Witam, tu Nicolás (z akcentem na á, co czasami sprawia pewnej trudności poprawnej wymowy w Polsce) i dziś się znajduję w Warszawie, miasto stolica tego pięknego kraju. Gdy zaczynam myśleć o moich czterech cudownych lat spędzonych w Polsce, kilka rzeczy przechodzą mi po głowie. Tyle miejsc, tyle ludzi z różnymi nastawieniami, ale z jednym wspólnym mianownikiem. To jedno pytanie (może dwa), które zaraz przedstawię. Ach, Nicolásie, tytuł ci to już zdradził. Pech, już nie ma tego pierwiastka 'suspensu'. To najpierw opowiem wam troszeczkę o mojej już przejechanej drodze. Jeszcze będąc w Argentynie, gdzie zamieszkałem przez 24 lata, miałem szczęście mieć dziadków, którzy po drugiej wojnie dostali uprawnienia osiedlić się w Morón, dzielnica Buenos Aires. Polski język był przeważnie używany w domu, w którym się urodziłem, czasami poza domem w ośrodkach polonijnych. Byłem też harcerzem do wieku 15 lat. Jednak ta polszczyzna, którą się posługiwali Polacy w Argentynie była bardzo specyficzna. Słowa przedwojenne (jak na przykład 'obsadka' zamiast 'długopis'), preferencja słów z rdzeniem łacińskim ('korygować' zamiast 'poprawiać') i taki jedyny w swoim rodzaju hiszpolski lub españolaco ('kamion' to 'ciężarówka', 'zgubić się' to pewna odmiana nieregularnego czasownika 'perderse', z kolei powiedzieć o zakręcie dla Polaków było szczególnie trudne). Dopóki mój dziadek nie odszedł, gdy ja miałem 6 lat, mówiłem codziennie po polsku. Po tym wydarzeniu powoli przestałem używać tego języka, bo z moją ukochaną babcią nie było takiego samego 'feelingu'. Słowa, które mi zostały, gdy liczyłem lat 24, to 'chcę', 'nie lubię', 'tak', 'czekoladowy' i niektóre piosenki z harcerstwa.

Do czego zamierzam?
Zaraz, bądź cierpliwy, szanowny Padawan. Już na lotnisku w Barcelonie, czekając na spóźnionego lotu do Warszawy gdzie miałem się spotkać z bratem, byłem zaskoczony że tyle ludzi mówiły… po polsku właśnie. Chyba nigdy nie zrozumieją, że ten język był dla mojego argentyńskiego otoczenia rarytasem i, na przykład, chodząc do szkoły było coś, co odróżniało mnie od innych: zawsze mi prosili, bym powiedział coś po polsku. Nawet gdy jeszcze grałem z moją kapelę muzyki rockowo-eksperymentalnej Nene (dzieciak), w płycie której wydaliśmy jest zawarte w jednym śladzie takie nagranie, gdzie można słychać, jak moja babcia ochrzaniała mnie i mojego rodzeństwa (jeszcze dziećmi), wszystko w języku polskim. W Argentynie to działało jako żart, że mówią takim dziwnym językiem, a tutaj, gdy puszczam tej płytę, ludzie zadziwiają się, że właśnie jest coś, co da się zrozumieć.

Więc w takim stanie przyjechałem do Polski, w czasach najciekawszej pory roku: jesień. Warszawska jesień. Pierwsze zderzenie, w mieszkaniu który mój brat mi udostępnił, to było doświadczenie takiego źródła niekończących się nowych polskich wyrazów. Współlokator tamtego przytulnego mieszkania nauczał mnie, że gdy człowiek czuwał się nie najlepiej w stosunku do rzeczywistości, to mógł się posługiwać wyrazami całkiem nieznane wtedy dla mnie. Gdy dziadkowie się wkurzali mówili takie brzydkie słowa jak: 'cholera jasna', 'psia krew', ale nigdy czegoś takiego, jak tamten człowiek mnie pokazał. Całkowity nowy świat się pokazał przed moimi oczami. Nawet myślę, że nieświadomie mojej rodziny ze Szczecina zniechęciłem opowiadając o moim „ch… mieszkaniu w Warszawie”. Czasami strategia papugi może być nie za korzystna.

Ale inaczej co? Tyle ludzi poznałem w tamtych czasach, w których nawet nie wiem, jakie wrażenie pozostawiłem, jaki obraz mojej osoby pozostał. Wyobraźcie czegoś takiego: gość który ma wymowę rodowitego polaka, ale nie potrafi zbudować zdania poprawnie, bo brak mu słów i nie chce zaryzykować powiedzieć to samo po angielsku, bo myśli, że jednak potrafi się wyrazić (i że w końcu musi się nauczyć mówić, bo ten język jest jakoś wewnątrz jego). I po długich odcinków ciszy, zadają takiego pytania (gdy się nie znudzili i nie odeszli): 'Skąd ty jesteś (pochodzisz)?'
Wtedy, mam taką zawartą tasiemkę przygotowaną, która z grubsza opowiada to, co powyżej napisałem – czemu tak się stało, że nie potrafiłem prowadzić luźnie gadki. Na szczęście, z czasem i doświadczeniem, to pytanie wpada już coraz rzadziej lub później w rozmowach. To nie oznacza, że stałem się już nierozpoznawalnym z moim akcentem, ale jakiś postęp na szczęście mam. Trudno przez to zgadywać, że pochodzę z innego kontynentu.

Dwa dni temu, przy nagraniu lektora (jestem reżyserem dźwięku), aktor zadziwiony mi się zapytał: 'Hej, tyś ze Śląska?'. Dla mnie – komplement.

Po takiego pierwszego pytania, zapada drugi: 'Co ty robisz w Polsce?', o którym wam opowiem na następnej okazji.


Tekst: Nicolás de la Vega