– To ci od Ukraińców, prawda?
– To ci, którzy mówią po ukraińsku?
– To ci, którzy nie mają swojego państwa, a mają swój język?
Autobus mknie. Jedyną odpowiedzią na pytania, które pojawiają się tak często jest jedno, maleńkie słowo – nie. Otóż Łemkowie swoją historię, język i kulturę mają. Zza szyby autobusu widać góry. Spójrz, tam na prawo grupa ludzi zbiera ziemniaki. Zaraz obok starszy pan jedzie traktorem. Zaczyna się okres pracy w polu. Jak mawiają starzy Łemkowie – człowieka dobrego można poznać po jego rękach. Te spracowane pokazują, że człowiek nie boi się pracy. A tam, na lewo starsza kobieta w chustce pasie krowy. O, a ta pije wodę prosto z wiadra, ze studni. Tak, to jest Polska, ale spójrz, jaka inna. Pełna różności.
Łemkowie od zawsze się wyróżniali. Ich język podobny do ukraińskiego, stroje bardzo kolorowe, życie na roli. To łemkowska krew płynie w żyłach Andy’ego Warhola, Iwana Rusenki. A teraz poczuj to. Zamknij oczy i przenieś się w krainę, o której do tej pory nie miałeś pojęcia. W tle będzie muzyka prosto z watry łemkowskiej, w powietrzu unosić będzie się zapach świeżych ziemniaków z cebulką i maślanką.
Do Zyndranowej tego roku przyjechała masa ludzi. Dużo tutaj Warszawy, dużo Ukrainy, dużo Słowacji. Ale spójrz, tam o lasce idzie starsza pani. Idziemy za nią. Bacznie obserwujemy. Po drodze mijamy drewniane chatki malowane na kolorowo, mijamy pasące się krowy, góry i pola pełne ziemniaków. Bacznie obserwujemy. Panuje cisza, która nie wyjaśnia nic. Nagle zalane łzami oczy patrzą w naszym kierunku. Starsza kobieta po łemkowsku wraca do domu. To tutaj, jako młoda dziewczyna chodziła na randki. To na tym polu okopywała ziemniaki wraz z siostrami i matką. To dla niej ważny dzień. Po tylu latach od wojny wróciła. Wróciła z Ukrainy do domu. To tutaj stawiała swoje pierwsze kroki, wypowiedziała pierwsze słowa i przeżyła pierwszą miłość. To tutaj zostawiła bardzo ważną część siebie, która przez całe życie na Ukrainie nie pozwalała o sobie zapomnieć. I właśnie tutaj, teraz przeżywamy powrót. Powrót tak długo oczekiwany. To tutaj, pod tym drzewem zakopała wraz z siostrą swoje skarby.
Zbliżamy się do miejsca, w którym stał jej dom. Nie zostało już nic z tamtych czasów prócz tych drzew, które sadzili z ojcem. Wszystko zabrał czas. Ale nagle kobieta klęka i całuje ziemię. Bierze jej nieco do worka. Chce zabrać ją ze sobą, na Ukrainę. Podobno starych drzew się nie przesadza. Od razu przychodzą na myśl setki Łemków, którzy z własnego domu zostali wywiezieni na Ukrainę, bo to przecież Rusini. Dzisiaj bawimy się, wspominamy dobre czasy, kiedy to zimą w łemkowskich wioskach ludzie zbierali się w domach i przy gorącym piecu opowiadali. Wierzono w zabobony. Wierzono w ducha Kmycjura. Jeżdżono do miasta na zakupy. Wszyscy wsiadali na wóz, tak by odganiać głodne wilki. Zimy były straszne i ciężkie. Lata pełne pracy w polu. Wiosny białe od drzew owocowych. A jesienie pełne owoców. Teraz Łemkowyna to kraina, która odchodzi w zapomnienie. Wśród górek, drzew i potoków wyrastają stare cerkiewki, ludzie są jakby bardziej otwarci i gościnni. Czujemy to bardzo dokładnie.
– Przyjechaliście z Warszawy, musicie być bardzo głodni. Chodźcie do mnie! Masa zaproszeń. Gość w domu to świętość, więc trzeba na stół postawić wszystko to, co ma się najlepsze.
A i rozmowy przy tak zastawionym stole toczą się do rana. Siedzimy. Wiatr nieśmiało porusza nasze włosy, nad nami błękit nieba, pod nami strumyki i lasy. Przed nami chłopcy i dziewczyny w wyszywanych koszulach i lnianych spodniach. Nagle wszystko ogarnia wszechobecna mgła. Mgła przynosi tajemnicę. Wypijmy zdrowie za polsko-łemkowską zgodę! A Ty, czytelniku posłuchaj muzyki Julii Doszny i przenieś się wraz z nami w tę mityczną krainę – Łemkowynę.
Michał Szymko