Odbiór kultury japońskiej w Polsce jest bardzo szczególnym zjawiskiem. Można odnieść wrażenie, że kultura japońska nie potrzebuje swoich własnych przedstawicieli, aby się tutaj rozprzestrzeniać – i to na jaką skalę! Wystarczy wyjść na dowolną ulicę w centrum Warszawy, bo zobaczyć przynajmniej kilka sushi-barów. Ogromna większość z nich nie jest nawet prowadzona przez Japończyków, a serwowane w nich jedzenie ma coraz mniej wspólnego z pierwowzorem. Co z tego – ważne, że nadal nazywa się to sushi! W Warszawie powstaje coraz więcej szkół, posiadających w swojej ofercie język japoński, a chętnych do nauki cały czas przybywa. Olbrzymią popularnością cieszą się japońskie komiksy – manga. Trudno znaleźć młodego warszawiaka, który by nie znał filmów Kurosawy, ale chyba jeszcze trudniej znaleźć takiego, który nie ogląda japońskich filmów animowanych – anime. Rzesze młodych ludzi jeździ na konwenty cosplay, gdzie na wzór swoich rówieśników z tokijskiego Harajuku przebierają się w stroje zaczerpnięte z japońskiej popkultury. Liczba chętnych na studia japonistyczne z każdym rokiem wzrasta. Kultura japońska rozprzestrzenia się w imponującym tempie. Proces ten, który być może dzisiaj osiąga swoje apogeum, rozpoczął się już sto lat temu.

Pierwszy Japończyk dotarł do Polski pod koniec XIX wieku. Był to major Fukushima Yasumasa, który zbierając informacje o armiach europejskich, a przede wszystkim o armii rosyjskiej, przebył samotnie na koniu całą Syberię. Można sobie wyobrazić, jakie wrażenie wywarł swoim wyczynem na Polakach! Na początku XX wieku zainteresowanie kulturą japońską w Polsce wzrasta. Ogromny sukces odniosły przedstawienia teatru Kawakamiego i Sady Yakko, występy tancerki Hanako. Po raz pierwszy i jak dotąd jedyny przyjeżdża do Polski teatr kabuki. Wzrasta fascynacja estetyką japońską, powstaje wiele dzieł inspirujących się japońską sztuką, dokonywane są przekłady japońskiej literatury. Więź między Polską a Japonią zacieśnia się szczególnie podczas wojny japońsko-rosyjskiej (1904-1905). W 1919 roku Japonia oficjalnie uznaje niepodległą Polskę, co w praktyce oznacza nawiązanie stosunków dyplomatycznych między tymi dwoma krajami. Nawet po zerwaniu stosunków dyplomatycznych w 1941 roku Polska i Japonia wciąż prowadziły współpracę. Podczas wojny konsul wileński, Sugihara Chiune, uratował około 6000 polskich Żydów wydając im wizy tranzytowe do Japonii.

W Polsce mieszka obecnie około 800 Japończyków, jednak większość z nich nie osiedla się tu na stałe. Do liczby tej należą pracownicy firm japońskich wysłani tutaj na placówki, biznesmeni prowadzący inwestycje oraz studenci. Pomimo tego bardzo trudno byłoby mi odpowiedzieć na pytanie, czy istnieje coś takiego jak społeczność japońska w Polsce. Większość Japończyków, którzy mieszkają tutaj i których znam, nie odczuwa zbyt dużej potrzeby kontaktowania się ze swoimi rodakami. Kiedy pytam ich, czy znają innych Japończyków, odpowiadają, że spotkali kilku, ale nie utrzymują stałego kontaktu. Wolą obracać się w towarzystwie Polaków.

Mówi się o Japonii, że łączy tradycję z nowoczesnością. To prawda. W jednym z najnowocześniejszych krajów świata wciąż istnieje tradycyjna struktura społeczna, oparta na formach i hierarchii. Język japoński przybiera odmienne formy w zależności od tego, czy zwracamy się do osoby postawionej w hierarchii społecznej wyżej czy niżej od nas. W rozmowach z ludźmi stale używa się formułek grzecznościowych. Zachowanie nie może wykraczać poza ściśle ustalone normy, które nie pozostawiają wiele miejsca na spontaniczność czy ekspresję własnych uczuć. Wielu Japończyków nie odnajduje się w tej formie i często wyjeżdża zagranicę. To, co cenią sobie w Polsce to – poza spokojem i przestrzenią – otwartość i bezpretensjonalność Polaków. Także wielu artystów spełnia się lepiej tutaj niż w swojej ojczyźnie. Młodym twórcom bardzo ciężko jest żyć i tworzyć w Japonii. Bycie młodym artystą wiąże się z dużymi kosztami. Muzyk na przykład sam musi zapłacić za zagranie koncertu, nie dostając za to zwykle żadnego wynagrodzenia. Musi się też liczyć ze starszymi i bardziej popularnymi artystami. Najlepszą drogą do tego, by zostać w Japonii docenionym jest wyjechać zagranicę, a gdy tam osiągnie się już sukces, wrócić w chwale i splendorze do ojczyzny.

