Na nigeryjskiej wsi życie płynie bardzo powoli. Rozrywką są spotkania przy studni (nawet jeżeli nie daje wody, bo pompie potrzebny jest prąd, a tego właśnie zabrakło), wspólne oglądanie telenowel (rekord to 32 osoby w salonie) czy po prostu siedzenie na werandzie. Rytm dnia jest dostosowany do rytmu słońca, które reguluje temperaturą. Najgłośniej jest rano i wieczorem (no chyba, że nie ma prądu, co się często zdarza). W nocy obudził mnie hałas kończącej się zabawy. Instrumenty podobne do krowich dzwonów nieprzerwanie wystukiwały blaszany rytm od północy do szóstej rano. Nie mogłam spać... Zawinęłam się w kraciasty wełniany koc (nigeryjska wersja puchowej kołdry) i zanurzyłam w fotelu na tarasie. Zabawę zakończyły dwa głośne wystrzały ze strzelby. W odpowiedzi powietrze przeszył przejmujący skrzek dużych ptaków, które na pobliskich drzewach szykowały się do świtu. Powoli robiło się jaśniej.

Samotny kogut przechadzał się po skwerku. Podbiegł pod bramę i triumfalnie zakomunikował, że przyszedł nowy dzień. Jak na sygnał na skwerze pojawili się ludzie. Pierwszą osobą przy studni była kobieta ubrana w skromną, czarną spódnicę i bluzkę w tym samym kolorze. Zapewne była pomocą domową, która musiała zaopatrzyć gospodarstwo w wodę zanim obudzi się jej pani. Szmer rozpryskującej się w wiadrze wody był miły i kojący. Niedługo potem przy studni pojawiły się dzieci, sprzątaczki, nianie i kucharki w jednym, aby nabrać wodę i zanieść ją często daleko poza obręb wioski i przeorane samochodami ścieżki. Czekający w kolejce do studni, umilali sobie czas składając świąteczne życzenia. Jedna z kobiet co chwila poprawiała na taczce puste kanistry na wodę.

W południe stało się nieszczęście. Studnia przestała dawać wodę. Ta wiadomość z prędkością światła rozeszła się po oczekujących. Jakiś chłopak wskoczył na motor i pojechał do wioski. Wrócił z trzema braćmi na tym samym motorze, ciągnąc za sobą korowód lamentujących ludzi. Przy studni zgromadziła się spora gromada. Czekali na rozwój wydarzeń. Pod studnią rozłożono puste bukłaki, wiadra i kanistry. A wody nadal nie było. Wywołało to ogólne poruszenie. Dzieci sąsiadów zauważyły mnie na tarasie i wznosząc do mnie ręce krzyczały „Auntie, there is no water, auntie” ( W Nigerii „ciociu” mówi się do kobiet, którym chce się okazać szacunek). Zrzuciłam koc i niczym supermanka pognałam do macochy. Poinformowałam o całej sytuacji, jednak niewiele mogłyśmy zrobić. Takie sytuacje miały już miejsce i trzeba było czekać na ekipę ratunkową z oddalonego o paręnaście kilometrów miasteczka.

Studnię wybudowali w 2006 roku mój ojciec ze swoim młodszym bratem. To pierwsza studnia w okolicy. Wcześniej mieszkańcy chodzili lub jeździli po wodę kilka kilometrów do sąsiedniej wioski. Tych, których stać na samochód wozili wodę w dużych zbiornikach, przyjmując tym samym nieoficjalną rolę wodnego dystrybutora. Ubożsi mieszkańcy nadal chodzą po wodę na piechotę. Ponieważ gospodarstwem zajmują się tylko kobiety, często widać je z bukłakiem na głowie na poboczu dróg ekspresowych, nieraz parę kilometrów od wioski gdzie mieszkają. Te same kobiety noszą na głowie chrust na opał, klatki z ptactwem, kupiony na targu jam, tak żeby mogły poprawiać zwisające z pleców dziecko.
Ekipa ratunkowa przybyła po paru godzinach. Naprawa studni przeciągnęła się do zachodu. Gdy udało się zażegnać kryzys i studnia znów zaczęła działać, szczęśliwi mieszkańcy zawtórowali krótką pieśń dziękczynną. Wszyscy nabrali wodę i rozeszli się do swoich domów.

Do naszego domu przyszło parę gości, aby świętować naprawę studni.

