Instytucja biblioteki kojarzy nam się ze stałością. Z możliwością powrotu do tych samych książek, by przypominać sobie zawarte w nich myśli. Z porządkiem katalogu. Z sennym rytmem kartkowania kolejnych tomów. Dlatego wizyta w Wielokulturowej Bibliotece, inicjatywie Fundacji Kultury bez Barier, zakłóciła nasze codzienne przyzwyczajenia – odróżnia się ona od tradycyjnych księgozbiorów tym, że jest żywa.
Cechuje ją efemeryczność – z jej zbiorów możemy skorzystać raz do roku, przez godzinę, w trakcie Festiwalu Kultury bez Barier (tegoroczna 9 edycja, obfitująca w różnorodne wydarzenia, trwała od 30 września do 10 października, Biblioteka została uruchomiona 5 października w Teatrze Ochoty). Rolę książek odgrywają ludzie z różnych części świata. Z każdym egzemplarzem porozmawiać możemy jedynie przez 10 minut. Po tym czasie następuje roszada powodująca spory dyskomfort, bowiem przysiadamy się do osoby przybyłej z regionu, na temat którego mamy mętne pojęcie lub nie wiemy nic. Pozostaje ostrożnie pytać.
Na szczęście w Wielokulturowej Bibliotece nawet niezobowiązujący zwrot: „Co u ciebie?” staje się magicznym zaklęciem przywołującym zajmujące opowieści. Wszyscy rozmówcy byli świetnie przygotowani do dzielenia się swoimi doświadczeniami, a organizatorzy zrobili wszystko, by przekazać je uczestnikom – w razie potrzeby konwersacje tłumaczono na Polski Język Migowy. Zadawaliśmy pytania Michałowi z Iranu, Eugo z Ukrainy, Sulafie z Sudanu, Ivanowi z Kolumbii oraz Lali z Gruzji. Przekazujemy wam nasze rozmowy, żebyście mogli poczuć się jak uczestnicy wydarzenia. Zachęcamy do podążania wyznaczoną przez nas ścieżką, niemniej możecie ustalić swoją kolejność czytania, zależną od waszej ciekawości i intuicji.
Michał z Iranu
Świetnie mówisz po polsku. Ile lat tu mieszkasz?
Czwarty rok.
Dlaczego nazywasz się Michał? To nie jest irańskie imię.
Imię Michał otrzymałem pięć lat temu podczas wakacji od polskich autostopowiczów, Borysa i Oli, którzy przyjechali do Iranu. Byłem wtedy świeżo po studiach i planowałem pojechać do Niemiec albo Szwajcarii. Borys i Ola przekonali mnie jednak, żebym wybrał się do Polski.
Twoja rodzina przeniosła się z tobą?
Została w Iranie, bo mój brat musi jeszcze skończyć studia. Poza tym rodzice są tam zakorzenieni. Starego drzewa się nie przesadza. Raczej czuliby się źle, gdyby tak diametralnie zmienili miejsce zamieszkania. Różnica pomiędzy Polską a Iranem jest ogromna. Ja przyjechałem tu w wieku 20 lat, jestem znacznie młodszy. Nauka języka nie zajęła mi wiele – jakieś 8 miesięcy. Dostosowałem się też do tutejszych standardów, żeby nie różnić się od Polaków. Dla moich rodziców nauka języka nie będzie tak łatwą sprawą. Oni chcieliby mnie tylko odwiedzać.
Myślisz po persku czy po polsku?
Myślę po polsku i mam od czterech lat sny po polsku. To jest dziwne, bo rozmawiam w nich często z moją mamą, a ona przecież nie zna polskiego.
Twoi rodzice byli w Polsce?
Tylko mama. W 2019 roku. Doświadczyła wtedy wielu rzeczy po raz pierwszy. Chodziła na przykład po ulicy w sukience, czego nie mogłaby zrobić w Iranie.
Wiele rzeczy z powodu religii jest tam zakazanych. Kobiety i mężczyźni nie mogą nawet siedzieć razem. Zdarzało mi się spędzać z koleżankami ze studiów czas na jednej ławce, wtedy ochrona uniwersytecka podchodziła do nas i pytała, czy jesteśmy z tego samego kierunku, a jeśli nie, to po co w ogóle siedzimy razem.
