W Warszawie Niemiec mówiący po polsku wzbudza powszechny zachwyt. Co jeszcze urzekło go w Polsce, że opuścił swój kraj? Benjamin Jurgasz opowiada Sylwii Barbachowskiej.

Migracje z Polski do Niemiec są znacznie bardziej popularne niż w drugą stronę. Co zadecydowało o tym w Twoim przypadku?

Mój przyjazd do Warszawy był niemal wyłącznie dziełem przypadku. Kiedy studiowałem amerykanistykę w Berlinie, starałem się o stypendium w Stanach Zjednoczonych, ale niestety się to nie powiodło. Wybór padł na Warszawę, ponieważ podobało mi się to miasto, kiedy zwiedzałem je jako turysta. Ponadto na tutejszym Wydziale Amerykanistyki zajęcia uniwersyteckie odbywały się po angielsku, co nie do końca było oczywiste w Atenach czy Wilnie. W trakcie wymiany studenckiej poznałem swoją dziewczynę i to ostatecznie zadecydowało o moim pozostaniu w Polsce. Dodatkowo odkryłem, że świetnie odnajduję się w pracy nauczyciela języka niemieckiego, zwłaszcza że w moim kraju nie mógłbym zarabiać w taki sposób.

Co spodobało Ci się w Warszawie, kiedy byłeś tu po raz pierwszy?

Muszę przyznać, że wschodnia część Europy wydawała mi się dosyć „egzotyczna”. Byłem ciekawy tego, jak wygląda życie w kraju postsocjalistycznym. Kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy, zwróciłem uwagę na brak odgórnego planowania czy systemu zabudowy. Bardzo mi się to spodobało i od razu poczułem się tu dużo lepiej, niż w Krakowie czy Barcelonie. Warszawa wyglądała dla mnie jak żywy organizm. Poza tym dobrze odnajdywałem się w kontakcie z Polakami, których odbierałem jako introwertycznych i bardzo miłych. Sądzę, że nie mógłbym mieszkać w kraju śródziemnomorskim. Ekspresyjność ludzi może być tam bardzo urocza, ale po pewnym czasie by mnie przerosła, gdyż sam jestem raczej introwertykiem. Oprócz tego pasjonuję się nauką języków obcych, a polski urzekł mnie swoim melodyjnym brzmieniem.

A jak czujesz się teraz w Warszawie?

Bardzo lubię to miasto. Podoba mi się centralizacja miasta, dzięki której w 15 minut mogę dojechać tramwajem do najważniejszych miejsc życia kulturalnego. Czuję tu również dużo więcej przestrzeni niż w Berlinie. Cenię sobie to, że gdziekolwiek jestem, łatwo mogę znaleźć zielone, przyjemne miejsce na odpoczynek. W Berlinie wszystko jest gęstsze – zarówno zabudowa, jak i zaludnienie.

Czy mógłbyś podać przykłady polskiej egzotyki, o której powiedziałeś wcześniej?

Bardzo lubię chodzić do pewnego baru mlecznego na Pradze Północ. Odwiedzający je ludzie wyglądają zupełnie inaczej niż mieszkańcy na przykład Śródmieścia. Poza tym lubię pracujące w nim starsze panie, chociaż zajęło mi trochę czasu, zanim odkryłem, że po powierzchnią ich nieprzyjemnego nastawienia kryje się sympatia do mnie. (śmiech)

Wspomniałeś, że Polacy wydawali Ci się introwertyczni. Jak oceniłbyś Niemców pod tym względem?

Często w wywiadach z migrantami czytam opinie, że Niemcy są nieprzyjaźni. Potrafię zrozumieć, że mogą być tak odbierani zwłaszcza mieszkańcy mniejszych miast, ponieważ rzadko mają okazję spotykać obcokrajowców czy ludzi spoza swojego regionu. Nawet ja, jako rodak, mam takie doświadczenia. Kiedy podróżuję pociągiem po Zagłębiu Rury i pytam nieznajomego o godzinę, wydaje się przestraszony. Nie dziwię się, że Amerykanie czy Latynosi, którzy są przyzwyczajeni do okazywania większej bliskości w miejscach publicznych, czują się u nas tak, jakby każdy ich nienawidził. (śmiech) Sądzę, że pod względem temperamentu jesteśmy bardzo podobni do Polaków i chyba dlatego tak dobrze się tu czuję. Kiedy starasz się poznać kogoś w barze, ludzie trzymają cię na pewien dystans, ale zdecydowanie zyskują przy bliższym poznaniu, mogą stać się lojalnymi przyjaciółmi.

Jak przebiegają Twoje codzienne kontakty z Polakami?

Uczę się mówić po polsku i staram się być wystarczająco odważny, by rozmawiać z jak największą liczbą ludzi, których spotykam. Pomaga mi w tym to, że moje próby wysłowienia się w tym języku spotykają się zawsze z bardzo pozytywnymi reakcjami. Ludzie doceniają każde wypowiedziane słowo, uśmiechają się, gratulują. Być może wynika to z faktu, że Polacy nie są przyzwyczajeni do kontaktu z obcokrajowcami mówiącymi w ich języku. Nic dziwnego – bardzo trudno opanować tę sztukę.  Czasem zdarzają się nawet wyjątkowe, niemal intymne chwile, ponieważ obie strony są zakłopotane i starają się wesprzeć siebie nawzajem.

 

Cdn.