W zasadzie przez te 2 lata poznaliśmy (i może niektórzy z nas zapamiętali) wszystkie zasady gramatyki języka polskiego. Dzięki temu teraz podobno większość z nas rzadko popełnia błędy gramatyczne i dobrze znamy ortografię języka polskiego.
Lecz z mówieniem, czyli z mową lub dykcją zawsze mamy i będziemy mieć problem. Będziemy mówić z akcentem. Mówimy za miękko, tego się nie pozbędziemy (nasz język, wietnamski jest specyficzny, melodyjny – prawie każde słowo ma 6 akcentów, czyli 6 różnych znaczeń). Ze słuchaniem i zrozumieniem nie mamy problemów, ale po 1 roku pobytu w Polsce było to nadal problematyczne.
Pamiętam, że na pierwszych wykładach nie mogłem wiele notować. Wykładowcy mówili szybko, ponieważ studentami byli głównie Polacy. Były tylko dwie osoby z Afryki i dwie z Wietnamu.Wraz z kolegą mieliśmy studiować matematykę stosowaną we Wrocławiu, ale wówczas studenci z Wietnamu studiowali przeważnie na Politechnice, a nie na Uniwersytecie. Mieliśmy tam do wyboru Wydział Elektroniki lub Wydział Informatyki i Zarządzania. Wybraliśmy ten drugi wydział. Pierwszy rok studiów składał się z wielu przedmiotów związanych z matematyką, dlatego miałem ułatwione zadanie, ponieważ dobrze byłem przygotowany z tej dziedziny. Nie trzeba było dużo notować po polsku, trzeba było tylko zapamiętać pojęcia matematyczne po polsku. Ale były też „dziwne przedmioty” jak ekonomia polityczna, więc trzeba było dodatkowo dużo poczytać.
Wraz z kolegą trafiliśmy do grupy „Systemy Informacji Naukowo-Techniczne” i od razu był problem. Mieliśmy 2 przedmioty językowe, a polscy koledzy w szkole mieli angielski i niemiecki jako język obcy, a więc niektórzy znając pierwszy lub drugi język trafiali do podgrupy „zaawansowany angielski i początkujący niemiecki” albo odwrotnie. Jeżeli chodzi o język obcy w Polsce, my znaliśmy tylko... wietnamski. No może trochę rosyjski, ponieważ w Wietnamie uczyliśmy się tego języka, ale bardzo słabo, tylko w celu rozumienia kilku zadań matematycznych w rosyjskich czasopismach. Dobrze, że Dziekan był życzliwy i mieliśmy „zaawansowany polski i początkujący angielski”.
Po pierwszym półroczu miałem bardzo dobrą średnią ocen. Byłem drugi w grupie. Pierwszy był kolega z Wietnamu, który przez całe 5 lat studiów utrzymywał tę pozycję, a ja... lepiej nie mówić, czyli nie wyprzedzajmy ciekawych faktów. Z tego tytułu obaj dostaliśmy jakieś nagrody pieniężne, co nam bardzo pomogło przy skromnym stypendium rządowym. Niestety po II semestrze przepisy sie zmieniły, czyli już nie było więcej nagród pieniężnych, co raczej zasmuciło bardziej kolegę niż mnie.
Jak wszyscy pamiętają, koniec roku 1981 w Polsce był bardzo ciężki dla wszystkich jej mieszkańców. Stan wojenny. Byłem też zmartwiony nową rzeczywistością, ponieważ było realne zagrożenie, że odeślą nas do kraju, jeżeli władze Wietnamu będą uważać, że w kraju będzie dla nas bezpieczniej. Polscy studenci strajkowali. Jako studenci z Wietnamu, z bratniego kraju socjalistycznego (z bloku wschodniego), nie mieliśmy prawa uczestniczyć w żadnych działaniach politycznych, dlatego chodziliśmy normalnie na zajęcia, które często były odwoływane. Strajki podobały mi się nie tylko z powodu odwołanych zajęć na uczelni, ale zacząłem rozumieć, że nie trzeba ciągle robić tego co inni nam każą. Dlatego miałem trochę wolnego czasu i zacząłem się interesować polityką, a konkretnie życiem, czyli tym co sie dzieje wokół mnie.