W Iranie zupełnie zakazany jest także alkohol. W restauracjach go nie serwują, a w sklepach nie sprzedają. Moja mama mogła więc pójść ze mną do baru i napić się dopiero w Polsce.
Dla ciebie to było też wielkie przeżycie, gdy pierwszy raz napiłeś się alkoholu w Polsce?
Nie, bo wcześniej byłem w Turcji i Gruzji. Tam mogłem poczuć smak alkoholu, jak i wieprzowiny, która również jest zakazana w Iranie. Przemyciłem ją oraz gruzińską czaczę (to taki bimber) do Iranu, żeby moi rodzice mieli szansę ich spróbować.
Może porozmawiajmy jeszcze o religii. Pewnie wpływa tam na każdą sferę życia?
Wiele sfer po wybuchu rewolucji islamskiej w 1979 roku znalazło się pod wpływem tej religii. Islam został wprowadzony w życie każdego obywatela, nawet jeśli ten nie jest wierzącym człowiekiem. Źle oddziaływało to na moje życie, bo nie utożsamiam się z tą religią, a i tak musiałem udawać, że ją wyznaję, bo inaczej miałbym duże problemy. To posiadanie dwóch twarzy męczyło mnie, więc postanowiłem ułatwić sobie życie i wyjechać.
Jak dużo osób w Iranie ma podobną sytuację do ciebie? Nie wierzą, nie są muzułmanami, a jednak muszą nimi być. Jak wielu decyduje się wyemigrować tak jak ty?
Mnie się wydaje, że 60% społeczeństwa Iranu przeżywa to, co ja. Ludzie nie są jednak na tyle zdeterminowani, żeby wykonać jakiś ruch. Większość nie bierze udziału w żadnych akcjach politycznych, ponieważ boi się o życie. Obywatele widzą, że angażowanie się w taką działalność nie owocuje zmianą. Uczestnicy akcji tracą życie, więc ludzie starają się nie ryzykować.
Twoim zdaniem nie ma szans na zmianę?
Wątpię, żeby w ciągu najbliższych 20 lat coś się zmieniło. Ja bym się bardzo ucieszył.
Zdarza ci się jeździć do Iranu?
Ostatnio byłem w Iranie w 2018 roku. Odkąd przeprowadziłem się do Polski pojechałem tam dwa razy. Jednak bardzo chciałbym odwiedzić rodziców. Mam też dziadka, który ma 97 lat – nie jest w najlepszym stanie… Nie planuję jednak przyjechać na dłużej niż dwa tygodnie.
Tęsknisz za czymś z Iranu?
Czy za czymś tęsknię… Polskie życie tak dobrze zastąpiło życie irańskie, że niczego mi nie brakuje. Jestem bardzo zadowolony ze swojego życia. Gdybym pojechał do Iranu, zatęskniłbym za Polską.
(Michał na co dzień prowadzi vloga Irańczyk w Polsce. Serdecznie zapraszamy do oglądania!)
Michał z Iranu podczas Wielokulturowej Biblioteki FKBB 2021. Autor fotografii: Fundacja Kultury bez Barier. Źródło: https://www.facebook.com/photo/?fbid=10226892040595431&set=pcb.10226892049515654
Eugo z Ukrainy
Z której części Ukrainy pochodzisz?
Pochodzę z wschodniej części Ukrainy, z Mariupolu, na wybrzeżu Morza Azowskiego. Dzisiaj jest to granica terenu anektowanego przez Rosję, ale należącego do Ukrainy. Moi rodzice mieszkają poza miastem, w wiosce, która leży w szarej strefie – 500 metrów od niej stacjonuje wojsko ukraińskie. Żeby tam wjechać trzeba przejść przez kontrolę, tak, jakbyś wyjeżdżał poza kraj.
Jakie są różnice pomiędzy zachodnią i wschodnią Ukrainą?
Gdy byłem w szóstej klasie, pojechaliśmy na dwutygodniową wycieczkę w ramach programu wymiany uczniowskiej. Mieszkaliśmy u rodzin z miasta Stryj, niedaleko Lwowa. Niesamowite doświadczenie. Różnica między regionami jest ogromna.
Język ukraiński różni się tam od typowego, takiego jak w Kijowie. Jest jakby zmieszany z polskim. Nawet jeśli dobrze rozmawiasz po rosyjsku i ukraińsku, nie zawsze będziesz w stanie się dogadać jeśli trafisz do jakiejś wioski na głębokim zachodzie.
