Słynę z zamiłowania do nocnego życia Warszawy. Moja noga stanęła w wielu szanujących się lokalach stolicy – zarówno tych istniejących, jak i tych, które już zakończyły swoją działalność. Jednak na zawsze zapamiętam legendę o jednym z przybytków, który na przestrzeni dekad nie podporządkował się zasadom panującym we współczesnej gastronomii. Gdzieś na mapie naszego pięknego miasta jest adres, którego jeszcze nie było mi dane poznać, a pod którym gromadzą się rosyjskojęzyczni przybysze, by upajać się nie tylko długimi pogawędkami. W miejscu tym, zwanym niekiedy rajem życia nocnego, nie obowiązują zakazy palenia, wódka jest śmiesznie tania, a menu wypchane smakołykami zza Buga. Wiem o nim tylko tyle.
Jednak i tego wiele, patrząc przez pryzmat panującego na rynku europejskiego wzorca. Widzę oczami wyobraźni, jak modne damy przekraczając próg tego lokalu, z oburzeniem wyrażają się o pomysłowości właścicieli i wyklinają wybór miejsca na nocne celebracje. Możliwe, że natłok wrażeń budziłby i we mnie niesmak, jednak wyobraźnia robi swoje i rozmyślam o panujących tam nastrojach.
Przywołuję wówczas wspomnienia o cudownej oazie, jaką była restauracja Siedem Grzechów na Krakowskim Przedmieściu. Zasiadało się przy stole, słuchało przygrywającego akordeonisty i z rozkoszą konsumowało pielmieni popijając gruzińską Borjomi. Klimat nastrajał melancholijnie, ale to wzbudzało w nas piękne uczucia, które czasem przelewały się pod postacią łez. Chciałoby się rzec – ta słowiańska dusza!

Wracając na twardy grunt warszawskiej gastronomii, z wielkim trudem próbuję narysować podobne sceny i umieścić je w jednym z aktualnie istniejących miejsc... Dlatego moje myśli wciąż wracają do opowieści o tej utopii, w której schroniła się resztka utożsamiających się ze swoimi państwami i kulturą Słowian.
O ile mi wiadomo, takie miejsca spotkań mają Wietnamczycy, Chińczycy czy Amerykanie. Wiedzą o nich i regularnie do nich zaglądają. Szkoda, że nie ma podobnych, ogólnodostępnych lokali dla kochających plumkanie na bałałajce i rozpamiętywanie bezkresnych, rosyjskich stepów. Jednak obiecuję, że dołożę wszelkich starań, by odnaleźć opisaną wyżej utopię i czym prędzej napiszę o swoich wrażeniach!


Tekst: Kirill Goroditskiy