Pamiętam taki fakt, że polscy studenci umawiali się, że niektóre pokoje mają gasić światło, a inne nie. Tak, aby z ulicy można było patrzeć na dziesięciopiętrowy akademik z zapaloną literą S, kojarzoną z „Solidarnością”, czyli litera składająca się właśnie z rozświetlonych okien, co się chyba nie podobało zomowcom pilnującym wówczas ulice.
Trudne czasy polityczne spowodowały ciężkie warunki bytowe. Wszystkiego brakowało. Chodziłem na obiady w studenckiej stołówce, ale szczerze mówiąc te porcje nie były dostatecznie duże biorąc pod uwagę polskie warunki ekonomiczne wówczas, ale to i tak było lepisze niż w Wietnamie, gdzie głodny chodziłem na zajęcia. To były trudne czasy, ale dzięki temu wszyscy się nauczyli oszczędności. Starałem sie zjeść wszystko co podawano w studenckiej stołówce. Obiady były wydawane cyklicznie, czekałem z niecierpliwością na każdy czwartek, kiedy na obiad był zawsze kotlet schabowy lub mielony, surówka i ziemniaki. W piątki był kawałek ryby. W inne dni bywało różnie, jakieś pierogi (niestety masowej produkcji), jakaś wątroba z kur czy naleśniki. Najmniej mi smakował ryż z sosem truskawkowym. W Polsce ryż jest inny, gotowany na miękko, a w Wietnamie pomimo, że było biedniej, to chociaż ryż był lepszy (różne gatunki), no i tam się je ryż z jakimś sosem, chociaż rybnym lub maggi (przyprawą do... zup). Jak ktoś ma lepsze warunki, może go jeść z mięsem, rybą, warzywami lub owocami morza, czyli na słono, tam ryżu nigdy nie je się na słodko.
Teraz można powiedzieć, że w Polsce jest raj, ponieważ w sklepach można kupić wszystko, różne przyprawy z całego świata. A w 1981 r. musiałem chodzić do Uczelni po kartki na... kartki. Nie, to nie pomyłka, ponieważ najpierw musiałem dostać jakąś kartkę czyli zaświadczenie z uczelni, a potem na podstawie tej kartki dostałem w jakimś urzędzie kartki na żywność. Na miesiąc dostawałem przydział w postaci trochę mięsa, cukru, papierosy, 1 butelki wódki, 1 kg mąki i...1 kg ryżu. Od razu wiadomo, że na długo ten 1 kg ryżu mi nie wystarczył. Aby nie marnować przydziału, kupowałem papierosy i próbowałem palić, ponieważ niektórzy palący koledzy żartowali, że z papierosem zawsze łatwiej poznać ciekawe osoby (podchodząc "po ognia" lub aby częstować papierosem, a potem wspólne palenie i rozmowy). Bardzo szybko zrezygnowałem z palenia. A wódkę wymieniałem na ryż (kiedy była taka możliwość).
