Nauka języka polskiego w Studium Języka Polskiego przy Uniwersytecie Marii Curie- Skłodowskiej w Lublinie przebiegała w zasadzie bez większych problemów. Mieliśmy jednego pracownika Studium, pana Tadeusza, który specjalnie nami się zajmował, czyli pomagał nam i załatwiał różne sprawy związane z naszym pobytem w Lublinie.
Języka polskiego uczyły nas dwie panie, Anna i Danuta, bardzo sympatyczne nauczycielki. Pani Anna była jeszcze bardzo młoda (miała dopiero narzeczonego), a Pani Danuta już miała rodzinę, czyli męża i dzieci. Jak tradycje wietnamskie każą, bardzo szanowaliśmy swoje nauczycielki, czyli słuchaliśmy ich i pilnie się uczyliśmy.

Zdaliśmy wszystkie egzaminy końcowe. Większość z nas (w tym ja) na zakończeniu roku akademickiego mieliśmy same piątki. Czyli same nudy i nie ma o czym (o nauce) za dużo opowiadać. A więc wszyscy zasłużenie i z radością czekaliśmy na swoje pierwsze wakacje, czyli rozrywki, w Polsce. Po wakacjach część miała się udać na różne studia do Szczecina, część do Gdańska, inni do Warszawy. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że jeden kolega z Gdańska zrezygnował ze studiów i wrócił do Wietnamu. Duża grupa, siedmioosobowa pojedzie do Wrocławia, w tym dwie osoby mają studiować matematykę stosowaną (nie wiedziałem co to będzie konkretnie), dwie chemię i trzy fizykę.

W tamtych czasach Ambasada Wietnamu corocznie organizowała obóz letni dla swoich studentów. Słyszeliśmy od starszych kolegów, że w 1979 roku obóz był w Chełmie i pobyt na obozie był bardzo ciekawym okresem dla każdego studenta. Na obozie będą nie tylko zebrania dla członków Związku Komunistycznej Młodzieży Wietnamu, do którego wszyscy należeliśmy, lecz również będzie praca, z której można coś zarobić poprawiając swój skromny studencki budżet. No oczywiście będzie trochę rozrywki, ponieważ studiujemy w „rozluźnionej” Polsce, gdzie panowie z Ambasady nie są w stanie wszystkiego i wszystkich dokładnie upilnować. Najważniejsze, że na obozie będą nie tylko sami wietnamscy studenci, a będą również polscy. W 1980 roku obóz letni dla studentów wszystkich roczników odbył się w Przemyślu.

Po wzruszającym pożegnaniu z nauczycielkami, dnia 26.07.1980 r. poranny pociąg nas zabrał do Przemyśla. Wszyscy dostaliśmy od sympatycznych nauczycielek jakieś drobne pamiątki. Oczywiście też sie składaliśmy i kupiliśmy im kwiaty i jakieś pamiątki. Ja dostałem notesik z złotym napisem „Pamiętnik”, w którym każdy coś wpisał. Bardzo mi sie podobał wpis Andrzeja - narzeczonego Ani. Pod koniec roku akademickiego z Pani Anny wyszła Ania, czyli nie było już dystansu pomiędzy nauczycielką a studentem, a konkretnie mogliśmy mówić do siebie po imieniu. Tego wpisu nauczyłem się na pamięć: „Drogi Minh! Zawsze pamiętaj, że w nocy wszystkie krowy są czarne, również i blondynki”.

Nie pamiętam dokładnie jakie prace mieliśmy na obozie w Przemyślu. Również nie wiem dlaczego w tym okresie w moim pamiętniku są bardzo skromne wpisy, np. „trochę pracy, trochę odpoczynku i rozrywki, czasami wieczorem organizuje się ognisko”. Może wtedy już wiedziałem, że o niektórych rzeczach po prostu się nie pisze, bo pamiętałem, że kiedy mieszkałem w akademiku w Hanoi, czasami któryś z kolegów z grupy „kradł" mój pamiętnik i na głos wszystkim czytał śmiejąjąc się ze mnie.

