Już jakiś czas temu pouczające wydarzenie spotkało mnie na Muranowie: pojechałem zrobić zdjęcie wielokulturowego muralu na ulicy Nowolipki, gdy przy wyjściu spotkałem pijaka ze swoim psem. Zaczął do mnie mówić, ale ja go ignorowałem - byłem przekonany, że będzie to złośliwy komentarz o wielokulturowości i o migrantach, a ja naprawdę nie miałem ochoty zacząć dyskusji. Gdy się upierał, poddałem się - odwróciłem się i posłuchałem. Warto było. “Proszę Pana, to jest mural dla Zamenhofa. On tutaj mieszkał w tych okolicach, a w czasie wojny opiekował się tymi dzieciakami. Profesorem był. Ja bardzo szanuję tego człowieka, bo był mądry, i też dobry, co on robił dla tych dzieciaków. A teraz, jego śladów już nie ma, ale jest pamięć. Trzeba pamiętać ludzi jak on i to, co on zrobił.”

Zaskakujące przemówienie mnie bardzo wzruszyło. Nie obchodziło mnie wcale, że pomylił wielokulturowy mural z muralem Zamenhofa (który stoi zaledwie dwa bloki dalej), ani że pomylił Zamenhofa z Januszem Korczakiem. To była najmniej ważna rzecz w tym momencie. Otwartość tego Pana, jego chęć by wytłumaczyć obcym ludziom wielokulturową historię swojego miejsca zamieszkania, jego duma z tej historia, była o wiele ważniejsza. Była też o wiele mądrzejsza niż wszystko, do czego jesteśmy przyzwyczajeni z dyskursu politycznego ostatnimi czasy.

Była też mądrzejsza ode mnie. W tym przypadku to ja byłem uprzedzony i zamknięty. Miejska proza Pana Pijaka zostawiła mnie bez słów. Mogłem tylko podziękować.

To już od jakiegoś czasu, że moja żona się ze mnie śmieje - mówi, że każdy Polak, który mnie spotka i słyszy o moim Izraelskim pochodzeniu, od razu czuje potrzebę, żeby opowiadać całą historię relacji jego rodziny z Żydami; każdy nagle pamięta jakiegoś Żyda, sąsiada, o którego kupił kiedyś, dawno, ryby albo lody; każdy znajdzie co najmniej jedno słowo, które zna po hebrajsku, niech będzie to chociażby najprostsze “Szalom”; każdy mi opowiada swoje wrażenia z ziemi świętej, czy z pielgrzymki czy pokazuje zdjęcia.

To jest prawda, myślę sobie, naprawdę tak się dzieję. Ale to wcale nie jest żart - moje doświadczenie z “pijanym przewodnikiem Muranowa” pokazuję, że każdy z nas, nawet jeżeli jest trochę zamknięty, albo bardzo zamknięty, wobec innych, otwiera się po takim niespodziewanym spotkaniu. Jesteśmy bardziej skłonni, żeby zaakceptować innych. Uprzedzenia, ksenofobia, rasizm, to są wszystkie objawy strachu - strach, przed nieznanym. Gdy czegoś nie wiemy, nie znamy, zawsze nam się wydaje ono bardziej groźne - tak jak ja się trochę bałem konfrontacji z pijakiem, tak jak dużo osób teraz się boi uchodźców. Jak nam się tylko uda się spotkać, porozmawiać, zobaczyć, że nie ma czego się bać, zmienimy się.  

Kilka lat temu miałem zaszczyt prowadzić spotkania między polską a izraelską młodzieża, zorganizowane przez Muzeum “Polin”. Licealiści z obu państw się spotykali, tutaj w polsce (z okazji delegacji izraelskich szkół), i rozmawiali o wszystkim, co ich interesuje - muzyka, sport, Facebook, nawet najbardziej codzienne rzeczy. Polityka i historia, chociaż są ważnymi elementami w stosunkach między tymi dwoma państwami, prawie że nie miały miejsca w rozmowach. Wyniki były niesamowite - nigdy w życiu nie widziałem takiej szybkiej zmiany w nastawieniu. Wystarczyło zobaczyć, że dzieci z drugiej strony lubią tych samych muzyków, tych samych piłkarzy, te same płatki śniadaniowe, żeby zrozumieć, że z drugiej strony stoi człowiek. Organizacja Amnesty International Polska prowadziła nawet bardziej ambytne badania, i odkrywała, że wystarczyć patrzyć w oczy nieznanego człowieka przez 4 minuty, by być pozytywnie nastawiony w stosunku do niego.

To prawda, że to nie wystarczy. Kryzysy społeczne są bardziej skomplikowane, i wymagają kompleksowe rozwiązania. Ale dotarcie do serc ludzi jest najlepszym początkiem, i więcej takich spotkań może mieć naprawdę dalekosiężny rezultaty. Za bardzo tkwimy się w hasłach i debatach politycznych, zamiast po prostu spojrzeć sobie wzajemnie w oczy.

 

Daniel Wolniewicz-Slomka