A szkoda, że wtedy nie umiałem handlować. Bałem się. W Wietnamie uczono nas, że handel (prywatny) jest coś nieetycznego i nielegalnego. Po prostu nie można sie wzbogacić handlem, a tylko uczciwą pracą. A tej dodatkowej pracy dla biednego studenta w Polsce nie było. W ogóle w takim systemie politycznym w Wietnamie człowiek wszystkiego sie boi. Ojciec mi opowiedział, że o mało co mogłem nie wyjechać na studia za granicę, pomimo, że miałem jeden z najlepszych wyników z egzaminów. Po prostu władze lokalne chciały mi wystawić nienajlepszy życiorys, czyli takie zaświadczenie z adnotacją, że panieńskie nazwisko mojej mamy (a w Wietnamie kobieta nie zmienia nazwiska po zawarciu związku małżeńskiego) brzmi jakoś... po chińsku. Czyli mogła być Wietnamką pochodzenia chińskiego, a wtedy Wietnam miał wielki konflikt z tym niewygodnym sąsiadem. Ojciec musiał się dużo się tłumaczyć w Komitecie Ludowym oświadczając, że jego żona jest z pochodzenia... góralką. Był dyrektorem liceum, miał jakiś autorytet, a więc to nam się udało. Dwaj inni koledzy-bliźniacy też mieli bardzo dobry wynik z egzaminów, ale tylko jeden mógł wyjechać, aby było więcej miejsc dla innych rodzin. Taki sprawiedliwy system.
W Wietnamie panowała taka opinia, że najlepszymi studiami jest medycyna, druga jest farmaceutyka, miejsce trzecie jest zarezerwowane dla pedagogiki, a Politechnika tylko... „oh tak też może być”. Nie wiem dlaczego Wietnam nie wysyłał studentów na medycynę. Może wietnamskie władze uważają, ze tamtejsze uczelnie medyczne są na wysokim poziomie. A inżynierowie byli potrzebni Ojczyźnie.
Studia we Wrocławiu były dość ciekawe, chociaż z tego powodu, że było sporo dziewczyn w mojej grupie. Od razu podkreślam, że wszyscy polscy koledzy byli bardzo życzliwi dla mnie i mojego kolegi. Pamiętam ich wszystkich.
Ela była bardzo sympatyczną dziewczyną. Pilnie się uczyła i z roku na rok miała coraz lepsze wyniki w nauce. Niektórzy inni koledzy też, a u mnie „różnie to bywało!”. Ela mieszkała z dwiema innymi koleżankami i dość często zapraszała mnie do siebie na pogawędkę. Koleżanka z pokoju (o imieniu Marysia) czasami się śmiała ze mnie „Minh, wiesz o co chodzi, ale z Ciebie wieczny dzieciak”. Wtedy wiele nie zrozumiałem.
Święta Bożego Narodzenia tego roku już nie były takie smutne jak podczas nauki języka polskiego w Lublinie, ponieważ Ela zaprosiła mnie na te święta do swojego rodzinnego domu, który znajdował się niedaleko od Wrocławia. Po raz pierwszy miałem możliwość zobaczyć z bliska polskie zwyczaje, no i oczywiście spróbować pysznych polskich potraw.
W inne dni wolne od nauki polscy studenci wracali do swoich domów, a akademik był prawie pusty, ponieważ zostawało tylko kilku obcokrajowców. Było smutno i czasami się koncentrowałem się na nauce, a czasami nie chciało mi się nic robić. Wraz ze swoimi rodakami jeździliśmy odwiedzać kolegów studiujących w innych miastach Polski.
Pod koniec roku akademickiego, podczas jednego wyjazdu, ja i kolega z Wydziału Podstawowych Problemów Techniki siedzieliśmy w wagonie pełnym dziewczyn, które się uczyły w jakiejś policealnej szkole w Jeleniej Górze. Poznałem Anetę, która potem kilka razy przyjeżdżała do mnie do Wrocławia, ale oprócz kilka wspólnych spacerów, między nami nic nie zaiskrzyło.
Pewnego razu dziewczyny nas zaprosiły do siebie, czyli do Jeleniej Góry. Obaj wzięliśmy swoje gitary (wówczas każdy miał gitarę i próbował sie uczyć grać na gitarze, czyli coś śpiewać po wietnamsku lub po polsku w wolnych chwilach). Dziewczyny nas przyjęły bardzo sympatycznie, ale długo nie chciałem z nimi śpiewać i wcześniej wróciłem do motelu, gdzie dziewczyny zarezerwowały dla nas pokoje.