Skoro pamięć wraca do czasów szkolnych, to o ile pamiętam, wszyscy mieliśmy tylko jakieś miłe wspomnienia z Wietnamu, lecz raczej w Wietnamie żaden z nas jeszcze nie miał dziewczyny lub tzw. wielkiej miłości. Byliśmy jeszcze tacy młodzi i „czyści ideologicznie”, czyli „mało doświadczeni”. Na Uniwersytecie w Hanoi, w mojej ostatniej klasie (dziesiątej) o profilu matematycznym była tylko jedna jedyna dziewczyna o imieniu Hoa, a to imię znaczy „Kwiatek”. Lubiłem ją, ponieważ pochodziła z miasta Bac Ninh, a ja z Bac Giang, czyli z tej samej prowincji Ha Bac. Byliśmy i nadal jesteśmy przyjaciółmi. Przez bardzo krótki okres bardzo zaprzyjaźniłem się z najładniejszą dziewczyną z dziesiątej klasy (w sumie było ich tylko 3 lub 4) o imieniu „Rzeka”. Były jakieś spacery, wspólne odrabiania lekcji (raczej rozwiązywania zadań z matmy), lecz nawet ani razu nie było chodzenia tak zwanego „za rączkę”, nie mówiąc o jakimś pierwszym pocałunku, czyli można stwierdzić, że między nami również „nic nie było”. Oboje sie czegoś przestraszyliśmy. Napisałem nawet wiersz dla niej, ale jej o tym nie powiedziałem, a potem ona unikała kontaktów ze mną. Więc cały czas nie miałem pojęcia co to jest miłość czy sympatia. Nie poznam psychiki wietnamskich dziewczyn. Podobno w miłości zawsze mówią odwrotnie.

Niczego mogę być pewny tego, ale raczej podczas nauki języka polskiego w Studium na UMCS w Lublinie wszyscy tylko pilnie się uczyli, czyli nikt jeszcze nie zawiązał jakichś bliższych kontaktów z polskimi dziewczynami. Można powiedzieć, że wzajemnie się pilnowaliśmy.

Na obozie atmosfera była już bardziej luźna, czyli każdy szukał możliwości zawierania znajomości z nowymi polskimi dziewczynami. Oczywiście koledzy ze starszych roczników byli bardziej odważni i bardziej doświadczeni.

Mieliśmy gitary i wspólnie śpiewaliśmy. Były nie tylko wietnamskie pieśni patriotyczne, lecz uczyliśmy sie również piosenek Czerwonych Gitar i oczywiści Beatles’ów i innych zespołów z „zgniłego” Zachodu. Wieczorami organizowaliśmy dyskoteki z polskimi kolegami. Było zawsze wesoło. Poza tym, czasami zwiedzaliśmy, nie tylko okolice Przemyśla, lecz również inne miejscowości jak Baranów i Rzeszów.

Podczas pobytu w Przemyślu, na początku zaprzyjaźniłem się z Teresą. Chodziliśmy na spacery do lasu. No jesteśmy w Polsce, a nie w Wietnamie i dlatego trzymanie się za rączki już nie było takie wstydliwe. Raczej na wszelki wypadek unikaliśmy wzroku innych osób i nie pokazywaliśmy nikomu naszej bliższej znajomości. Po jakimś czasie poznałem Iwonę, która była bardzo ładną blondynką. Niestety jako młody i niedoświadczony chłopiec, popełniłem pierwszy błąd w życiu. Konkretnie zacząłem się starać o względy Iwony, której z kolej bardzo się podobał kolega O. z mojej grupy.

Teresa była zła na mnie i więcej nie chciała chodzić ze mną na spacery, tylko demonstracyjnie umawiała się na spacery z innym kolegą z mojej grupy, z D.

