-

Autor:
Źródło: www.kontynent-warszawa.pl
Według pewnej koncepcji filozoficznej centrum świata znajduje się we wszystkich miejscach na raz, czyli innymi słowy, cały świat mógłby znajdować się w Warszawie. Na pierwszy rzut oka myśl ta może wydawać się sprzeczna z wszelką logiką. Jednak niedawno zdarzyła się historia, która potwierdza tę teorię. Niezwykła historia spotkania dwóch mężczyzn pochodzących z różnych krain. To historia Toto i Lulu, opowieść, która rozpoczęła się na początku zimy w Warszawie, a skończyła u bram pustynnego obszaru południowej Tunezji.
Wszystko zaczęło się na początku grudnia 2013 roku w lokalu pewnej fundacji. Pierwszy pojawił się Toto, który przybył z daleka, z bardzo daleka. Tam, gdzie mieszka, nie ma tramwajów, kościołów, pierogów z mięsem ani kiełbasy. Toto pochodzi z regionu pustynnego, z małej wioski zwanej Smar, położonej kilkaset kilometrów od wielkiej pustyni, noszącej nazwę „Sahara”, co po arabsku oznacza „świt”.
Lulu pochodzi natomiast z wyspy o nazwie Madinina, co w języku Indian z plemienia Arawaków oznacza „wyspa kwiatów”. Od blisko dziesięciu lat mieszka w Warszawie, więc zdążył się już przyzwyczaić do surowych zim i do brzmienia języka, którym posługiwał się poeta o nazwisku Mickiewicz. Zna już też dobrze zwyczaje, które obowiązują w polskim kraju.

Kiedy tylko mężczyźni się spotykają, zaczynają rozmawiać ze sobą tak, jakby znali się od lat. Toto jest szczęśliwy, że może porozumiewać się z Lulu w języku, który obaj rozumieją – po francusku. Jest to możliwe dzięki temu, że dawno temu Francuzi przekroczyli morze i ocean, żeby podbić ich kraje, i do dziś mieszkańcy Madininy (Martyniki) i Tunezji mówią w ich języku. Toto może więc szczegółowo opisać swoje wrażenia z pobytu w Warszawie, którą odwiedza po raz pierwszy w życiu. Podoba mu się przede wszystkim uczucie zimna, którego dotąd nie znał, lubi też spacerować sam ulicami tego miasta o czystych chodnikach i równo poustawianych domach. Jest pod wielkim wrażeniem wyglądu budynków Starego Miasta i dekoracji, które zapowiadają zbliżające się Święta Bożego Narodzenia. Toto nie jest przyzwyczajony do ożywienia towarzyszącego tym świętom, które są tak ważne w Polsce, a praktycznie nieznane w jego wiosce.

Toto ma skórę koloru hebanu i anielski uśmiech, lubi odkrywać to, co nieznane, z entuzjazmem o tym opowiada i uważnie analizuje, żeby nauczyć się wszystkiego, czego tylko może. Według Lulu jego ciekawość i entuzjazm są bardzo cenne, więc z radością dzieli się wszystkim, co wie o Polsce. Obaj przeznaczają też dużo czasu na udzielanie się w życiu społecznym i zgadzają się co do wagi kultury dla społeczeństwa. Toto uważa, że kultura pozwala na rozwiązywanie podstawowych problemów, z którymi muszą się zmierzyć obywatele wszystkich krajów świata, czyli na przykład problemów tożsamościowych. Toto jest członkiem stowarzyszenia, które walczy o zachowanie dziedzictwa jego regionu. W okolicy jego wioski znajdują się zapomniane budowle – Ksary – które są podobno swego rodzaju spichlerzami pod gołym niebem, jakie przed wiekami budowali na obszarach pustynnych Berberowie i Arabowie. Lulu nie kryje zaciekawienia tą opowieścią i teraz jego z kolei ogarnia nieodparta chęć ujrzenia dalekich krain i pustynnych krajobrazów, z dala od tramwajów i zimy, pragnienie dotarcia do tajemniczych Ksarów. Na zaproszenie nie musi długo czekać – Toto proponuje mu, żeby zapoznał się z jego regionem i mieszkającymi tam ludźmi, a Lulu bez wahania na to przystaje.

Kilka dni później Lulu ląduje w Tunezji. Zna trochę ten kraj, ale nie zapuścił się nigdy dalej niż na przedmieścia większych miast. Tym razem jest zdecydowany udać się w głąb. Wskakuje do tak zwanego „louwage”, czyli do popularnej w Tunezji zbiorowej taksówki, i przez siedem godzin gnieździ się w przepełnionym minibusie, w którym można na dodatek palić. Długie godziny podróży nie okazują się jednak zbyt uciążliwe dla Lulu, ponieważ wykorzystuje je na obserwowanie widoków, tak różnych od znajomych krajobrazów, widoków na ciągnące się bez końca sady oliwkowe, chronione przed wiatrem i złodziejami przez szerokie rzędy kaktusów. Po długiej podróży przerywanej postojami w barach, gospodach, restauracjach i na stacjach benzynowych, gdzie można dostać niezbyt apetyczny kuskus, Lulu dociera w końcu do Bin Kirdan – miasta, które przycupnęło między Morzem Śródziemnym a pustynią i może się poszczycić portem pochodzącym z czasów Fenicjan, a także niedawno odkrytym podziemnym miastem i obozem dla uchodźców z Libii. Wioska Toto, Smar, leży zaledwie trzydzieści kilometrów od Bin Karden.