Kolega został i zapewne śpiewał lub się nagadał z nimi po polsku. Siedziałem trochę smutny w pokoju w motelu, a nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem i szczerze mówiąc bardzo się ucieszyłem na widok sympatycznej blondynki. Nie ważne, że była ode mnie kilka lat starsza. No zapewne już pracowała, ponieważ miała pieniądze na pokój hotelowy i... butelkę wina w ręku. Zapytała mnie o korkociąg. Oczywiście wówczas biedny student jeszcze nie miał takich luksusów, ale nie mogłem jej zawieść. Poleciałem do recepcji pożyczyć korkociąg i w ten sposób znalazłem się u niej w jej pokoju. Sabina była bardzo miła. Fajnie z nią się rozmawiało i piło (wino). Mogłem zostać u niej całą noc (ach, szkoda zapłaconych pieniędzy za mój pokój). Bardzo przyjemnie się leżało w jej łóżku, lecz... na nic więcej mi nie pozwoliła. Co za noc i... co za koszmar dla 20-letniego studenta!
A żeby było „ciekawiej”, Sabina przyjeżdżała jeszcze kilka razy do mnie do akademika (chyba kolega był trochę zły, ponieważ musiał nocować u innych kolegów, ale tylko trochę, czyli fajny z niego gość). I... nadal tak samo. Potem nasz kontakt się urwał. Powiedziałem jej, że muszę się koncentrować na nauce.
Koledzy zapewne myśleli sobie, że jak ten Minh mógł tak wcześnie zacząć chodzić z polskimi dziewczynami. No i jak można tak wcześnie zacząć prowadzić „dorosłe życie”. Cóż miałem im powiedzieć? Że nic nie było. I tak nikt by nie uwierzył.
Lecz z mówieniem, czyli z mową lub dykcją zawsze mamy i będziemy mieć problem. Będziemy mówić z akcentem. Mówimy za miękko, tego się nie pozbędziemy (nasz język, wietnamski jest specyficzny, melodyjny – prawie każde słowo ma 6 akcentów, czyli 6 różnych znaczeń). Ze słuchaniem i zrozumieniem nie mamy problemów, ale po 1 roku pobytu w Polsce było to nadal problematyczne.
Pamiętam, że na pierwszych wykładach nie mogłem wiele notować. Wykładowcy mówili szybko, ponieważ studentami byli głównie Polacy. Były tylko dwie osoby z Afryki i dwie z Wietnamu.Wraz z kolegą mieliśmy studiować matematykę stosowaną we Wrocławiu, ale wówczas studenci z Wietnamu studiowali przeważnie na Politechnice, a nie na Uniwersytecie. Mieliśmy tam do wyboru Wydział Elektroniki lub Wydział Informatyki i Zarządzania. Wybraliśmy ten drugi wydział. Pierwszy rok studiów składał się z wielu przedmiotów związanych z matematyką, dlatego miałem ułatwione zadanie, ponieważ dobrze byłem przygotowany z tej dziedziny. Nie trzeba było dużo notować po polsku, trzeba było tylko zapamiętać pojęcia matematyczne po polsku. Ale były też „dziwne przedmioty” jak ekonomia polityczna, więc trzeba było dodatkowo dużo poczytać.
Wraz z kolegą trafiliśmy do grupy „Systemy Informacji Naukowo-Techniczne” i od razu był problem. Mieliśmy 2 przedmioty językowe, a polscy koledzy w szkole mieli angielski i niemiecki jako język obcy, a więc niektórzy znając pierwszy lub drugi język trafiali do podgrupy „zaawansowany angielski i początkujący niemiecki” albo odwrotnie. Jeżeli chodzi o język obcy w Polsce, my znaliśmy tylko... wietnamski. No może trochę rosyjski, ponieważ w Wietnamie uczyliśmy się tego języka, ale bardzo słabo, tylko w celu rozumienia kilku zadań matematycznych w rosyjskich czasopismach. Dobrze, że Dziekan był życzliwy i mieliśmy „zaawansowany polski i początkujący angielski”.
