedziałem, jak zacząć, jak poszukać tej pomocy, więc zapłaciłem z własnej kieszeni i szukałem pracy. Najprostszym wyjściem było uczenie hiszpańskiego. Jakoś udało mi się znaleźć taką pracę. Pierwsze trzy lata utrzymywałem się w ten sposób, bo było to na tyle elastyczne zajęcie, by studiować i zrobić magisterkę.

Ostatnie pytanie. Masz jakieś rady dla imigrantów, którzy przyjeżdżają do Polski?

Wydaje mi się, że przede wszystkim trzeba mieć otwartą głowę i dużo cierpliwości.

Otwartą głowę, żeby rozumieć, że tu rzeczy są inne i świat się nie zmieni tak, żeby było nam wygodniej. A cierpliwość… Właśnie z tego samego powodu.

Polska się nie zmieni tak, żeby nam było wygodniej. Dużo rzeczy w Polsce – z całym szacunkiem dla Polaków – uważam za bezsensowe, ale równie dużo znajdzie się ich w Meksyku. To jest cecha każdego kraju, każdej kultury. Trzeba mieć właśnie otwartą głowę, żeby te rzeczy zauważać i czasami zaakceptować. A jak się chce coś zmienić, to nie można przyjść i powiedzieć: „Jest źle, zmieńcie to!”. Tylko trzeba raczej pokazywać, że może jest inny sposób na zrobienie czegoś. I dlatego potrzebna jest cierpliwość.

 

 
Z Vladimirem Guzmanem Contrerasem rozmawiał Mikołaj Chmieliński 22 listopada 2020 roku.