Kilka tygodni temu mieszane uczucia wywołał pewien polityk, kiedy wyraził swoją nadzieję, że niedługo w Warszawie będziemy mieli Budapeszt. Wówczas w zależności od politycznych preferencji wielu obawiało się tego, inni natomiast zachwyceni czekali na to. Jest natomiast pewna grupa, która dokładnie wie, co jest w Budapeszcie i reprezentuje to, co Węgry mogą dać polskiej stolicy. To są warszawscy Węgrzy. Poniższy tekst będzie właśnie o tym, co ta mała wspólnota wniosła i wnosi do życia stolicy Polski. Oczywiście jest wiele paraleli i związków pomiędzy Warszawą i Węgrami, nawet jeżeli nie wszystkie są tak rzucające się w oczy jak na przykład autobusy Ikarusa tutaj. Zapewne nie trzeba przedstawiać historii kontaktów polsko-węgierskich, wszyscy ją znamy, jak to było począwszy od założenia państwa, poprzez wspólnych królów i świętych, poprzez walki wolnościowe prowadzone o wspólne cele, solidarność okazywaną sobie w chwilach wielkich kataklizmów, aż do chwili obecnej. Wystarczy tyle powiedzieć, że jest to wartość bezcenna, trwała i nie mająca podobnych do siebie na całym świecie, oznaczająca silne kontakty, które przetrwają wszystkie wahania kursów forinta i złotego.

W Warszawie na ślady tej przyjaźni natykamy się co krok. Co prawda nie ma tutaj Madziartown, ani Little Hungary, to jednak prawie w każdej dzielnicy Warszawy, począwszy od Służewia, poprzez Saską Kępę, Rembertów, do Ursynowa możemy znaleźć nazwy węgierskich bohaterów, miast, tańców. Co więcej, być może w Warszawie nie wszyscy wiedzą, że tutaj znajduje się miniatura węgierskiego morza, w Parku nad Balatonem na Gocławiu, gdzie można pojeździć na wodnych rowerach, ale też mieści się tam świetna kawiarenka z tarasem i wspaniały plac zabaw.

Spacerując po mieście, warto przyjrzeć się węgierskim tablicom pamiątkowym i pomnikom, spośród których chciałbym wspomnieć o kilku: najnowsze to popiersie Ferenca Liszta, wielkiego węgierskiego kompozytora, który w Łazienkach spogląda na swojego przyjaciela Chopina; tablica pamiątkowa poświecona Józefowi Antallowi, seniorowi, który w czasie II wojny światowej rzeszom Polaków dał schronienie na Węgrzech, ratując im tym samym życie. 10 minut spacerem od niej, na przeciw głównej bramy Uniwersytetu Warszawskiego natrafimy na pamiątkę 1956 roku, Płaczącego gołębia Franciszka Starowieyskiego – jedną z najpiękniejszych pamiątek solidarnego protestu przeciwko komunistycznej dyktaturze. Węgrzy mają nawet „własny” kościół, na Czerniakowie, który nosi imię Świętego Stefana.

Natomiast jeżeli ktoś chciałby poznać żywą węgierską kulturę, to najlepiej, jeżeli swoje kroki skieruje do Węgierskiego Instytutu Kultury (www.hunginst.pl). Tutaj nie tylko można spotkać się z Węgrami, ale każdy zawsze będzie mógł otrzymać wszelkie informacje na temat węgierskiej kultury. Instytut, który jest jedną z najstarszych tego typu instytucji w stolicy, reprezentuje całą, szeroko pojętą kulturę węgierską: organizuje wiele imprez, począwszy od koncertów muzyki poważnej i rozrywkowej, poprzez wydarzenia teatralne, konferencje naukowe i spotkania literackie, po naukę języka i pokazy filmowe. Ostatnio Instytut zorganizował imprezę pod nazwą Węgierska Kawalkada, festiwal gastronomiczny i jarmark, w której udział wzięło kilkunastu wystawców i zespoły z Węgier oraz kilka tysięcy mieszkańców Warszawy i gości z innych miast. Ze względu na ogromny sukces, w przyszłym roku impreza zostanie powtórzona.

Należy jeszcze wspomnieć o dwóch najważniejszych sprawach, tzn. o kuchni i winie. Większość Polaków bardzo lubi węgierską kuchnię, tak więc również w Warszawie nie trzeba długo szukać, aby zjeść węgierskie potrawy i napić się węgierskiego wina. Jest kilka sklepów z węgierskimi produktami oraz restauracji, od winiarni po stoiska z langoszami na bazarach. Dzisiaj już Polacy mogą wybierać spośród pierwszorzędnych win węgierskich również w sklepach winiarskich.

Z naszej strony oczywiście polecam Cafe.hu, która mieści się na parterze Instytutu. Codziennie oferuje świeże węgierskie dania po przystępnej cenie, stałą pozycją w menu jest również deser, jak np. w Polsce prawie nieznane pure ze słodkich kasztanów. Maleńka kawiarenka-knajpka jest również lubianym miejscem spotkań, tutaj spotykają się Węgrzy, tutaj kupują niezbędny do węgierskich potraw krem paprykowy Piros Arany oraz na pierwszy rzut oka dziwne łakocie Turo Rudi.

Jeżeli już jesteśmy przy słodyczach, to nie zapomnijcie Państwo pójść na rynek Starego Miasta: na jarmarku zwiedzający mogą się natknąć na prawdziwe węgierskie łakocie rodem z Siedmiogrodu, czyli kurtoskalacs (węgierski sękacz). Nietrudno będzie znaleźć to stoisko, wystarczy zdać się na węch i podążyć w ślad za zapachem cynamonu, karmelu i cukru.

Wszystkim życzę pełnych radości Świąt Bożego Narodzenia oraz Szczęśliwego Nowego Roku, jak Węgrzy mówią BUEK!


Gáspár Keresztes
grudzień 2011