Po pierwszym półroczu miałem bardzo dobrą średnią ocen. Byłem drugi w grupie. Pierwszy był kolega z Wietnamu, który przez całe 5 lat studiów utrzymywał tę pozycję, a ja... lepiej nie mówić, czyli nie wyprzedzajmy ciekawych faktów. Z tego tytułu obaj dostaliśmy jakieś nagrody pieniężne, co nam bardzo pomogło przy skromnym stypendium rządowym. Niestety po II semestrze przepisy sie zmieniły, czyli już nie było więcej nagród pieniężnych, co raczej zasmuciło bardziej kolegę niż mnie.
Jak wszyscy pamiętają, koniec roku 1981 w Polsce był bardzo ciężki dla wszystkich jej mieszkańców. Stan wojenny. Byłem też zmartwiony nową rzeczywistością, ponieważ było realne zagrożenie, że odeślą nas do kraju, jeżeli władze Wietnamu będą uważać, że w kraju będzie dla nas bezpieczniej. Polscy studenci strajkowali. Jako studenci z Wietnamu, z bratniego kraju socjalistycznego (z bloku wschodniego), nie mieliśmy prawa uczestniczyć w żadnych działaniach politycznych, dlatego chodziliśmy normalnie na zajęcia, które często były odwoływane. Strajki podobały mi się nie tylko z powodu odwołanych zajęć na uczelni, ale zacząłem rozumieć, że nie trzeba ciągle robić tego co inni nam każą. Dlatego miałem trochę wolnego czasu i zacząłem się interesować polityką, a konkretnie życiem, czyli tym co sie dzieje wokół mnie.
Pamiętam taki fakt, że polscy studenci umawiali się, że niektóre pokoje mają gasić światło, a inne nie. Tak, aby z ulicy można było patrzeć na dziesięciopiętrowy akademik z zapaloną literą S, kojarzoną z „Solidarnością”, czyli litera składająca się właśnie z rozświetlonych okien, co się chyba nie podobało zomowcom pilnującym wówczas ulice.
Trudne czasy polityczne spowodowały ciężkie warunki bytowe. Wszystkiego brakowało. Chodziłem na obiady w studenckiej stołówce, ale szczerze mówiąc te porcje nie były dostatecznie duże biorąc pod uwagę polskie warunki ekonomiczne wówczas, ale to i tak było lepisze niż w Wietnamie, gdzie głodny chodziłem na zajęcia. To były trudne czasy, ale dzięki temu wszyscy się nauczyli oszczędności. Starałem sie zjeść wszystko co podawano w studenckiej stołówce. Obiady były wydawane cyklicznie, czekałem z niecierpliwością na każdy czwartek, kiedy na obiad był zawsze kotlet schabowy lub mielony, surówka i ziemniaki. W piątki był kawałek ryby. W inne dni bywało różnie, jakieś pierogi (niestety masowej produkcji), jakaś wątroba z kur czy naleśniki. Najmniej mi smakował ryż z sosem truskawkowym. W Polsce ryż jest inny, gotowany na miękko, a w Wietnamie pomimo, że było biedniej, to chociaż ryż był lepszy (różne gatunki), no i tam się je ryż z jakimś sosem, chociaż rybnym lub maggi (przyprawą do... zup). Jak ktoś ma lepsze warunki, może go jeść z mięsem, rybą, warzywami lub owocami morza, czyli na słono, tam ryżu nigdy nie je się na słodko.