Podejście do kościoła i tradycji w zachodniej części wydaje się bardziej podobne do polskiego. Dzieciaki w niedzielę regularnie chodzą na nabożeństwo. Na wschodzie natomiast kościół i cerkiew mają raczej inny status. Uczęszcza się do nich od święta, ale nikt się w to nie zagłębia. Jest to bardziej symboliczne kultywowanie tradycji, a nie zanurzanie się w niej.
W jakich językach mówi się w twoich stronach?
Od 2014 roku sytuacja bardzo się zmienia, bo konflikt pomiędzy Ukrainą i Rosją ma duży wpływ na ludzi, którzy świadomie zaczęli odchodzić od rosyjskiego. Na wschodzie rozmawiało się w nim na co dzień. W szkole część przedmiotów była w języku ukraińskim, część w rosyjskim. Teraz rosyjskim posługuje się połowa, może 40% mieszkańców.
Dlaczego akurat Polska?
Od jakiegoś czasu widzę, że jestem człowiekiem ziemi. Podział na kraje trochę olewam. Aczkolwiek nie mogę powiedzieć, że nie czuję się przywiązany do Ukrainy. Polska jest moim drugim domem, od siedmiu lat tu mieszkam. Nie wiem, który kraj będzie kolejnym domem, ale któryś na pewno, bo chcę poznawać świat.
A miałeś problem z językiem? Uczyłeś się go przed przyjazdem?
Nie. Wykonałem skok na głęboką wodę. Przyjechałem tylko z wujkiem Google w telefonie. Wysiadłem na Zachodniej i stamtąd zaczęła się moja przygoda. Przywiozłem ze sobą trochę kasy i postanowiłem, że od razu kupię samochód, który pozwoli mi jeździć w poszukiwaniu pracy i zapewni awaryjny dach nad głową. Wujek Google pomógł mi wypisać sobie na kartce to, co umiałem (zajmowałem się długo stolarką), czego szukałem. Wyposażony w tę kartkę szukałemfirm produkujących meble, które umiałbym wykonać. Wchodziłem do ich siedzib i czytałem: „ja taki i taki, umiem robić to i to, szukam tego i tego”. Dziennie wyrabiałem normę 20-30 spotkań. Dziś, jak sobie przypominam te osoby – zaskoczone, zastanawiające się, jak to możliwe, że ktoś przychodzi z karteczką i szuka pracy…
Aktualnie z żoną Polką staramy się rozwijać tu, w Warszawie. Prowadzimy ekologiczne projekty. Jestem bardzo napalony, by zmienić sytuację ze szkodliwymi dla środowiska opakowaniami. W Polsce istnieją możliwości do takiego działania. Jesteśmy bardzo zaangażowani w sprawę klimatu.
Jak idzie? Czy Ukraińcowi łatwo jest prowadzić biznes w Polsce?
Zdarzają się pewne utrudnienia. Biurokratyczne na przykład. Jest tego sporo, zwłaszcza, gdy chce się założyć firmę, rozwijać projekt. Polska chętniej zaprasza pracowników z innych krajów niż ludzi, którzy chcą samemu coś tworzyć i robić biznes. To powoduje frustrację. Zadajesz sobie pytanie: „Ale dlaczego?”.
Eugo z Ukrainy podczas Wielokulturowej Biblioteki FKBB 2021. Autor fotografii: Fundacja Kultury bez Barier. Źródło: https://www.facebook.com/photo?fbid=10226892046755585&set=pcb.10226892049515654
Sulafa z Sudanu
Myśli Pani o powrocie do Sudanu?
Na stałe? Myślę, że tak. Starość chciałabym spędzić w Sudanie. Moje dzieci nigdy tam nie były i nie chcą wyjechać. Są już dorosłe i mieszkają tu. Ja wyjechałabym właśnie na starość… Przyjechałam do Polski, gdy miałam 19 lat. Wyszłam tu za mąż, pracowałam i urodziłam dzieci. Uważam, że w Sudanie jeszcze niewiele zrobiłam. Polska dała mi wiele, ja też jej coś tam dałam… Chciałabym zrobić coś dla Sudanu.
