Będąc jeszcze w podstawówce, pamiętam poniedziałkowe wieczory, gdy po godzinie 17:00 w telewizji można było obejrzeć skecze grupy Monty Pythona. Owa grupa twórców komediowego Latającego Cyrku Monty Pythona, ale też znany angielski komik Benny Hill, stali się – przynajmniej w Polsce – ikonami brytyjskiej parodii i absurdu. Nie pamiętam tak wyraźnych osobowości na polskiej scenie kabaretowej, chociaż do lat 90. możliwe byli nimi Smoleń i Laskowik. Możliwe, bo ja sam byłem wtedy za mały, aby pamiętać ich występy. Na Ukrainie taką postacią jest artysta i prowadzący telewizyjne programy Wierka Serdjuczka (Вєрка Сердючка).
Nie wiem czy jego twórczość można porównywać z Monty Pythonem, ale na pewno absurdem jest fakt że płaci się jemu. No właśnie, owa Wierka jest facetem. W 1989 roku Andrij Danylko występował przebrany za kobietę pod pseudonimem Wirki Srdjuczki. I tak zostało do dziś. No, ale czego się nie robi dla pieniędzy?! Jego chyba najbardziej znanymi elementami TV Show są parodie piosenek, nie tylko ukraińskich ale i zagranicznych, np. niemieckiej grupy Ramstain, grającej industrial metal. Jak mówi znajomy; 'Patrząc na niego/nią, nie wiem czy mam się cieszyć i śmiać czy płakać?'. A Wierka związany był i z Polską, kiedy pięć lat temu z wiadomym polskim czerwonowłosym artystą nagrał płytę.

Co do absurdów, w Polsce słyszy się często o nich w kontekście rozwiązań infrastruktury – bo ktoś zamontował lampę na środku chodnika, na środku ścieżki rowerowej wyrosły schody czy na jednym słupie umieszczono dwa znaki drogowe które się wzajemnie wykluczają, nie mówiąc już o przypadkach gdzie ukończony, gotowy już odcinek autostrady będzie można oddać do użytku za dwa miesiące, bo tak jest w planach!


Tak samo, czyli różnie

Podróżując lub wybierając się w jakieś miejsce, tym bardziej za granicę, często sugerujemy się nie tylko dostępnymi przewodnikami, opowieściami znajomych, ale przed wszystkim rożnego rodzaju internetowymi dyskusyjnymi forami. Właśnie fora internetowe dla miłośników podróży w 'nieznane', dziś są głównym elementem rozpoznania w sytuacji.
Odnośnie podróży na Ukrainę, na jednym z takich z forów czytam, że 'stan dróg przez Ukrainę jest – tak samo jak w Polsce – różny'. I słowo 'różny' oddaje faktyczny stan. Przekraczając granicę polsko-ukraińską nawierzchnia dróg nie jest zbyt dobrej jakości. I tu niewiarygodne, choć prawdziwie – mój wujek mieszkający w obwodzie lwowskim, na jednej z dróg zgubił koło, jakie oderwało się z jego Bobika (potoczna nazwa auta marki UAZ), jakże wytrzymałego, bo radzieckiego wojskowego terenowego samochodu. No, ale skoro ZSRR nie wytrzymało, to co się dziwić Bobikowi? Czasami faktycznie na ukraińskiej drodze można doznać szoku podobnego do tego, jaki doznawało się kilka lat temu przekraczając granicę Polska-Niemcy, gdzie mówiło się, że 'niemiecka droga to nuda, bo nie ma emocji podczas jazdy'.
Lecz na Ukrainie emocje się potęgują. Jednak im dalej na wschód, tym drogi są coraz lepsze. 'Najlepsza trasa zaczyna się od Umania do Odessy (ok. 300 km) – czyli odcinek całkowicie darmowej (bez opłat) autostrady Kijów-Odessa. Naprawdę – chciałbym doczekać się takiej jakości drogi u nas np. Gdańsk-Warszawa-Kraków...', czytam dalej na forum. Jak widać słowo 'różny' oddaje faktyczny stan ukraińskich dróg.