Wieczorami, gdy jest prąd, ten kto może włącza mały odbiornik radiowy z lokalną stacją i nastawia go na całą głośność. Kakofonia skrzeku i dźwięków przeplatana rytmami bębnów zalewa wioskę tak, że całe ptactwo i wszelkie inne zwierzęta chowają się głęboko do buszu. Zauważyłam, że w Nigerii panuje wszechobecna i powszechnie kultywowana maniera śpiewania z efektem auto-tune. Niewtajemniczonych odsyłam do posłuchania jakiejkolwiek popularnej nigeryjskiej piosenki lub do przypomnienia sobie hitu Cher. Auto-tune to efekt, który podobno służy do retuszu wokalnych niedoskonałości. Moim zdaniem w wielu sytuacjach efekt jest odwrotny. Piosenkarze w większości śpiewają ze zniekształconym głosem w rytm pospolitego szlagieru. Po usłyszeniu dwóch piosenek robi się to tak irytujące, że bez skrupułów zatykam uszy stoperami, zakupionymi jeszcze w Polsce. Dziwna jest to maniera. Jestem pewna, że większość nigeryjskich artystów ma o wiele lepsze brzmienie swojego naturalnego głosu, co niestety starannie zagłuszają tym irytującym efektem. Rezultatem takich zabiegów są piosenki śpiewane na jedno kopyto i trzy niepasujące do siebie dźwięki. Trend jest na tyle masowy, że w radiu lub na bazarach ciężko usłyszeć tradycyjny śpiew igbo, który jest nosowy, zawodzący, przez to piękny i śpiewny. Jedną z moich ulubionych artystek Igbo jest Njideka Okeke. Polecam jej utwór Kene Onye Kere Igwe, chociażby się paliło i waliło – zawsze podnosi mnie na duchu.

Cały dzień spędziłam na tarasie. Zasiedziałam się tak straszliwie, że postanowiłam wybrać się z siostrą na spacer. Marzyłam o rozmowie z bliskimi z Polski. Ale w Amokwe trudno o zasięg. Wracając zauważyłam, że na moim starym, wysłużonym telefonie wyskoczyły dwie kreseczki. HURA!!! Pośpiesznie wybrałam numer do ukochanego i...i...nic. Dramatycznie potrzebowałyśmy rozmowy z bliskimi. Wziełyśmy telefon i wyszłyśmy przed posesję na zalany zachodzącym słońcem skwer. Razem z nami wyszli z domu wszyscy goście naszego ojca. Zainteresowali się faktem, że dwie oniocia (białoskóre) wyszły wieczorem po za strzeżony prądem mur. Do pomocy przy szukaniu zasięgu zabrał się nieznany nam chłopak. Wziął od siostry mój telefon i w absoultnym skupieniu zaczął chodzić powoli do tyłu. Nic nie mówiąc przeszedł tak cały skwerek. Odwracał się co jakiś czas, aby upewnić się, że na jego drodze nie stoi żadna przeszkoda. Gdy zaczął się niebezpiecznie szybko oddalać od nas i granic posesji, zaczełyśmy z siostrą odczuwać niepokój. Raz po raz zerkałyśmy na siebie, sprawdzając która szybciej pęknie i spyta się chłopaka „Co robi?”. Gdzieś w głowie wyobraziłam sobie jak nasz nieznajomy pomocnik o nogach gibkich jak antylopa robi susa w busz i znika gdzieś z moim telefonem. Szybko przypomniałam sobie jednak drwiny znajomych moich nigeryjskich kuzynek, którzy nie mogli się nadziwić dlaczego oniocia ma taki stary, brzydki telefon. Po paru minutach szukania niewidzialnej lecz jakże ważnej fali, zaczęła się gromadzić przy nas grupka ciekawskich. Pojawili sie niespodziewanie, przychodząc z niewidocznych dla oka ścieżek. Po kilkunastu minutach szukania, pojawił się zasięg. HURA!!! W tym samym czasie grupka gapiów powiększyła się do ok. trzydziestu osób. Wszyscy w skupieniu wysłuchali naszych łapczywie prowadzonych rozmów z chłopakami a potem ze śnieżnobiałymi uśmiechami odprowadzili nas do domu, mówiąc na pożegnanie „Merry Christmas, oniocia”!

Good night Amokwe...


Diana Ifeoma Ude