W większości wspomnień o Holocauście mowa jest o walce o życie. Długo nie zdawałam sobie sprawy, że przez kilka lat mieszkania w getcie ta walka miała bardzo różne odcienie. Jednym z nich była sztuka i rozrywka. Udział w życiu kulturalnym i towarzyskim w getcie był ucieczką od rzeczywistości i rodzajem psychicznej samoobrony, ale też przejawem moralnego oporu, dawał poczucie przynależności do świata wartości, z którego Niemcy chcieli Żydów usunąć. Ok. 5-10 % mieszkańców getta (20-40 tys. osób) znajdowało się chwilowo wyżej w gettowej hierarchii i miało możliwość i energię, żeby realizować swoje potrzeby kulturalne i duchowe, obok tych podstawowych, obejmujących minimum egzystencji. W chwili utworzenia getta w październiku 1940 r. znalazło się w nim kilkuset artystów. Większość chwytała się jakichkolwiek zajęć – byli rikszarze, sprzedawcy, cukiernicy, uliczni grajcy – nieliczni mogli liczyć na angaż w powstających w getcie kawiarniach. Życie kulturalne rozwijało się w ramach dwóch nurtów: oficjalnego (koncesjonowanego) i nieoficjalnego (społecznego). Wieczorne życie w nurcie nieoficjalnym koncentrowało się w domach ze względu na godzinę policyjną – organizowano kluby karciane, słuchanie muzyki i czytanie książek, prywatne wieczorki taneczne.

Związkiem zawodowym artystów i organizacją życia społecznego zajmowała się Centralna Komisja Imprezowa powstała w 1940 r. z inicjatywy Emanuela Ringelbluma, historyka i koordynatora podziemnego archiwum, będącego do dzisiaj głównym źródłem informacji o życiu w getcie. Pomagała komitetom domowym w urządzaniu spotkań, poszukiwała artystom zatrudnienia. Często za występy artyści otrzymywali tylko kolację.

Powołana nielegalnie w 1941 Żydowska Organizacja Kulturalna – YIKOR, miała z kolei na celu propagowanie wśród mieszkańców getta kultury i języka jidysz. Organizowano konkursy, odczyty, kursy językowe, uruchomiono nielegalną bibliotekę. Działali na tym polu m.in. Emanuel Ringelblum, Rachela Auerbach – dziennikarka i pisarka czy Sonia Nowogródzka, bundowska działaczka oświatowa. Istniała także analogiczna organizacja propagująca język hebrajski – Tkuma.

Powstała w 1940 r. Tajna Rada Teatralna (coś w rodzaju konspiracyjnego ZASP-u), zakazała w prawdzie polskim aktorom występować w jawnych, koncesjonowanych przez Niemców teatrzykach w Generalnym Gubernatorstwie, ale spod zakazu wyjęto aktorów mieszkających w getcie, ze względu na ich ciężkie położenie materialne – wykonywanie zawodu ratowało ich przed śmiercią głodową. W getcie od 1940 r. zaczął działać teatr Eldorado, po nim cztery kolejne. Trzy z nich grały w jidysz, dwa po polsku. Najlepszym dowodem uznania dla aktorek nie były kwiaty, ale kanapki otrzymywane po przedstawieniach od wielbicieli. W ciągu 20 miesięcy istnienia teatry dały 68 premier.

Od 1941 r. Niemcy udzielili koncesji na działalność dwóch kin, ale w końcu żadnego nie otwarto ze względu na brak miejsca – sale kinowe zajmowali przesiedleńcy. Funkcjonował jednak fotoplastykon.

Z zapisków Ringelbluma wynika, że w getcie funkcjonowało ponad 60 lokali rozrywkowych. Działały czasem obok domów publicznych (jak na Nowolipie 18). Konsumpcja w lokalach była obłożona specjalnym podatkiem na pomoc społeczną. Przed lokalami często umierali z głodu mieszkańcy getta. Niektórzy uznawali, że ze względu na solidarność społeczną nie należy chodzić do tych miejsc. Te kontrasty wykorzystywali Niemcy kręcąc propagandowe filmy antyżydowskie. Żebraków spod kawiarń odpędzali kijami portierzy.

Najpopularniejszą i najbardziej prestiżową, była inteligencka kawiarnia Cafe Sztuka przy ul. Leszno 2. Występowały tam przy akompaniamencie Władysława Szpilmana i Artura Goldfedera Wiera Gran – ogłoszona polską Edith Piaf, Diana Blumenfeld czy Marysia Ajzensztadt, zwana słowikiem getta ze względu na swoją barwę głosu. Sztuka miała swój ogródek, gdzie odbywała się część występów, wystawiano tam także kabaret. Ocalała Mary Berg w swoim dzienniku wojennym pisała: „Jedyną bronią w getcie jest humor. Codziennie w Cafe Sztuka można usłyszeć satyry i piosenki na policję, służbę sanitarną, riksze, a nawet na gestapo. Tematem żartów jest epidemia tyfusu.”