Dlaczego przyjechała Pani stamtąd do Polski?
Szczerze mówiąc to był czysty przypadek. Pewnego dnia tata odebrał mnie ze szkoły. Spotkał wtedy swojego dawnego kolegę, którego córka chodziła do tej samej klasy co ja. Nawiązałyśmy bliski kontakt. Okazało się, że brat i siostra tej koleżanki mieszkają w Polsce, a ona po maturze miała zamiar się do nich przeprowadzić. Zdałyśmy egzaminy. Nie miałam wielkich planów, ale chciałam studiować medycynę, zostać w Sudanie. Jednak koleżanka zaproponowała mi, bym złożyła dokumenty w Polsce. Zrobiłam to, miałam bardzo dobre oceny, więc dostałam się od razu. Moja mama powiedziała mi, żebym nie czekała na wyniki egzaminów państwowych w Sudanie, tylko żebym po prostu wyjechała. Ja nawet nie wiedziałam, gdzie leży Polska.
Jakie było Pani pierwsze wrażenie, gdy przybyła Pani do Polski?
Bardzo nie chciałam tu przyjeżdżać, bo bałam się, że zmarnuję rok na naukę języka obcego. Warunkiem pozostania na studiach było zaliczenie tego kursu języka polskiego. Mama jednak uspokajała mnie mówiąc, że jestem zdolna i na pewno się nauczę. Miała rację.
Początki w Polsce były trudne. Człowiek był sam, nie miał rodziny. Na szczęście odbywałam kurs w Studium Języka Polskiego w Łodzi, uczyło się tam bardzo wielu cudzoziemców. Wszystkich nas łączyło to, że znaleźliśmy się daleko od domu. Poza tym panie prowadzące lekcje świetnie wykonywały swoją pracę. Sprawiały, że człowiek czuł się lepiej. Organizowano dla nas spotkania kulturalne w ramach których prezentowaliśmy piosenki czy tańce z naszych stron. Przygotowywanie występu komunikowało nas z naszym krajem. Dzięki temu nie było tak smutno.
Tęskni Pani za rodziną?
Mam tutaj brata, siostrę. Są też dzieci, więc w sumie mam rodzinę. Oczywiście tęsknię za dalszą rodziną i za całym Sudanem, ale myślę, że mam szczęście, że moja najbliższa rodzina mieszka w Polsce.
Czy tęskni Pani za czymś poza rodziną?
Nie. Mieszkam tu już 30 lat... No, ale jednak człowiek pracuje, a pracować w kółko jest niezdrowo. Dzisiaj nawet rozmawiałam z klientem, że raz w roku trzeba zrobić sobie trzytygodniową przerwę. Wyjechać gdzieś i zresetować się. Potem wrócić do pracy ze świeżym spojrzeniem. Reset powinien odbyć się w miejscu, gdzie człowiek będzie po prostu czuł się dobrze, tam, gdzie naprawdę będzie ładował te baterie. I ja właśnie w ostatnich latach wracam do Sudanu na ten reset.
Baner promujący Wielokulturową Bibliotekę FKBB 2021. Autor: Fundacja Kultury bez Barier, źródło: https://www.facebook.com/events/1921886744644863/?ref=newsfeed
Ivan z Kolumbii
Z której części Kolumbii Pan pochodzi?
Jestem z Medellín. Medellín jest mniej więcej wielkości Krakowa. Jakieś 5 milionów mieszkańców. Miasto jest zatłoczone, drugie co do wielkości po stolicy, Bogocie.
Przyjechał Pan z Kolumbii prosto do Polski?
Najpierw wyjechałem do Anglii, gdzie mieszkałem przez sześć lat. Tam też poznałem moją żonę, która jest Polką.
A z żoną w domu rozmawia Pan po polsku, po angielsku czy po hiszpańsku?
Poznaliśmy się po angielsku, ale gdy przyjechaliśmy do Polski postanowiłem mówić po polsku. Nie wiem czy dobrze zrobiłem. (śmiech) Angielski jest dla nas językiem neutralnym. Polski natomiast jest narzekający. (śmiech) Żartuję, żartuję! Dzięki temu mówię lepiej po polsku.
Ale znajomych ma Pan ze środowiska międzynarodowego czy z Polski?
Z Polski.
Czy doświadczył Pan szoku kulturowego, gdy się Pan przeprowadzał?
