Przeprowadziła: Joanna Bereska
 
Czy Twoje nazwisko często jest przekręcane przez Polaków?



To bardzo trudne nazwisko do wymówienia dla Polaków, co prawda wszyscy próbują, ale z różnym skutkiem. Nguyen jest nazwiskiem bardzo popularnym wśród Wietnamczyków, wręcz powszechnym, ale nie każdy wie, że to nie jest taki zwykły Kowalski tylko nazwisko królewskie, z ostatniego rodu królewskiego. Dlaczego jest nas tak wielu? Kiedyś królowie w Wietnamie dzielili swoich ludzi, a ci przyjmowali nazwisko władcy. Niekoniecznie więc ktoś kto nosił nazwisko królewskie był z królewskiej rodziny. Nigdy jednak nic nie wiadomo. W Azji tradycją było wielożeństwo, królowie mieli nawet do stu żon, a więc i mnóstwo dzieci. Dlatego bardziej porównywałabym Nguyen do Sobieskiego niż Kowalskiego.
 Z wykształcenia jesteś architektem, teraz zajmujesz się wystrojem wnętrz. Czy długo pracowałaś stricte jako architekt?

Tak. Przez całe studia pracowałam w biurach architektonicznych. W sumie było ich chyba sześć. W jednym z moich pierwszych miejsc pracy projektowano domy z katalogów, a ja siedziałam osiem godzin w biurze i zmieniałam tylko położenie garażu z prawej na lewą stronę domu albo drukowałam katalogi. Nic ciekawego, to zabijało moja wenę twórczą, a szef chyba to widział,  bo nie zadomowiłam tam dłużej niż pół roku. Niestety nie udało mi się zarazić ich swoim entuzjazmem. Z czasem zmieniłam troszeczkę charakter pracy i zostałam asystentką w dziale development w centrum handlowym. Lubiłam tę pracę, ale złą stroną było to, że to jednak praca w korporacji. Nikogo nie obchodziło, że mam dziecko i muszę wyjść o określonej godzinie. Zmieniałam kolejno biura, pięłam się po szczeblach architektonicznej kariery – coraz lepsze biuro, coraz lepsza pracownia w coraz lepszej lokalizacji, ale jednocześnie coraz gorsze samopoczucie. Któregoś dnia stwierdziłam, że więcej tak nie mogę, że mam uczulenie na biuro i po prostu więcej tam nie wróciłam. Teraz projektuję wnętrza i sens widzę tylko w szukaniu klientów, którzy byliby zainteresowani współpracą ze mną. Poza tym od 10 lat hobbistycznie projektuję biżuterię. Zaczęłam będąc w Stanach na studiach. Dla mnie na razie jest to forma wypoczynku, ale mam nadzieję, że wkrótce się to bardziej rozwinie. Jak na razie to są tylko pojedyncze sztuki kolczyków, bransoletek, itp., tyle ile jestem w stanie sama zrobić.
 
Występowałaś w dwóch programach telewizyjnych. Jak zaczęła się Twoja przygoda z mediami?

Już od liceum miałam kontakt z telewizją, ponieważ zawsze interesowała mnie produkcja telewizyjna i radiowa. Starałam się chodzić na castingi do filmów, programów, reklam, po prostu żeby przeżyć jakąś przygodę. Rozpoczęłam też pracę jako fotomodelka, ze względu na to, że wtedy mało było egzotycznych twarzy, które mogłyby pojawiać się w reklamach. W 2000 roku wzięłam udział w wyborach miss Wietnamu, drugi taki konkurs odbył się w Polsce dopiero rok temu. Zgłosiłam się też do agencji reklamowej i przez jakiś czas pracowałam jako hostessa na imprezach. Spotkałam wtedy na swojej drodze wiele interesujących osób. Od tamtej pory byłam cyklicznie zapraszana do radia na rozmowy o wielokulturowości, o sztuce, o jedzeniu, o podróżach, o życiu, o wszystkim. Z castingu dostałam się do programu Pan i Pani House. Jeden program się skończył, zaczął się drugi – Bitwa o dom. Mam nadzieję, że będzie się to jakoś cały czas tak kręcić.
 
Czy sądzisz, że twoja orientalne pochodzenie pomogło Ci w karierze w telewizji?

Tak, myślę, że przede wszystkim to. Coś, co przeszkadzało, gdy byłam nastolatką teraz jest bardzo atrakcyjne. W telewizji szanują mnie przede wszystkim za to, że jestem architektem, moim dodatkowym atutem jest jednak orientalna uroda, tego jeszcze nie było. Jestem taką Polką-Azjatką, bo w telewizji mam reprezentować tę inną Polskę, Polskę kolorową, w której żyją nie tylko Polacy, ale także ludzie z innych kontynentów, np. Azjaci.
 
Czy uważasz, że problemem jest integracja Wietnamczyków z Polakami?

Tak, to jest problem. Wesele i świętowanie pierwszego miesiąca dziecka (odpowiednik chrztu) to dwa największe wydarzenia, które angażują Wietnamczyków. Inaczej trudno wyciągnąć ich z domu. Pomagałam znajomym z Fundacji Arteria organizować festiwale filmowe. Rozwieszałam plakaty, zapraszałam, zachęcałam do przychodzenia na filmy. Pokazywaliśmy je Wietnamczykom tłumaczone na wietnamski, ale takich koneserów filmów, chociażby polskich klasyków, znalazło się zaledwie kilku. Przyszło bardzo wielu moich znajomych, ale nie udało się wyciągnąć do kina tych zwykłych Wietnamczyków, którzy na co dzień pracują. 
 
Czy chcesz zostać w Polsce?

W Polsce układa mi się zawodowo, moja córka jest tutaj szczęśliwa, mój narzeczony jest  Polakiem. Nie mam takiego marzenia, żeby gdzieś wyjeżdżać, chociaż zawsze chciałam wrócić do Wietnamu, żeby się tam sprawdzić. Może znalazłaby się dla mnie tam jakaś fajna praca. Ale to jest tylko jedna z wielu opcji, jeśli pojawi się jakaś fajna propozycja to zabieramy się wszyscy (śmiech).