W 1488 Bartolomeu Dias opłynął Przylądek Burz. Droga do Indii była otwarta. Jego Wysokość Jan II zmienił więc nazwę na Przylądek Dobrej Nadziei. Nieco dalej, w Mossel Bay oglądamy Drzewo Pocztowe. To na nim, w starym bucie, żeglarze zostawiali listy. Drzewo to Milkwood, drzewo mleczne. Ale łacińska nazwa to Sideroxylon, drzewo żelazne. Jak Sideroxylon nazywali tubylcy nie wiem, ale tak to tutaj jest – wszystko jest wielokrotne, wieloznaczeniowe, jedno obok drugiego. Pierwsze kroki w obcym kraju mogą być niepewne, to nic złego. Droga wiedzie prosto, nad wysokimi trawami jak czarne wstążki wiszą dziwne ptaki. Wieczorem zaskoczenie – widzimy wonny las, łagodne wzgórza. Widok jak ze Skandynawii, trochę nas to zbija z tropu. Jednak za wzgórzami wznosi się fala gorąca, wiatr buduje strome wydmy. Nocą krążymy z latarkami, z oceanu wychodzą żółwie, sól szczypie w oczy – to jednak jest inny świat.

Z równiny dźga niebo wielka, rozdwojona skała. U jej podnóża ścieli się zielony dywan upstrzony białymi punkcikami. Widok oszałamia. To Isandlwana, miejsce chwały Zulusów. Każdy biały kamień to grób, ślad po ginącym Brytyjczyku.
- Nikt nie prosił o litość – wspominał jeden z wodzów. Nie pomogły im nawet karabiny.

- Moja rodzina jest tu od trzystu lat, ja jestem stąd – mówi Russel.
Oczywiście, od razu widać że jest stąd. Ma białe ubranie, błękitne oczy i każdą swoją cząstką należy do tych gór, nieba, ptaków i padającego z nieba gradu. Russel nie jest Zulusem, nie jest Xhosa, i nie jest Setswana. Jest po prostu Burem.

Rano ruszamy między wzgórza. Stado antylop patrzy spokojnie na zbliżający się samochód. Na chwilę stajemy by przepuścić żuczka gnojarka i ruszamy dalej. Przed nami skały Gór Smoczych, diamenty Kimberley i kołyszące się jak wieże żyrafy.
- Pingwiny- krzyczy Sylwia – nie zapominajcie o pingwinach!!!

Autorzy pokazu: Sylwia i Marek Kulczyk

wstęp wolny


Dom Kultury Kadr,
ul. Gotarda 16

www.dkkadr.waw.pl