Absolutnie nie! (szeroki uśmiech) Pomijając język, czuję się jak u siebie. Jest jedno słowo, które idealnie oddaje naturę Polaka – kombinowanie. W pozytywnym sensie! „Polak potrafi” – radzi sobie. Mówi też to, co czuje. Polakowi nie jest łatwo otworzyć się przed obcym, potrzebuje do tego czasu, ale kiedy Polak się już otworzy, to robi się bardzo gościnny.
(zastanowienie) Chyba jest jednak coś, co mnie zaskoczyło. Pracując na uczelni zorientowałem się, że my w Hiszpanii czy Ameryce Południowej potrafimy być z kimś, z kim nie jesteśmy blisko, na „Ty”, lecz z szacunkiem. A tu, na uczelni, gdy odbieram w recepcji klucz do sali i rzucam po hiszpańsku: „¡Hola! ¿Qué tal?”, wszyscy zawsze odpowiadają „Dzień dobry”. Rozumiem, że robią to, bo traktują mnie z dystansem i, tym samym, z szacunkiem, ale ja chyba tego nie potrzebuję. Z wykształcenia jestem inżynierem budowlanym, ale odkąd mieszkam w Polsce uczę hiszpańskiego. Zaczynałem z dorosłymi a skończyłem w podstawówce. Chciałem być dla tych dzieci bardziej kumplem niż „panem”… i wiele mnie to kosztowało! Nie umiałem wypośrodkować, wyznaczyć granicy, tak że teraz, gdy uczę, mówię już „¡Buenos días!” a nie „¡Hola!”. Dzieci wykorzystują moment, kiedy dajesz im za dużo swobody.
Bardziej perypetią przyjezdnego niż szokiem kulturowym było też to, że nie tak łatwo można wejść głębiej w polską kulturę. Wyższą szkołą jazdy jest humor! To jest dla mnie frustrujące. Co roku pływam z ekipą na kajakach i wieczorami, wiadomo, jak to na wyjeździe… Zaczynają się żarty –wówczas jestem zgubiony. Boli, że muszę siedzieć sam na sam z kimś, żeby porządnie porozmawiać. Ale kiedy wchodzą niuanse, żarty sytuacyjne, historie związane z jakimś filmem, z sytuacją polityczną…
Lali z Gruzji podczas Wielokulturowej Biblioteki FKBB 2021. Autor fotografii: Fundacja Kultury bez Barier. Źródło: https://www.facebook.com/photo?fbid=10226892040715434&set=pcb.10226892049515654
Lali z Gruzji
Skąd Pani jest?
Pochodzę z Gruzji, z miasta Tbilisi, ale moja rodzina wywodzi się z zachodniej Gruzji. W Tbilisi się wychowałam i skończyłam szkołę. Po maturze dostałam się na stypendium do Polski. Na początku przeszłam kursy przygotowawcze, aby nauczyć się języka polskiego w Łodzi. Potem licencjat w Lublinie. Ostatecznie magisterka w Warszawie.
Gdzie mieszkało się Pani najlepiej?
Łódź wywołała u mnie szok kulturowy. Byłam gruzińską dziewczynką z porządnego domu. Nagle trafiłam w środowisko studenckie i międzynarodowe. Zaczęło się życie towarzyskie, imprezowe. Poznawanie kultury i nie-kultury. Lublin wspominam cieplej, ponieważ uważam, że w Polsce im bliżej wschodniej granicy, tym ludzie są bardziej otwarci. Mentalność była też dla mnie bardziej zrozumiała. Odczułam to, gdy potem przeprowadziłam się do Warszawy. Warszawę kocham, mam tu swoich przyjaciół, chodzi mi jednak o taki kontakt na przykład z pracownikami w urzędach czy w sklepach – o traktowanie drugiego człowieka z dystansem. Wszędzie mi się jednak dobrze mieszka, bo myślę, że to zależy od stosunku człowieka do danego miejsca.
Moi znajomi z zagranicy mówili mi, że szokował ich pośpiech w Warszawie. Ludzie ponoć tutaj nawet szybciej chodzą.
