Pościel była przepocona. Zaczynało świtać. Czeczenia. Rozwalający się dom. Bo i za co go wyremontować, skoro pracy nie ma. Z tej jednej, małej pensji nauczycielki? Męża zabrali na front. Nie wrócił. Milczy. Syn u rodziny w Niemczech. Ukrywa się. Podobno zabierają cały czas do wojska. A góry? To tylko góry. Utrudniają życie. Nie można nawet warzyw posadzić, bo nie chcą rosnąć. Dużo tu duchów umarłych. Dużo Rosjan. Już nawet czeczeński przestaje być językiem Czeczenii. A literatura? Kto tam teraz o tym myśli?
Tego poranka Zina wiele rozmyślała. Postanowiła przenieść swoje i córki życie na inny poziom. Pierwsza myśl – Polska. Bo i po co pchać się do Rosji, skoro tam tak nie chcą Czeczenów? No a Polska? Cena wizy – szkoda słów.
Dzień drugi. Poranek. Rozwieszanie prania na niby balkonie. Nie ma nawet sznurków. Myśli wracają. Polska. Tego dnia przychodziły obrazy ofiarach i wojny.
Dzień kolejny. Warszawa. 3 rano. Jeden z hosteli. Dzwoni domofon.
-Dzień dobry, czy mają Państwo jakieś wolne łóżka? Najtańsze.
Recepcjonista otwiera drzwi i widzi obraz niczym kadr z filmu wojennego. Stoi kobieta. Na rękach trzyma dziecko. Obok nich bagaże. Około sześciu walizek. Wchodzą. Boją się spać. W największej walizce stoi schowana maszyna do szycia.
Dzień za dniem mija. Rok za rokiem też. Wszystko mija. Z drzew spadają liście. Saska Kępa. Warszawa budzi się do życia. Zina zawozi córkę do szkoły. Sprawdza pocztę. Wieści od syna żadnych. Zaparza kawę. Ogarnia ją lęk. Jak co rano czyta. Próbuje zabić myśli. Ciężko sobie wyobrazić co siedzi w głowie człowieka, który żyje tylko po to, by nie wrócić do kraju. A co będzie jak ją deportują?
Dzień początku lutego. Zina dostaje pracę. Udziela korepetycji z języka rosyjskiego. Dorabia także szyjąc dla jednej z warszawskich firm odzieżowych. Maszyna dostała drugie życie. Zina także. Córka potrafi już mówć po polsku. Na Saską Kępę wpada dużo Polaków, by posakować czeczeńskiej kuchni. Prosto od Ziny. Świeże produkty i serce. Zapachy i kolory. Przyprawy. Gdyby ktoś był tak mądry mógłby przygarnąć tę zdolną kucharkę i otworzyć czeczeńską knajpę. Tego jeszcze u nas nie było. Ale to zapewne nie ten czas. Nie Ci ludzie. Tylko miasto to samo.
Zima mija. Warszawa staje się domem. Dzień początku wiosny Zina spędza z córką na Polach Mokotowskich. Ciągnie ich do natury. Słuchają głośno czeczeńskiej muzyki. Niech Warszawa poczuje Czeczenię.
Dzień środka wiosny. Warszawa od początku do końca jest domem. Dla Ziny i córki.
-Zina, gdy myślisz o Warszawie, to co czym myślisz?
-Dla mnie Warszawa to dom, spokój, tolerancja, otwartość. Warszawa stała się dla mnie i mojego dziecka częścią życia. Bo i po co mamy się dalej tułać, skoro tutaj tak nam dobrze?
Wszyscy powiadają, że do Czeczenii nie ma po co wracać. A opowiadać o niej? Strach. W każdej chwili mogą przyjść i mścić się na rodzinie. Wyciągają wszystko. Nawet strach podawać swoje prawdziwe imię. Tutaj w Polsce wszystko jest inaczej.
Dzień początku czerwca. Deportacja. Znów warszawski hostel. Znów ten sam recepcjonista. Znów walizki. I ta nieszczęsna maszyna do szycia, która miała pomóc w budowaniu lepszego życia. Nie wyszło. Pora wracać do Czeczenii. Łzy napływają do oczu. Córka Ziny zaczęła mówić po polsku. Do domu przychodzili ludzie. Żyło się. Tak po prostu.
Zapytacie, rzecz jasna, dlaczego? Nikt nie wie dlaczego w XXI wieku są tak kolosalne różnice. Nikt nie wie także po co toczą się wojny. Nikt także nie widział oczu tej kobiety tego dnia, w którym pierwszy raz pojawiła się w Warszawie. Później te oczy były inne. Uśmiechały się. I obraz smutnej Czeczenki z dzieckiem zmieniał się. Z każdym dniem był jaśniejszy. Aż do początku czerwca. Do dnia w którym znów stanęła u drzwi hostelu. I znów pijąc herbatę śpiewała dziecku kołysanki.
