Aż dziw porywa. Jechałem autobusem 521 z Centrum na Ochotę. Było pustawo. Gapić się można za szybą, albo czytać informacje na monitorach InfoCity. Gdy autobus zatrzymał się przy Dworcu Centralnym, wyświetliło się słowo facjata. Tłumaczenie na dole ekranu brzmiało: twarz.
Jako francuskojęzyczny, domniemam, że to naleciałość z czasów dużej miłości Polaków do wielkiego, niskiego cesarza Napoleona. Ewentualnie z okresu międzywojennego, kiedy francuski był popularny w Polsce. Twarz, oblicze w mowie Moliera to face (faas), po łacinie facies (miałem ten język w liceum, koledzy śmiali się, pytając po co tak martwy przedmiot). Mogłem więć domyślić się podwójnie.
Kolejne słowo widniało na ekranie, kiedy stanęliśmy na światłach przy placu Zawiszy. Było nim zerkadło. Na dole było tłumaczenie: lusterko. Tym razem, bez znajomości języka polskiego, nie było jak się domyślić. Cudzoziemiec jest bez szans.
Po powrocie do domu zerknąłem do internetu z ciekawości.
Najpierw trafiłem na Słownik gwary warszawskiej. Co do słowa zerkadło, wszystko się zgadza. Nawet dowiedziałem się skąd tak naprawdę pochodzi, bo to wypożyczenie rosyjsko-ukraińskie.
Potem trafiłem na bardzo fajną stronę -Słownik slangu i mowy potocznej-. Dowiaduję się, że facjata to określenie czyjejś paskudnej gęby. Coś jednak tu nie gra. Czy cwaniak z słynnej warszawskiej piosenki mowi raz twarz, gdy ktoś mu się podoba; innym razem facjata, gdy mowa o brzydkiej gębie? A może za każdym razem mówi facjata, bo tak nazywa tę część głowy. Po prostu. Gdy mu się znudzi, ma przecież w rezerwie kolejne urocze słowa: morda, gęba.
Szkoła nie uczy gwary, jedynie uliczno-podwórkowe życie. Gdybym nie miał szczęścia oglądać filmu „Cafe pod Minogą” (1959r.) w którym pojawia się postać Jumbo, nie wiedziałbym co to szoferak. Jedną z gwiazd tego filmu jest Afrykanin, który gra postać Jumbo. To Mokpopo Dravi, student Uniwersytetu Warszawskiego drugiej połowy lat 50. Pochodził z Togo. Ten film był wielkim odkryciem dla mnie. Trochę zapoznałem się z warszawskim międzywojennym slangiem. Mowa, którą Wiech tak elegancko utrwalił, którą tak pięknie posługiwał się Mokpopo, język ten przybliżył dawne czasy, starą stołeczną rzeczywistość ulicy, targowisk, ale i sali sądowej.
Metro także serwuje warszawską gwarę. Tym razem jechałem z Politechniki na plac Wilsona. InfoCity (szczerze nie wiadomo co tu robi „city”) to jednak przydatny serwis. Jest serwis o gospodarce, polityce, pogodzie, kulturze i sporcie. Tym bardziej, że metro przypomina windę. Pasażerowie szukają, gdzie „wieszać wzrok”, by nie gapić się na sąsiada. Szkoda, że nie ma zwyczaju gadania po prostu w środkach transportu w Polsce.
Ale wracając do InfoCity, byłem mile zaskoczony, że gwara ma swoje 5 minut (sekundy) w tak nowoczesnej formie przekazu. Jedyne słowo, które zobaczyłem to frajer. Słówko ma w sobie coś lekko obraźliwego, ale przede wszystkim zabawnego.
Detalicznie i z faszonem!.. Znaczy się konkretnie i szczegółowo oraz z warszawską fantazją! To tylko niektóre hasła strony Gwary warszawskiej. Polecam gorąco. Zwłaszcza cudzoziemcom, którzy chcą pogłębić znajomość języka polskiego. Ta urocza strona przydaje się. Bo Polacy tacy jacyś oszczędni są, by ktokolwiek miał szansę usłyszeć taką gwarę na ulicy, czy w towarzystwie. Myślę, że po prostu „zgubili” tę mowę, gdzieś tam, w drodze... Spacerując po warszawie, widać ile jest ofert kursów językowych. Klasycznie jest sporo zachodu (angielski, francuski, włoski, hiszpański), trochę wschodu (rosyjski). Jestem przekonany o tym, że niedługo pojawi się daleki wschód z chińskim na czele... Liczę jednak na pojawienie się (jednego) punktu kursu gwary!
Dlaczego nie gawędzić po warszawsku? Po coś chyba Wiech zapisał to wszystko tak skrupulatnie, dodając nawet od siebie! Centrum Promocji Kultury wydaje się idealnym miejscem. Praga mogłaby się tu pięknie promować. Podobno to ostatnie miejsce, gdzie ulica mówi swoim językiem. Dlatego po nagraniu utworu „Nie ma cwaniaka nad afrowarszawiaka”, moja ekipa kręciła zdjęcia do klipu, właśnie w okolicach Dworca Wschodniego, ulicy Brzeskiej i na podwórku niedaleko Małej.
Zastanawiam się nad udziałem targowisk w „ocaleniu” gwary warszawskiej. Poza Starą Pragą (bazar Różyckiego) gwara jeszcze żyje na Targówku, Grochowie i na Woli (tu przecież był Kercelak, największe targowisko przedwojenne – na rogu obecnych ulic Solidarność i Okopowej). Widać że bazar przy Banacha na mojej Ochocie nie ma takich tradycji. Robię tam zakupy od czterech lat. Nikt nie częstował jeszcze gwarą. Nie ma tu mowy o warszawskiej mowie.
Mamadou Diouf