W dziedzinie promocji czy propagandy produktu, usługi lub marki, język francuski rozróżnia dwa pojęcia: publicité (reklama) oraz affichage (oplakatowanie). Drugi wyraz występuje tu w szerszym znaczeniu, jako nośnik reklamy (tablica, plakat, lub baner). Kiedy w pewnej dziedzinie słownictwo danego języka jest ubogie, może to świadczyć o rzadkości występowania lub nowości zjawiska. Wśród 15 narodowych języków Senegalu, żaden nie ma określenia na śnieg. Podobnie jest z reklamą w Polsce po wyborach 89 r.  Oplakatowanie (affichage przetrwało w języku fracuskim) to za mało w polskim języku, nie pasuje, jest zbyt wąskie (być może z powodu konotacji z socjalizmem). Używamy wiec jednego słowa - „reklama” -na wszystko. I na promocję, i na nośnik (bilbordy, płachty, plakaty, banery...). 
Ostatnio głośno było o miejscu reklamy w krajobrazie Warszawy, konkretnie o jej nośniki. Stołeczne media nagłośniły sprawę wielkich płacht reklamowych wieszanych na fasadach Domu Towarowego Smyk na rogu Kruczej i Jerozolimskich. Nawet nie wiedziałem, że ten największy sklep dla dzieci jest wpisany na listę zabytków. Sprawdziłem w internecie. Jeden gość komentując to wydarzenie napisał, że „reklamy dodają miastu więcej kolorytu”. Słownik Języka Polskiego podaje: - „koloryt: zespół barw nadających ogólny ton dziełu sztuki, krajobrazowi lub jakiemuś przedmiotowi”. Ten tekst nie jest jednak o wtórnych analfabetach.
 
Prawie codziennie jeżdżę tramwajem Alejami Jerozolimskimi, od placu Zawiszy w kierunku Centrum. Kiedy mijam plac Starynkiewicza, zaczyna się pewien spektakl. Niemy spektakl, który jednak absorbuje uwagę wielu. Nie ma znaczenia, czy człowiek idzie pieszo, jest w tramwaju, autobusie czy samochodzie. Od poziomu ulicy aż po sufit budynków plakaty, banery, płachty, nie mówiąc o bilbordach, obserwują nas, machają do nas, nawet uśmiechają się. Niestety te widok nie jest tak do końca taki sympatyczny, reklamy zasłaniają architekturę. Myślę, że wielu odczuwa ten dyskomfort estetyczny.
Rzeźbiarstwo, malarstwo, nawet kino mogą służyć za przykład: czy wyobrażamy sobie wystawę z częściowo zasłoniętymi dziełami? Seans filmowy z częściowo zasłoniętym ekranem. Może to zbyt drastycznie powiedziane, ale mniej więcej o to chodzi w kwestii mega reklam wieszanych na wielu budynkach stolicy.
 
Przyszła mi do głowy jedna myśl. Czy da się zasłonić miasto? To nie jest tytuł filmu, ani quiz telewizyjny z nagrodami. Może ktoś powie: - co za niestosowne pytanie. A czy można zasłonić słońce? 
Od dwóch lat współpracuję z europejską siecią Eunomad. Organizacja ta zajmuje się migrantami i rozwojem krajów ich pochodzenia. Przy tej okazji zwiedziłem takie miasta jak: Mediolan, Cosenza, Paryż, Bruksela, Haga, Frankfurt. Natomiast w Wiedniu i Wilnie uczestniczyłem w projektach, co pozwoliło mi pobyć tam dłużej  zobaczyć więcej. Wiedeń ma mniej więcej tyle samo mieszkańców co Warszawa. Płacht nie widziałem ani w Wiedniu ani w Wilnie. To ostatnie miasto mogło chyba zorganizować warsztaty dla radnych oraz firm działających w Warszawie. Wilno udowadnia, że można redukować formaty nośników reklam i nie drażnić poczucia estetyki mieszkańców i turystów. 
 
Dworzec Centralny, Rotunda oraz Smyk. Te budynki łączy więcej, niż to, że stoją przy Al. Jerozolimskich. Wszystkie ubrane są w ogromne płachty reklamowe. Są zakrywane wielkimi płachtami. Między Dworcem Centralnym a przystankiem Centrum, kamienice po prawej stronie bywają bardzo często zasłonięte reklamami.
Wielkie reklamy na każdym roku wielkiego miasta. Chusty są wszędzie. Banerem zasłoń! Brzmi to jak wojskowy rozkaz. Gdyby miały odbyć się igrzyska miast, Warszawa zbebrałaby sporo medali. Możliwe, że zajęłaby najwyższy stopień na podium. A może ogłośmy I Europejski Konkurs na Estetyczny Chaos!!! Wolałbym jednak ściągać wszystko co jest na dachach i ścianach kamienic w dół: auta, kosmetyki, elektronikę i inne loga komercyjne... Do parteru, gdzie ich miejsce. Przynajmniej tak mówi grawitacja, o czym wie przeciętny licealista. Gdyby tylko Warszawa próbowała! Tak jak Paryż! Stolica Francji chciała mniej reklam na ulicach. Zmniejszyć o 30% powierzchnie reklam, aby eksponować swoją architekturę, swoje walory oraz krajobraz.  Zakazać reklamy wokół szkół, wzdłuż Sekwany, wokół parków, cmentarzy... Podkreślając estetykę i walory miejsca, Paryż promuje przecież turystykę. Oczywiście, że takie decyzje mają swoją cenę. Zmniejszają dochody do miejskiej kasy. 
 
W naszej Warszawie widać gołym okiem, jaka kolejka reklamowa ustawia się w pobliżu strategicznych budynków. Jak tylko znika baner z samochodem, na jego miejsce pojawia się kolejny z elektroniką, programem tv, kosmetykami, bankiem czy biurem podróży. Niesamowita rotacja w tę i we w tę. A przecież, powierzchnia promująca  produkt i tak nie zastąpi jakości tego produktu. Wynajęcie nieba też nie pomoże. Branża chyba o tym zapomina w tym propagandowym wyścigu. 
 
Nie chcę nawet tutaj poruszać tematu banerów na kamienicach mieszkalnych. Podobno przepisy nie pozwalają na zasłanianie okien. Kto takiej rodzinie kupi pół kilo słońca w supermarkecie?  Ale i tu firmy znalazły doskonały sposób na umieszczenie wielkoformatowych reklam. Tym rozwiązaniem jest w całej Polsce czas remontu (i tak musi być rusztowanie, po co zwykła bezbarwna siatka?). To właśnie na ten wyjątek czyhają producenci (może nawet prowokują wiadomym argumentem). Okres remontu pozwala na zawieszenie reklam, koniecznie z dopiskiem o hojności fundatora prac konserwatorskich czy remontowych.
 
Po co ta awantura? Przecież wiadomo, że reklama jest dźwignią handlu? W tak chaotycznym wydaniu, reklama jest laicką chustą zasłaniającą twarz uroczej Syrenki. Który turysta będzie chciał robić jej zdjęcia? Prawda, że reklamy ubarwiają miasta. Wszystkie metropolie bogatych i biednych krajów o tym wiedzą. Ale warto dbać o kompozycję, o proporcje. Reklama utrzymuje estetyczne stosunki z miejskim krajobrazem. Chcielibyśmy być świadkami flirtu kolorów, świateł z budynkami. Gdzie ta kreatywność? Dopiero wtedy zachwycamy się reklamową bajką i sięgamy po aparaty. Fotograficzne, rzecz jasna!
 
Mamadou Diouf