Gdy przeprowadziłam się do Warszawy, musiałam już pracować i tutejszy time management mi podpasował. Jestem osobą, która żeby coś dobrze zrobić, musi to z wyprzedzeniem zaplanować. Ja też dynamicznie się poruszam. Dlatego trudno jest mi się odnieść do tego pytania, ale faktycznie moje koleżanki, które mnie odwiedzają, zawsze narzekają, że za szybko chodzę. Odnoszę wrażenie, że już się wtopiłam w ten warszawski nurt.
Jaka była największa różnica pomiędzy Gruzją a Polską?
Było ich kilka. Pierwsza moja reakcja: „Jakim cudem tu jest tak płasko?”. Gruzja to bardzo górzysty kraj, w samym mieście Tbilisi trzeba cały czas wspinać się lub schodzić z górki. A w Polsce jedziesz pociągiem i przez większość podróży widzisz horyzont – żadnej góry. Możesz przejść pół miasta i nie natrafić na żaden spadek albo wzniesienie.
Zadziwiające też było dla mnie, że aby przyjść do kogoś w gości, trzeba się wcześniej umówić. U nas jest bardziej otwarta formuła. Najpełniej tego doświadczyłam, gdy wyprowadziłam się z akademika i zamieszkałam w bloku. W Gruzji jest tak, że gdy się wprowadzisz do bloku, to po pięciu minutach puka do twoich drzwi sąsiadka z jakimś ciachem albo poczęstunkiem i mówi: „Cześć, ja jestem Jola z piątego piętra, mieszkam tylko trzy piętra wyżej. A ty skąd jesteś? Ile masz lat? Jesteś mężatką/niemężatką? Żonaty/nieżonaty? Maszdzieci/niemaszdzieci? O jejku! Jak nieżonaty, to na trzecim piętrze mieszka taka fajna dziewczyna”. O wszystko się zapyta i we wszystkim ci doradzi. W Gruzji nie ma szans pozostać anonimowym.
Ludzie muszą wiedzieć, kto dookoła nich mieszka. Zaskoczyło mnie, że przez rok życia w bloku w Polsce – a na piętrze było sześć mieszkań – nikt się nigdy nie zainteresował, kto mieszka obok. Z jednej strony jest to fajne, bo gdy jestem w domu, mam swoją prywatność i nikt mnie nie nawiedza. Z drugiej strony brakuje mi spontanicznego pukania sąsiadki, która wpadnie na kawę niezależnie od pory dnia. U nas o 21:00 sąsiedzi dopiero przychodzą na pogaduchy, chociaż na 5 minut. Znałam wszystkich moich sąsiadów. Nie tylko ich! Także ich rodziny, babcie i dziadków, którzy ich odwiedzali. Trzeba jednak przyznać, że my w Gruzji też już odchodzimy od takiej spontaniczności. Nowe budownictwo, ludzie częściej wyjeżdżają, pojawiają się europejskie trendy. Więcej się też pracuje, a czasu jakby było coraz mniej… 17 lat temu, gdy przyjechałam do Polski, było trochę inaczej.
A tęskniła Pani za domem? 17 lat temu nie było Facebooka.
Było strasznie. Dla takiej dziewczyny jak ja przeprowadzka była wyzwaniem. Nieznana kultura, inne warunki życia. W akademiku współdzielenie pokoju z innym człowiekiem, dostosowywanie się do jakichś zasad. W tamtych latach, gdy nie było Internetu, Gruzini postrzegali Polskę jako Europę, coś wielkiego. Chociaż tak naprawdę Polskę nadal utożsamia się z Europą. Życie na dwa kraje jest trudne. Zawsze tęskni się za domem. Z tego stanu nie da się wyleczyć. Oczywiście wszystko zależy od historii, z jaką się wyjeżdża.
***
Angelice Szkołudzie, organizatorce Wielokulturowej Biblioteki, serdecznie dziękujemy za zaproszenie, podsunięcie pomysłu na artykuł i pozwolenie na użycie zdjęć. Inicjatywa daje możliwość wysłuchania niepowtarzalnych opowieści i otwarcia się na drugiego człowieka. Zachęcamy do śledzenia działalności Festiwalu Kultury Bez Barier w kolejnych latach, Żywa Wielokulturowa Biblioteka z pewnością powróci z nowymi tomami.
Wywiady przeprowadzili Martyna Mastalerz i Mikołaj Chmieliński.
Artykuł redagowali Emilian Malinowski i Mikołaj Chmieliński.