I przyszedł poranek. Zina, córka, maszyna do szycia i sześć walizek pojechały w kierunku Dworca Zachodniego. Autobus do Moskwy odjeżdża o 8:15. To tam zmierzają.
Dzień drugi. Poranek. Rozwieszanie prania na niby balkonie. Nie ma nawet sznurków. Myśli wracają. Polska. Tego dnia przychodziły obrazy ofiarach i wojny.
Dzień kolejny. Warszawa. 3 rano. Jeden z hosteli. Dzwoni domofon.
-Dzień dobry, czy mają Państwo jakieś wolne łóżka? Najtańsze.
Recepcjonista otwiera drzwi i widzi obraz niczym kadr z filmu wojennego. Stoi kobieta. Na rękach trzyma dziecko. Obok nich bagaże. Około sześciu walizek. Wchodzą. Boją się spać. W największej walizce stoi schowana maszyna do szycia.
Dzień za dniem mija. Rok za rokiem też. Wszystko mija. Z drzew spadają liście. Saska Kępa. Warszawa budzi się do życia. Zina zawozi córkę do szkoły. Sprawdza pocztę. Wieści od syna żadnych. Zaparza kawę. Ogarnia ją lęk. Jak co rano czyta. Próbuje zabić myśli. Ciężko sobie wyobrazić co siedzi w głowie człowieka, który żyje tylko po to, by nie wrócić do kraju. A co będzie jak ją deportują?
Dzień początku lutego. Zina dostaje pracę. Udziela korepetycji z języka rosyjskiego. Dorabia także szyjąc dla jednej z warszawskich firm odzieżowych. Maszyna dostała drugie życie. Zina także. Córka potrafi już mówć po polsku. Na Saską Kępę wpada dużo Polaków, by posakować czeczeńskiej kuchni. Prosto od Ziny. Świeże produkty i serce. Zapachy i kolory. Przyprawy. Gdyby ktoś był tak mądry mógłby przygarnąć tę zdolną kucharkę i otworzyć czeczeńską knajpę. Tego jeszcze u nas nie było. Ale to zapewne nie ten czas. Nie Ci ludzie. Tylko miasto to samo.
Zima mija. Warszawa staje się domem. Dzień początku wiosny Zina spędza z córką na Polach Mokotowskich. Ciągnie ich do natury. Słuchają głośno czeczeńskiej muzyki. Niech Warszawa poczuje Czeczenię.
Dzień środka wiosny. Warszawa od początku do końca jest domem. Dla Ziny i córki.
-Zina, gdy myślisz o Warszawie, to co czym myślisz?
-Dla mnie Warszawa to dom, spokój, tolerancja, otwartość. Warszawa stała się dla mnie i mojego dziecka częścią życia. Bo i po co mamy się dalej tułać, skoro tutaj tak nam dobrze?
Wszyscy powiadają, że do Czeczenii nie ma po co wracać. A opowiadać o niej? Strach. W każdej chwili mogą przyjść i mścić się na rodzinie. Wyciągają wszystko. Nawet strach podawać swoje prawdziwe imię. Tutaj w Polsce wszystko jest inaczej.
Dzień początku czerwca. Deportacja. Znów warszawski hostel. Znów ten sam recepcjonista. Znów walizki. I ta nieszczęsna maszyna do szycia, która miała pomóc w budowaniu lepszego życia. Nie wyszło. Pora wracać do Czeczenii. Łzy napływają do oczu. Córka Ziny zaczęła mówić po polsku. Do domu przychodzili ludzie. Żyło się. Tak po prostu.
Zapytacie, rzecz jasna, dlaczego? Nikt nie wie dlaczego w XXI wieku są tak kolosalne różnice. Nikt nie wie także po co toczą się wojny. Nikt także nie widział oczu tej kobiety tego dnia, w którym pierwszy raz pojawiła się w Warszawie. Później te oczy były inne. Uśmiechały się. I obraz smutnej Czeczenki z dzieckiem zmieniał się. Z każdym dniem był jaśniejszy. Aż do początku czerwca. Do dnia w którym znów stanęła u drzwi hostelu. I znów pijąc herbatę śpiewała dziecku kołysanki.
I przyszedł poranek. Zina, córka, maszyna do szycia i sześć walizek pojechały w kierunku Dworca Zachodniego. Autobus do Moskwy odjeżdża o 8:15. To tam zmierzają.
Misza Szymko