Na szczęście, rzeczywistość pokazuje, że system przechodzi wielopoziomowe udoskonalenia. Dzięki nowoczesnym technologiom, zarówno moja ojczyzna, jak i kraj, do którego się przeprowadziłem, zrobiły postęp w tempie swoich poczynań. Komputery zwiększyły wydajność biurokratycznej rutyny, a godziny wypełniania papierków, które pierwotnie były dostosowane do dnia pracy urzędnika państwowego, zostały zredukowane dzięki karcie pamięci. Zamiast czekać godzinę na odszukanie twoich listów uwierzytelniających, teraz wystarczy kilka sekund by odnaleźć potrzebne dane, a sczytanie ich zajmuje nie więcej niż kolejnych kilka sekund.
To przyniosło niesamowicie wiele korzyści w moim życiu. Moje pierwsze doświadczenie w polskim urzędzie skarbowym było doprawdy przerażające ze względu na ilość czasu, jaką mi pochłonęło. Niekończące się korytarze w komunistycznym bloku i każde drzwi wyglądające dokładnie tak samo sprawiły, że poczułem się dokładnie jak syn Jacka Nicolsona w 'Lśnieniu'. Zza każdych drzwi wyłaniała się surowa twarz 50-letniej kobiety, która wyglądała, jakby chciała kolejną osobę, która przekroczy próg jej drzwi, zadźgać na śmierć dopiero co otwartym listem. Teraz mój urząd skarbowy to niezwykle nowoczesny budynek, z dobrze przemyślanym systemem kolejek, a srogo wyglądające urzędniczki zamieniły się w uśmiechnięte urzędniczki!
Oczywistym powodem ukształtowania się polskiej biurokracji jest komunistyczna przeszłość kraju, którą zresztą łatwo obarcza się za to winą. Doznaję szoku, kiedy ludzie przypominają historie z tamtej ery, opowiadając o pięciogodzinnym czekaniu, niezadowolonym personelu, który – więcej niż pewne – był mało pomocny, o niekończących się tygodniach oczekiwania na kolejny etap w wydaniu dokumentów.
Moje własne doświadczenie pokazuje, że niektóre elementy takiej biurokracji wciąż istnieją. Wystarczy spytać jakiegokolwiek obcokrajowca o jego doświadczenie w urzędzie ds. obcych (jak ja to nazywam), a w zamian otrzymasz wiązankę przekleństw wypuszczoną w twoim kierunku. Wielka Brytania jest równie wymagająca, nawet może bardziej, jednak nie ma tam aż tylu formularzy i prawdopodobnie każdy będzie się do ciebie nieustannie uśmiechać, nawet jeśli nakazują ci powrót do własnego kraju. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby na lotnisku urzędnicy na pożegnanie nawet machali deportowanym.
Dobrym przykładem różnic między naszymi wspaniałymi narodami jest karta E111. Obowiązująca w całej Europie karta pokrywająca ubezpieczenie zdrowotne, która na wypadek choroby czy wypadku zapewnia, że nikt nie cię zostawi w agonii w przydrożnym rowie. Kiedy składałem podanie o kartę w Anglii, wszedłem po prostu na stronę rządową, wpisałem w wyszukiwarce 'karta E111' i wypełniłem wyszukany formularz. Po wciśnięciu enter, pojawiła się wiadomość informująca mnie, że karta będzie dostarczona pod wskazany adres w ciągu 3 dni roboczych, i tak rzeczywiście się stało. Ale moja żona, starając się o kartę E111 w Polsce, miała diametralnie inne doświadczenie. Wiele dni minęło zanim, po wielu próbach i problemach, została wreszcie skierowana do właściwego okienka we właściwym urzędzie we właściwej części miasta. Tam jeszcze czekała w kolejce bite cztery godziny, wypełniła pięć formularzy, a karta w końcu dotarła po dwóch tygodniach oczekiwania.