A więc nastąpił koniec znajomości, i z jedną i z drugą z powyższych dziewczyn. Więc nie stworzyła się jakaś romantyczna mieszana polsko-wietnamska para, tylko pojawił się gorzki smak, czyli była totalna porażka i miałem całkowicie nieudane wakacje. Nie interesowałem się również co inni koledzy „porabiali”. Niech robią co chcą, czyli niech sami się pilnują. Wyciągałem sobie bardzo cenny wniosek w życiu: ciesz się z tego co masz i nigdy nie chciej za dużo!

Obóz letni się nie udał również pod względem finansowym, ponieważ w Polsce wówczas nastąpiły ciężkie czasy. Złotówka straciła wartość, a żywność podrożała bardzo szybko, właściwie towarów nie było dużo, a z tych prac studenckich zarobiliśmy niewiele pieniędzy. Pojawiły się kartki na niektóre artykuły. Czyli krótko się cieszyliśmy, że udało nam się wyjechać z biednego rejonu i trafiliśmy do bogatszego kraju, gdzie w stołówce można się najeść zupy do syta, a więc nadal byliśmy bardzo biednymi studentami.

Wróciliśmy do Lublina, gdzie czekało na mnie dość dużo listów z Wietnamu. Cieszyłem się z tego faktu, lecz smuciła sytuacja polityczna i ekonomiczna Polski. A konkretnie na kolacji w stołówce czasami dostawaliśmy tylko po 2 kromki chleba, czyli znowu chodziliśmy spać głodni. Nastąpiły bardzo trudne czasy. Wracały niemiłe wspomnienia z ogarniętego wojnami Wietnamu.

Zostało jeszcze trochę wolnych dni wakacji, więc wyrobiłem sobie Studencką Książeczkę Pracy i dalej szukałem pracy, ponieważ stypendium ledwo starczyło na jedzenie, a wiedziałem, że na studiach trzeba będzie jeszcze kupić nowe podręczniki i książki. Poza tym, po pierwszym roku pobytu w Polsce, trzeba już zacząć myśleć o jakimś zakupie nie dla siebie, lecz o pomocy dla rodziny w Wietnamie. Nie marzyłem jeszcze o zakupie jakiegoś roweru czy maszyny do szycia, ponieważ w Polsce te rzeczy były bardzo drogie i może po 5 latach, na koniec studiów uda się uzbierać pieniądze na takie konkretne dobra.  Lecz w danym okresie, kilka metrów czarnego materiału na damskie spodnie i jasnego materiału na koszule na pewno przyda się pozostałym członkom rodziny w jeszcze biedniejszym Wietnamie.
Każdy z Wietnamczyków podczas wyjazdu do Wietnamu zawsze zabiera jakieś paczki kolegów specjalnie szykowane dla swoich rodzin.

Znalazłem pracę w Biurze Notarialnym przy Sądzie Wojewódzkim. Praca polegała na uporządkowaniu teczek dokumentów w bibliotece i magazynie. Z tej pracy zarobiłem trochę więcej niż z pracy w Przemyślu, czyli jednak skromny budżet studenta trochę się poprawił.

A najważniejsze jest to, że podczas pracy w sądzie poznałem bardzo ładną dziewczynę z czarnymi włosami, o imieniu Adela, która pracowała tam jako sekretarka. Życie jednak zawsze jest nieprzewidywalne, ponieważ obecnie również czasami dostaje pracę w sądach, jako tłumacz.

Zaprzyjaźniliśmy się, lecz po jakimś czasie się dowiedziałem, że Adela już miała chłopaka, który miał służbę wojskową w Gdyni i raczej w przyszłości się pobiorą. Znowu życie czasami pokazuje niespodziewane oblicze, a wręcz bardzo trudne i smutne.

No, nic straconego, głowa do góry, ponieważ na dziewiętnastoletniego kawalera z Wietnamu czekał już piękny i romantyczny Wrocław. Potem się okaże, że los jednak jest łaskawy dla biednego studenta, chociaż nikt nadal nie wie jaka konkretna przyszłość będzie na niego czekać.

cdn

Ngo Hoang Minh