Toto pojawia się jak zwykle z uśmiechem na ustach i przeprasza za małe spóźnienie – tłumaczy, że ponieważ jego samochód jest zepsuty, musiał pożyczyć od kolegi inny, a ten z kolei zepsuł się po drodze. Podobno to tylko drobny problem z zapłonem, więc wystarczy trochę popchnąć samochód. W drodze do Smar Lulu czuje się jak przeniesiony na inną planetę – widoki są księżycowe, w oddali stoi spłaszczona góra otulona różowawym obłokiem, rzadko spotyka się samochody, a niebo płonie blaskiem zachodzącego słońca. Smar to małe, spokojne miasteczko, w którym chyba wszyscy się znają. Mężczyźni noszą ubranie, które jest czymś pomiędzy peleryną a tuniką z kapturem, a kobiety są całe zakryte i zachowują się bardzo dyskretnie – daleko zostały letnie wieczory na Nowym Świecie. Lulu nie żałuje, że tu przyjechał – wieczorem zasiadają do stołu, a jako że żona Toto jest kucharką jak się patrzy, ucztują jak królowie. Przed pójściem spać Toto zaprasza Lulu na shishę do swojego ulubionego baru. Wśród jego znajomych są: Hedi, który zajmuje się kaligrafią w języku arabskim, Zied i Mehdi, którzy prowadzą dom młodzieży i interesują się językami obcymi. Wszyscy cieszą się, że mogą poznać obcokrajowca, człowieka z Madininy, który przyjechał z zimnych, północnych stron. Wieczór płynie jak długa, spokojna rzeka.

Toto budzi Lulu o dziewiątej rano – tego dnia mają w programie rodzinną wycieczkę na pustynię i zwiedzanie Ksarów. Toto, jego żona i dwoje dzieci są już gotowi, dołącza do nich też kuzynka, która przyjechała z Paryża. Kiedy tylko opuszczają asfaltową drogę, zaczynają działać czary – domy ustępują miejsca kamieniom, góry nadszarpnięte erozją stają się coraz bardziej masywne i bez przerwy pada drobna mżawka, co przynosi wielką radość rodzinie Toto, która od ośmiu lat nie widziała prawdziwego deszczu. Pustynia jest panią samej siebie, kamienie przybierają wszelkie możliwe kształty, a niektóre są tak wyszukane, że żaden artysta z żadnej galerii sztuki nie potrafiłby wyrzeźbić ich z tak wielką precyzją. W prawach pustyni Lulu dostrzega piękno natury, jakiego nigdy dotąd nie widział. Podłoże jest pokryte cienką warstewką czegoś białego i sypkiego – Toto uspokaja Lulu, mówiąc, że to nie śnieg tylko sól. Lulu jest zafascynowany jeszcze jednym dziwnym zjawiskiem – pod wpływem deszczu piasek wokół kamieni staje się cięższy i wydaje się, że unoszą się one 2-3 centymetry nad ziemią. Spektakl jest niesamowity, pustynia oczarowuje. W oddali widać kształty, które niemalże wtapiają się w krajobraz, choć wydają się stworzone ręką ludzką.

Nagle wśród pustki pojawiają się Ksary. Tworzą koło, które zajmuje niewielki płaskowyż górujący nad otoczeniem. Większość z nich jest w ruinie, ale te, które jeszcze stoją, wyglądają niesamowicie. Te zapomniane Ksary przypominają małe domki, w których niegdyś mieszkały plemiona o tajemniczych zwyczajach i obrzędach. Ich wnętrza zostały zbudowane zgodnie ze starożytną wiedzą i z precyzją, dzięki której temperatura w środku dostosowuje się do temperatury otoczenia i tworzy naturalną klimatyzację, czy też ogrzewanie. Ta genialna prostota wprawia Lulu w oszołomienie. Wycieczka dobiega końca, a w drodze powrotnej toczy się dyskusja na temat odbudowania tego zapomnianego dziedzictwa – Lulu zgadza się całkowicie z Toto i rozumie znaczącą rolę, jaką kultura odgrywa w poszukiwaniu tożsamości.

Toto to tak naprawdę Tohami Raouane, a jego stowarzyszenie nosi nazwę ASKPS i stara się o ocalenie Ksarów z płaskowyżów w okolicy Smar. Tohami pracuje też w regionalnym centrum kultury w Tatawinie. Lulu to zdrobnienie, którym brat i kuzyni nazywali mnie w dzieciństwie. Kiedy piszę te słowa, jestem już w Tunisie i snuję przemyślenia na temat pełnej odkryć podróży. Po powrocie do Warszawy będę mówił wszystkim, którzy zechcą mnie słuchać, że centrum świata znajduje się we wszystkich miejscach na raz i że cząstka Warszawy odwiedziła Pustynię i na odwrót.


Lude Reno
Tłum. Aleksandra Weksej



Źródło informacji: www.kontynent-warszawa.pl
Zgłoś aktualizację tego artykułu - zaloguj się
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.