W ostatnich latach, głównie w środowisku organizacji działających na rzecz praw człowieka oraz wielokulturowości, ale nie tylko, popularny jest temat walki z mową nienawiści. Duże polskie i międzynarodowe organizacje, takie jak Rada Europy czy Humanity in Action, włączały się do akcji, i słusznie - fenomen mowy nienawiści, szczególnie w erze internetu, jest przerażający. Trudno jest dziś czytać jakąkolwiek treść internetową, związaną w jakikolwiek sposób z tematyką, na przykład, mniejszości, i nie zauważyć nieproporcjonalnie ogromnej fali tzw. “Hejtujących” komentarzy ze strony internautów. Walka z tym brzydkim zjawiskiem jest jak najbardziej konieczna - i musi ona być wspólnym wysiłkiem władz, mediów, zarówno jak i społeczeństwa.
I właśnie dlatego, że tak ważne jest walczyć z fenomenem mowy nienawiści, ważne jest też dobrze wybrać z kim, a raczej - z czym, trzeba walczyć, a co jest dopuszczalne. Trafne określenie co stanowi mowa nienawiści jest pierwszym krokiem ku skutecznym działaniu każdej kampanii, a jednak właśnie tu już pojawiają się pierwsze problemy. Otóż, na przykład, ostatnio, oskarżyła dziennikarka i działaczka Sylwia Chutnik młodą dziewczynę za używanie wyraz “Żydzić” wobec swojego ojca, który nie chciał kupić dla niej nowego telefonu. “Świat się zmieni,” żałuje Chutnik, “a głupie uprzedzenia do Żydów wciąż są”.
Warto się zastanowić nad “timing” publikacji felietonu Pani Chutnik - 19 kwietnia, dzień powstania w Getcie Warszawskim. Publikacja felietonu o takim tytule (cały artykuł jest dostępny tylko w ramach prenumeraty) w takim dniu może zrobić wrażenie, jakby użycie wyrazu “Żydzić” jest częścią tego samego fenomenu jak getta i obozy koncentracyjne. Moja odpowiedź na to, jako Izraelczyk, jako osoba z pochodzenia żydowskiego, jako człowiek z poczuciem humoru, jest - nie, to nie jest to samo. Mówić na kogoś, że jestem “Żydem” może nie jest ładnie, może jest trochę głupio, ale też nie jest tragedią. W dzisiejszych czasach, gdy przed nami stoją wiele większe i bardziej przerażające problemy wynikające z ksenofobii, rasizmu i nacjonalizmu, szesnastolatka dziewczynka, która mówi na tatę “Żyd” nie jest warta uwagi w tytule felietonu w jednej z najważniejszych gazet w Polsce. Podobną sytuację spotkałem w dyskusji wśród Izraelczyków, mieszkających w Warszawie - jeden z nich też słyszał w pracy jak jedna koleżanka mówi do drugiej “Ty Żydówko”, i zastanowił się, wraz z grupą kolegów, czy powinien skarżyć się o tym szefom. Podobne zdanie miałem wtedy, a moją reakcję można określić w moich dwóch ulubionych słowach po polsku - “daj spokój”.
Pani Chutnik ma rację - świat się zmieni. Ale pytanie jest, w jakim kierunku, i czy chcemy tam być. W Stanach Zjednoczonych, obsesja do poprawności politycznej już jest na granicach totalitarnej cenzury, gdyż każdy żart może być uważany za “mikro-agresja”, a protesty powstają przeciw knajpom sushi bo są symbolem “przywłaszczenia kulturowego”. Czy z tego powodu amerykańskie społeczeństwo zostaje bardziej równe i sprawiedliwe? Nie. Na odwrót - prawdopodobnie zostaje ono tylko bardziej napięte, bo w nowej rzeczywistości, każdy jest potencjalnym przestępcą.
Dlaczego musimy trochę odpuszczać naszą wrażliwość do niepoprawności politycznej? Powodów jest kilka: Po pierwsze, jeżeli każdy żart czy niezłośliwy komentarz o charakterze niepoprawnym będzie uznany za mowę nienawiści, utopimy się pod oceanem mikro-agresywnych wyrazów, którymi będziemy musieli się zająć, i nie będziemy mieli czasu na naprawdę zagrażające i nienawistne stwierdzenia. Po drugie, bo w tym samym momencie, stworzymy “inflację” mowy nienawiści, w której wszystkie wyrazy będą miały tą samą “wartość” - gdy “Nie bądź Żydem” będzie tak samo jak “Żydzi do gazu”, dla przeciętnego nastolatka, szukającego swojego małego katharsis w formie niegrzecznych wyrazów, już nie będzie różnicy, który z tych wyrazów wybrać, a nuż już wybrał ten gorszy. Postawą zdrowego społeczeństwa jest rozsądny złoty środek między anarchią, w której wszystko wolno, a totalitaryzmem, w którym nic niewolno. Do tego dodajemy, oczywiście, wartość wolności słowa, która zawiera w sobie też nasz obowiązek, żeby pozwolić sobie czasem się obrażać bez reakcji z naszej strony. Po trzecie, bo każde społeczeństwo ma w swojej kulturze różne uprzedzenia, bardziej czy mniej groźne, w stosunku do innych narodów, i jest to naturalną (choć nie idealną) częścią zróżnicowania kulturowego - bez tych uprzedzeń, nawet pojęcie wielokulturowości nie istniałoby! Tak cichutko, dla cierpliwych, którzy do tego punktu dotrwali, opowiadam, że także w Izraelu istnieją pewne uprzedzenia wobec polaków - w Izraelu mówi się “Polak” na człowieka, który ciągle udaje się za męczennika, a “Matka Polka” na matkę, która jest nadopiekuńcza. Ładnie? Może nie. Ale czy groźne?
Musimy zabrać trochę dystansu, i pozwolić ludziom używać także wyrazy, które nie wydają nam się najbardziej trafione. Inaczej, będziemy żyć pod stałą cenzurą poprawności politycznej, społeczeństwo będzie bardziej smutne i napięte, a walki z nienawiścią i ignorancją i tak nie wygramy.
Daniel Wolniewicz-Slomka