Cwaniaki warszawiaki

Co do kierowców znajduje informację, że 'ukraińscy kierowcy są bardzo impulsywni, ich jazda jest brawurowa, a czasami ekstremalna'. A przecież to taka 'warszawska kultura' – można by rzec, ponieważ w Polsce każde nietypowe zachowanie kierowcy na ulicy, łamiące przepisy albo zupełnie odbiegające od normy (np. wyprzedzanie z prawej strony) od razu opisywane jest mianem 'cwaniaka warszawiaka'. W takich sytuacjach często słyszy się, że pojechał warszawiak albo, że jakiś cwaniak z Warszawy.
Jednak na Ukrainie trzeba przyznać, że drogi są skrajnością, bo albo jedziesz bardzo powoli zatrzymując się przed każdym wyżłobieniem, pęknięciem, dziurze albo po prostu 'lecisz' nad nimi. Niestety, jak na razie, na Ukrainie infrastruktura rozwija się za własne pieniądze i nie ma możliwości budowy €UROpejskich polskich dróg. Więc – no cóż, no cóż, no cóż.

A kto pilnuje porządku na ukraińskiej drodze? Oczywiście sławetna ukraińska milicja drogowa (ДАІ – po ukraińsku, DAI – po polsku) i jak często się śmieją, skrót pochodzi od słowa „daj”. Na forum informują, że: 'gdy ukraińscy policjanci zobaczą polską rejestrację, bez względu na to czy mają dobry pretekst do zatrzymania Polaka czy nie – zatrzymują'. Czasami faktycznie sytuacje z milicją są absurdalne, gdy powodem mandatu był np. brak kawałka drewna, który służyć ma jako hamulec (podłożony pod koło) w razie gdyby zawiódł hamulec ręczny. Jak czytamy dalej w poradzie: 'jeśli już zatrzyma nas milicja – nie awanturujmy się, nie krzyczmy, spokojnie porozmawiajmy, pamiętając, że jesteśmy na Ukrainie gośćmi'. A – jak wiadomo – nietaktownym byłoby jechać w gości z pustymi rękoma.


Porad ciąg dalszy

Na forach można dowiedzieć się też o zakazie piciu wody z ukraińskich kranów. Na pewno nie będzie z tym problemów w Lwowie, bo tam woda jest przeważnie w godzinach porannych i wieczornych, więc nie ma co pić… Jednak jeżeli ktoś będzie chciał ją spożywać, to jednak lepiej przestrzegać zasady, że nie należy pić wody z kranu. A w górach – korzystać z wody płynącej, z potoków, nie z jezior. I dobrze, że na Ukrainie można chociaż z potoków, gdyż absurdalnie w Polsce niestety naturalną wodę można już najwidoczniej dostać tylko w sklepie.
W Internecie można dowiedzieć się również, że nie ma co się dziwić sytuacjom, kiedy pan młody na Ukrainie spóźnia się trzy godziny na własne wesele. Jednak w odniesieniu do Ukraińców, jak również pewnie innych narodów słowiańskich (myślę, że się nie obrażą) można powiedzieć, że 'my nie Niemcy i swoje zasady mamy'. A raczej nie mamy jeżeli chodzi o punktualność. Wydaje mi się, że jest to związane z zamiłowaniem do zabawy.

Co do zabawy na jednym z forum, znajduję poradę a nawet przestrogę dotyczącą mieszkańców, a dokładnie brzmi ona tak: 'Uwaga – Ukraińcy mają bardzo mocne głowy'. Tutaj przypomina mi się okres studiów w Warszawie i Iwanofrankowsku. I to właśnie studenci z Polski, którzy jeżdżą na stypendia czy wycieczki na Ukrainę, niestety dostają białej gorączki, gdy zobaczą ceny ukraińskiego alkoholu. I nie tylko ze swoich obserwacji, ale i od samych zainteresowanych, wiem, że w tej dziedzinie przodownikami pracy byli właśnie oni. Często w takich sytuacją mogą napotkać na absurdy rodem z dawnej epoki: '300 hrywien musieliśmy zapłacić za palenie w hotelowym korytarzu, 300 za przewieszenie lusterka w inne miejsce, 300 za śpiew jak wróciliśmy z baru' – wylicza mi koleżanka, która była na wycieczce w Lwowie. A to nic innego jak tylko pani sprzątaczka, która naprędce wymyśliła sobie regulamin i wdrożyła go o pierwszej w nocy w życie. Z takimi wymyślonymi absurdalnymi cennikami, nakazami, zakazami, niestety turysta nie ma co walczyć. Sam nieraz w toaletach przy warszawskich dworcach po fakcie dowiadywałem się, że 'Pan jeszcze umył ręce, to trzeba dopłacić złotówkę' czy 'Chociaż Pan nie skorzystał z WC, to fotokomórka zarejestrowała, że wszedł Pan, więc trzeba zapłacić'. To tylko przykłady.

A że żaden absurd nie jest nonsensem, więc – no cóż, no cóż, no cóż – niestety z nim nie wygrasz.


Tekst: Paweł Łoza (пл)