Teraz można powiedzieć, że w Polsce jest raj, ponieważ w sklepach można kupić wszystko, różne przyprawy z całego świata. A w 1981 r. musiałem chodzić do Uczelni po kartki na... kartki. Nie, to nie pomyłka, ponieważ najpierw musiałem dostać jakąś kartkę czyli zaświadczenie z uczelni, a potem na podstawie tej kartki dostałem w jakimś urzędzie kartki na żywność. Na miesiąc dostawałem przydział w postaci trochę mięsa, cukru, papierosy, 1 butelki wódki, 1 kg mąki i...1 kg ryżu. Od razu wiadomo, że na długo ten 1 kg ryżu mi nie wystarczył. Aby nie marnować przydziału, kupowałem papierosy i próbowałem palić, ponieważ niektórzy palący koledzy żartowali, że z papierosem zawsze łatwiej poznać ciekawe osoby (podchodząc "po ognia" lub aby częstować papierosem, a potem wspólne palenie i rozmowy). Bardzo szybko zrezygnowałem z palenia. A wódkę wymieniałem na ryż (kiedy była taka możliwość).
A szkoda, że wtedy nie umiałem handlować. Bałem się. W Wietnamie uczono nas, że handel (prywatny) jest coś nieetycznego i nielegalnego. Po prostu nie można sie wzbogacić handlem, a tylko uczciwą pracą. A tej dodatkowej pracy dla biednego studenta w Polsce nie było. W ogóle w takim systemie politycznym w Wietnamie człowiek wszystkiego sie boi. Ojciec mi opowiedział, że o mało co mogłem nie wyjechać na studia za granicę, pomimo, że miałem jeden z najlepszych wyników z egzaminów. Po prostu władze lokalne chciały mi wystawić nienajlepszy życiorys, czyli takie zaświadczenie z adnotacją, że panieńskie nazwisko mojej mamy (a w Wietnamie kobieta nie zmienia nazwiska po zawarciu związku małżeńskiego) brzmi jakoś... po chińsku. Czyli mogła być Wietnamką pochodzenia chińskiego, a wtedy Wietnam miał wielki konflikt z tym niewygodnym sąsiadem. Ojciec musiał się dużo się tłumaczyć w Komitecie Ludowym oświadczając, że jego żona jest z pochodzenia... góralką. Był dyrektorem liceum, miał jakiś autorytet, a więc to nam się udało. Dwaj inni koledzy-bliźniacy też mieli bardzo dobry wynik z egzaminów, ale tylko jeden mógł wyjechać, aby było więcej miejsc dla innych rodzin. Taki sprawiedliwy system.
W Wietnamie panowała taka opinia, że najlepszymi studiami jest medycyna, druga jest farmaceutyka, miejsce trzecie jest zarezerwowane dla pedagogiki, a Politechnika tylko... „oh tak też może być”. Nie wiem dlaczego Wietnam nie wysyłał studentów na medycynę. Może wietnamskie władze uważają, ze tamtejsze uczelnie medyczne są na wysokim poziomie. A inżynierowie byli potrzebni Ojczyźnie.
Studia we Wrocławiu były dość ciekawe, chociaż z tego powodu, że było sporo dziewczyn w mojej grupie. Od razu podkreślam, że wszyscy polscy koledzy byli bardzo życzliwi dla mnie i mojego kolegi. Pamiętam ich wszystkich.
Ela była bardzo sympatyczną dziewczyną. Pilnie się uczyła i z roku na rok miała coraz lepsze wyniki w nauce. Niektórzy inni koledzy też, a u mnie „różnie to bywało!”. Ela mieszkała z dwiema innymi koleżankami i dość często zapraszała mnie do siebie na pogawędkę. Koleżanka z pokoju (o imieniu Marysia) czasami się śmiała ze mnie „Minh, wiesz o co chodzi, ale z Ciebie wieczny dzieciak”. Wtedy wiele nie zrozumiałem.