W Sztuce bywali gettowi krezusi, żydowscy policjanci, szmuglerzy – ale też przedwojenni inteligenci, którzy przy cienkiej herbacie – bo na więcej nie było ich stać – chcieli znów poczuć się ludźmi. Marek Edelman wspominał, że Sztuka była jego punktem kontaktowym. Z występujących tam artystów przeżyli tylko Wiera Gran i Władysław Szpilman.

Gran miała ksywkę „Magnes”. W 1942 r. udało jej się wydostać z getta i do końca wojny ukrywała się na wsi pod Warszawą. W tamtych czasach, w obliczu nieuchronnej śmierci setek tysięcy, uratowanie swojego życia było zawsze podejrzane. Ludzie pytali. Czy kogoś się przekupiło? Czy się współpracowało z wrogiem? Dlaczego jednym osobom się udawało, a innym nie?
W powojennej autobiografii „Sztafeta Oszczerców” Gran pisała o spisku, jaki się przeciwko niej zawiązał i oskarżeniach o kolaborację z gestapo, jakie pod jej adresem wysuwano po wojnie. Po zarzutach, że po wyjściu z getta utrzymywała kontakty z gestapowcami poddała się autolustracji – po wojnie uniewinnił ją Centralny Komitet Żydów Polskich, a Sąd Związku Zawodowego Artystów Scen Polskich uznał jej zachowanie podczas okupacji za 'bez zarzutu'. Według dokumentów procesowych wszyscy, którzy się z nią zetknęli, świadczyli na jej korzyść, a wysuwane wobec niej zarzuty uznano za mgliste i niepoparte dowodami. Te, które przedstawiano – zostały zakwestionowane. Podobno w czasie wojny ktoś się podszył pod Gran, i w nocy 18 kwietnia 1943 roku dzwonił z aryjskiej strony do getta powiadamiając, że następnego dnia wejdą Niemcy – co miało dowodzić jej kontaktów z gestapowcami.
Wydawało się, jakby komuś zależało by ją pogrążyć. Mimo formalnego uniewinnienia, atmosfera niechęci do niej trwała. W 1950 r. śpiewaczka wyemigrowała z Polski, gdzie z każdej strony dopadały ją duchy przeszłości.

Mąż Stefanii Grodzieńskiej – pisarki i artystki, która także padła ofiarą niepotwierdzonych oskarżeń o kolaborację – doszedł, że plotki rozsiewali Władysław Szpilman i Jonas Turkow, szef Centralnej Komisji Imprezowej w getcie. Ale ludzkie gadanie docierało za granicę, gdzie Gran próbowała występować. Mówiono, że gdyby nie zajadłość Turkowa, Gran zrobiłaby wielką międzynarodową karierę.

Długo po wojnie, w 1971 r. miała zaplanowane koncerty w Izraelu, które odwołano gdy Światowy Związek Bojowników Żydów, Więźniów Obozów i Ofiar Nazizmu zapowiedział manifestacje byłych więźniów w pasiakach pod salami koncertowymi. Turkow twierdził, że ma nowe dowody na jej kolaborację z gestapo – których nigdy nie przedstawił. Odbyła się prasowa nagonka, ślimaczący się proces. Historycy – np. Michał Borwicz – bronili Gran, nie znajdując żadnych dowodów na jej kolaborację. Jej dawni znajomi w większości milczeli, ale ludzie pamiętający czasy getta zaprzeczali by tam cokolwiek mówiono o Gran i jej współpracy z gestapo – pisali o tym we wspomnieniach. Pisano za to, że znana była z dobroczynności. Mówiono, że Turkowowi chodziło o osobiste animozje i zazdrość zawodową – jego żona była również śpiewaczką, ale znacznie mniej utalentowaną. Turkow miał wciągnąć w nagonkę Szpilmana, który się z Wierą Gran po prostu nie lubił. Szpilman, który przed kilkanaście miesięcy codziennie występował z Gran na gettowej scenie, przemilczał jej postać w swojej wydanej w 1998 r. autobiografii, która posłużyła za bazę do słynnego filmu Romana Polańskiego. Agata Tuszyńska zastanawiała się w swojej książce o Wierze Gran, czy zrobił to by nie wracać do wstydliwej sprawy oskarżeń, które zniszczyły życie artystce.

Wiera Gran, a właściwie Weronika Grynberg, bo tak nazywała się zanim rozpoczęła karierę estradową, zmarła w 2007 roku w Paryżu, po latach obłędu w który wpadła na skutek spirali podejrzeń. Czy było się winnym, że się piło herbatę i słuchało kabaretu? Czy można być winną, że się przeżyło?


Katarzyna Czerwonogóra

Korzystałam m.in. z książek: „Oskarżona Wiera Gran” Agaty Tuszyńskiej (Wydawnictwo Literackie 2010) oraz „Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście.” Barbary Engelking i Jacka Leociaka (IFIS PAN, 2001).