Neiro przyjechał do Polski kilka miesięcy temu – wreszcie udało mu się zdobyć wizę, dzięki której będzie mógł mieszkać w Polsce przez najbliższy rok. Pochodzi z Kamakury, średniowiecznej stolicy Japonii, przepięknego miasteczka położonego niedaleko Tokio. W Japonii uczył się pantomimy według szkoły Tomaszewskiego. Z pantomimą wiązał swoją przyszłość. Próbował pracować w Japonii, jednak nie potrafił podporządkować się twardym zasadom, które narzuca się pracownikom. Wreszcie spełnił swoje marzenie o przyjeździe do Polski.

Rui jest tancerzem butoh i idealnym przykładem Japończyka, który zakochał się w Polsce i Polce. Uczy i występuje w Warszawie i chociaż nie mówi jeszcze po polsku, często współpracuje z Polakami. W swojej twórczości inspiruje się takimi artystami jak Kazuo Ono i Min Tanaka (butoh), Simene Forti (postmodern dance), Nagumi Nakamura (balet klasyczny, taniec współczesny).

Koji Kamoji to Japończyk o najdłuższym obecnie stażu w Polsce. Przyjechał tutaj w 1959 roku namówiony przez wuja, który spędził w Warszawie 18 lat w okresie międzywojennym. Koji zrobił dyplom na warszawskiej ASP i od tego czasu nieprzerwanie tworzy i wystawia swoje prace. W tej chwili jest niewątpliwie najbardziej uznanym japońskim artystą mieszkającym w Polsce.

Można by było mnożyć takie przykłady, jednak warto jeszcze wspomnieć o polskich instytucjach, które zajmują się szerzeniem kultury japońskiej. Chcę zwrócić szczególną uwagę na te, które – wbrew dominującej modzie na japońską popkulturę – starają się propagować w Warszawie japońską kulturę tradycyjną.

Stowarzyszenie Sunshinkai praktykuje Drogę Herbaty w tradycji Urasenke. Głową Stowarzyszenia jest Urszula Mach, która jako pierwsza Polka otrzymała herbaciane imię oraz status nauczycielki ceremonii herbaty. Droga Herbaty to jedna z najpiękniejszych tradycji japońskich. Dzięki spokojowi i ubóstwu leżącym u jej podstaw jest do dziś sztuką, pozwalającą na oderwanie się od pędu codziennego życia. Drugim stowarzyszeniem, które szczególnie cenię jest Ryokurankai. Założone jako filia szkoły Kita-ryu przez mistrza Akirę Matsui, praktykuje tradycję średniowiecznego teatru nō. Grupę prowadzą uczniowie mistrza Matsui – Jakub i Yōko Karpolukowie. Jest to jedyna w tej części Europy grupa praktykująca tę wyjątkową formę teatralną. Fundacja Sztuki Marebito już od kilku lat organizuje doroczny festiwal Japońska Wiosna, w ramach którego odbywają się warsztaty i pokazy japońskich sztuk tradycyjnych. W tym roku w skład festiwalu weszły między innymi warsztaty tańca i śpiewu z teatru nō, prowadzone przez samego mistrza Akirę Matsui, warsztaty pisania haiku oraz występy taneczne nō, butoh czy nihon buyō. Ostatni spektakl teatralny zorganizowany przez Marebito – „Opowieść o kobiecie, która tańczyła”, także łączy w sobie tradycyjne japońskie formy taneczne. Jeśli mowa o festiwalach związanych z kulturą japońską, nie można zapominać o Japońskim październiku w Pałacu w Wilanowie. Program tego festiwalu ma swój niepowtarzalny urok, który wynika z połączenia japońskich sztuk tradycyjnych z barokowymi wnętrzami pałacowymi.

Wymienione przeze mnie instytucje to tylko mała część wszystkich związanych z kulturą japońską i działających w Warszawie organizacji. Te jednak wydają mi się najciekawsze, a jednocześnie najmniej znane. Nie można jednak zapominać o Wydziale Informacji i Kultury Ambasady Japonii czy Centrum SOTO, które także organizuje cykliczne festiwale związane z Japonią. Wydarzeń promujących japońską kulturę jest w Warszawie coraz więcej, a chętnych do tego, by brać w nich udział, nie brakuje. Nawet Kontynent Warszawa dołącza w tym miesiącu do tej zacnej grupy. 20 listopada odbędzie się w klubie Sen Pszczoły impreza pod nazwą Warszawa Japońska, na którą serdecznie zapraszam!


Hana Umeda