Święta Bożego Narodzenia tego roku już nie były takie smutne jak podczas nauki języka polskiego w Lublinie, ponieważ Ela zaprosiła mnie na te święta do swojego rodzinnego domu, który znajdował się niedaleko od Wrocławia. Po raz pierwszy miałem możliwość zobaczyć z bliska polskie zwyczaje, no i oczywiście spróbować pysznych polskich potraw.
W inne dni wolne od nauki polscy studenci wracali do swoich domów, a akademik był prawie pusty, ponieważ zostawało tylko kilku obcokrajowców. Było smutno i czasami się koncentrowałem się na nauce, a czasami nie chciało mi się nic robić. Wraz ze swoimi rodakami jeździliśmy odwiedzać kolegów studiujących w innych miastach Polski.
Pod koniec roku akademickiego, podczas jednego wyjazdu, ja i kolega z Wydziału Podstawowych Problemów Techniki siedzieliśmy w wagonie pełnym dziewczyn, które się uczyły w jakiejś policealnej szkole w Jeleniej Górze. Poznałem Anetę, która potem kilka razy przyjeżdżała do mnie do Wrocławia, ale oprócz kilka wspólnych spacerów, między nami nic nie zaiskrzyło.
Pewnego razu dziewczyny nas zaprosiły do siebie, czyli do Jeleniej Góry. Obaj wzięliśmy swoje gitary (wówczas każdy miał gitarę i próbował sie uczyć grać na gitarze, czyli coś śpiewać po wietnamsku lub po polsku w wolnych chwilach). Dziewczyny nas przyjęły bardzo sympatycznie, ale długo nie chciałem z nimi śpiewać i wcześniej wróciłem do motelu, gdzie dziewczyny zarezerwowały dla nas pokoje.
Kolega został i zapewne śpiewał lub się nagadał z nimi po polsku. Siedziałem trochę smutny w pokoju w motelu, a nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem i szczerze mówiąc bardzo się ucieszyłem na widok sympatycznej blondynki. Nie ważne, że była ode mnie kilka lat starsza. No zapewne już pracowała, ponieważ miała pieniądze na pokój hotelowy i... butelkę wina w ręku. Zapytała mnie o korkociąg. Oczywiście wówczas biedny student jeszcze nie miał takich luksusów, ale nie mogłem jej zawieść. Poleciałem do recepcji pożyczyć korkociąg i w ten sposób znalazłem się u niej w jej pokoju. Sabina była bardzo miła. Fajnie z nią się rozmawiało i piło (wino). Mogłem zostać u niej całą noc (ach, szkoda zapłaconych pieniędzy za mój pokój). Bardzo przyjemnie się leżało w jej łóżku, lecz... na nic więcej mi nie pozwoliła. Co za noc i... co za koszmar dla 20-letniego studenta!
A żeby było „ciekawiej”, Sabina przyjeżdżała jeszcze kilka razy do mnie do akademika (chyba kolega był trochę zły, ponieważ musiał nocować u innych kolegów, ale tylko trochę, czyli fajny z niego gość). I... nadal tak samo. Potem nasz kontakt się urwał. Powiedziałem jej, że muszę się koncentrować na nauce.
Koledzy zapewne myśleli sobie, że jak ten Minh mógł tak wcześnie zacząć chodzić z polskimi dziewczynami. No i jak można tak wcześnie zacząć prowadzić „dorosłe życie”. Cóż miałem im powiedzieć? Że nic nie było. I tak nikt by nie uwierzył.
Jestem im wdzięczny, że nie informowali Ambasady. Zresztą nie tylko ja, inni koledzy też zaczęli się rozglądać za dziewczynami. Niektórzy też już mieli dziewczyny, może tylko dobrze ten fakt ukrywali.
Wreszcie przyszły wakacje. To dopiero ciekawy okres, a drugi rok studiów zapowiada się jeszcze ciekawiej, ponieważ w kinach leciał film „Wejście Smoka” z Brucem Lee w roli głównej.
Cdn.
Ngo Hoang Minh
Cdn.
Ngo Hoang Minh