To szaleństwo nie ogranicza się jedynie do sektora publicznego. Pewnego dnia zdecydowaliśmy się ubiegać o kredyt hipoteczny i wówczas kolejne poziomy naszej cierpliwości zostały dogłębnie przetestowane. W ciągu dwóch miesięcy odwiedziłem pięć razy swój urząd skarbowy, trzy razy ZUS, cztery razy KRS i jeszcze urząd ds. obcych dwa razy. Nie wspominając już o wizytach w księgowości i spotkań z naszym doradcą kredytowym, który wykazywał się cierpliwością zaiste świętego. W tym samym czasie mój młodszy brat i jego dziewczyna, udali się do banku w Anglii, wypełnili pięć formularzy i został im przyznany kredyt hipoteczny, a wszystko to w przeciągu tygodnia. Jednak nie ma tego złego, bo – po pierwsze – osiągnęliśmy zamierzony cel, czyli otrzymaliśmy kredyt, a po drugie – po tym doświadczeniu zdecydowanie czuję się Polakiem o wiele bardziej. Teraz mogę podjąć dyskusję o biurokracji z każdym warszawiakiem, mając głowę wypełnioną wiedzą, którą tutaj każdy ma i wiedząc dokładnie, co oznaczają te wszystkie emocje wahające się od ekstazy do agonii.
Rzeczywistość pokazuje, że w każdym społeczeństwie są ważne zasady, których należy przestrzegać, kiedy przekroczy się bramy biurokracji. Spróbuję je pokrótce przedstawić w tym krótkim przewodniku, jak je przekroczyć i przetrwać.
Po pierwsze, Warszawa:
- Zawsze miej przy sobie każdy dokument, jaki w ogóle przychodzi ci do głowy. Nie zostawiaj niczego przypadkowi. Nawet dokumenty niemające związku z tym, co robisz, są ważne. NA PEWNO będziesz potrzebować jakiś dokumentów, żeby potwierdzić wiarygodność innych dokumentów. MUSZĄ być one podpisane na każdej stronie co najmniej trzy razy (nigdy czerwonym długopisem!).
- Poznaj system. Każdy wydział ma właściwy sobie system, który jest równie zawiły, jak ten w kolejnym urzędzie. Poznanie systemu z początku wydaje się niemożliwe, ale trzeba podpytać kogoś obok, kto wygląda na zorientowanego w sytuacji – nie będzie wiedzieć, ale wewnątrz urzędu panuje solidarność.
- Zapamiętaj, że umysł biurokraty jest zawsze nastawiony na odpowiedź negatywną. Tak więc musisz udowodnić im, że potrafią mówić również 'tak'. Nie ma wyjątków, a zdrowy rozsądek nie istnieje. Jeśli każą ci biegać po całym mieście, zrób to, udowodnij, że mogą się tobą zmęczyć, a wtedy wreszcie złagodnieją.
Po drugie, Londyn:
- Bądź zawsze uprzejmy. Jeśli nie mówisz z pięćdziesiąt razy 'proszę' i kolejne pięćdziesiąt 'dziękuję' – skazujesz się na długie oczekiwanie na łaskę. Anglicy pomagają tylko tym, którzy są mili.
- Poszukaj w internecie. Może wszystko da się załatwić bez konieczności fatygowania się do urzędu. Nie kłopocz się z wyprawą do urzędu, jeśli formularz jest dostępny on-line. Angielskie urzędy są równie dezorientujące i doprowadzające do frustracji, ale użycie komputera jest dobrym sposobem na ominięcie tej klauzuli.
- Weź ze sobą pieniądze, najlepiej dużo. Wszystko ma swoją cenę, a Londyn jest drogi. W dodatku, nasz rząd nie ma pieniędzy. Teraz skalkuluj wszystko jak należy.
Suma sumarum, biurokracja w obu krajach jest przykrym doświadczeniem, ale niezmiennie idzie ku lepszemu. Muszę przyznać, że w Warszawie – teraz, kiedy już się tutaj odnalazłem – spotkałem się z wielką pomocą urzędników publicznych i nauczyłem się sposobów, dzięki którym mogę osiągnąć zamierzone cele. Wygląda też na to, że dni, kiedy biurokracja była formą sztuki, są już policzone i zastępują je o wiele bardziej zdroworozsądkowe i mniej wyniszczające możliwości radzenia sobie z formalnościami. Pomysł ten również i w Polsce zyska na znaczeniu, ale może bez wszystkich tych procedur życie tutaj straci swoisty posmak, który nadawał Polsce jej unikalną tożsamość.
Tekst: Christopher Moore