Mityczna budowla okazała się symbolem zazdrości. Bóg zazdrościł ludziom jedności! Aż nie chce się wierzyć, że tak mogło być. Ta historia pachnie baśnią. W każdym razie, wychodzi na to, że Stwórca pomieszał budowniczym języki, dzieląc ludzi na różne plemiona. Ten genialny patent uniemożliwił budowę wieży. Tak powstały dialekty i języki. Dzielić, by lepiej rządzić! Skąd to znamy? To było dawno, dawno temu. Tak mówi pewna szanowana Stara Księga.
Co znaczy dla współczesnego człowieka „Wieża Babel”? Raczej opis sytuacji lub miejsca. Kojarzy nam się albo z rzeczą niemożliwą do zrobienia, albo z tyglem językowym. O tym drugim znaczeniu chcę dziś pisać. Mam na myśli najbardziej zróżnicowane kulturowo miejsca, niesamowicie obfite językowo, takie miejsca jak Kaukaz, kraina Wielkich Jezior w Afryce środkowej, Karaiby. Rejony tętniące bogactwem, gdzie mieszają się melodie różnych języków.
Każdy kontynent dostał swój kawałek owego gigantycznego tortu. W samej Afryce jest około 2 tys. języków. W Polsce jest 10 narodowych, cztery etniczne i królująca mowa Reja. Ile jest języków w stolicy? W Warszawie mieszkają ludzie z całego świata. Jeszcze do niedawna Stadion dziesięciolecia był sceną, na której „występowała” międzynarodowa orkiestra. Korona Jarmarku Europa była jej naturalną sceną. Miejscem, gdzie języki z całego świata wybrzmiewały od świtu do południa. Wszystko tam grało (dopóki ktoś nie pytał o dokumenty czy oryginalność towaru): 21-strunowa kora afrykańskie bębny djembe, sitar i tabla indyjsko-persko-pakistańskie, jednostrunowy dan bau z Wietnamu, ormiański flet shvi, popularny gruziński szarpany panduri, gadułki, gęśle, akordeon czy cymbały z Polski. Istna Wieża Babel i jedyna darmowa szkoła języków obcych. Przez wiele lat można było naprawdę delektować się melodiami wielu języków świata. Wietnam, środkowa część Azji (Pakistan, Indie, Bangladesz), Kaukaz, wschodnia Europa, Afryka...na Koronie można było się nauczyć suahili, amharskiego, lingala, urdu czy hindi i wielu innych języków.
Warszawa wciąż przyciąga. Afrykańscy turyści też trafiają do Polski. Jeden z moich rodaków (aktualnie pracujący w Abidżanie na Wybrzeżu Kości Słoniowej) planował już latem przyjechać do stolicy na grudniowy urlop. „Chcę, żeby dzieci zobaczyły śnieg”. Abdurahmane (Abdu) Wybrał Warszawę, chociaż myślał także o Kijowie, gdzie studiował w latach 80-ych. W tamtych czasach, studenci zagraniczni ze Związku Radzieckiego jeździli pociągami do Berlina po wszystko: od czekolady po elektronikę... Po te same produkty podziwiane w Polsce w Pewexach. Kto dziś pamięta te sklepy?!
W każdym razie, Abdu pamięta Warszawę z tamtych lat, gdzie zimą było zawsze śniegu w bród. Dlatego przyjechał z żoną i trójką dzieci na Święta, pociągiem z Berlina (niestety do i ze stolicy nie ma żadnego lotu do krajów Afryki zachodniej). Był bardzo zdziwiony ”Jak to, Boże Narodzenie a śniegu nie ma? Może zima utknęła na Saharze! Dzieci muszą przecież lepić bałwany!”- powiedział z uśmiechem, po wyjściu z Dworca Centralnego. Przypomniały mi się atrakcyjne oferty biur podróży. Wszystkie starają się przyciągać chętnych na urlopy czy wakacje i wyraźnie podkreślają, że w Egipcie, Tunezji, Grecji czy Hiszpani gwarantują super pogodę. Tam na pewno będzie słonecznie, bezchmurno.
Cała piątka mieszkała na Muranowie przez tydzień. Oczywiście zabrałem ich zarówno do bardziej jak i mniej turystycznych miejsc. Po bardzo sympatycznym Sylwestrze w Centrum Fortu Sokolnickiego na Żoliborzu, byliśmy na spacerze na Starówce. Baśniowy świat czekał na nich na placu Zamkowym. Dawno już rozbłysła 27-metrowa choinka. Świąteczna iluminacja rozświetliła Trakt Królewski i nie tylko. Dzieci zachwycały się ogromną choinką z dużymi kolorowymi cukierkami, bombkami i prezentami.
Prawda, że dzieciaki czuły się jak ryba w wodzie, krążyły wokół choinki i fabryki prezentów, dotykały jej i cieszyły się. Ale dorosłych było więcej, każdy robił mnóstwo zdjęć. W pewnym momencie uderzyła mnie pewna mieszanka. Językowa. Jak mogłem tego nie zauważyć pięć czy dziesięć minut wcześniej? Starałem się odpowiadać na pytania mojej ekipy, na przykład kim jest jegomość z szablą stojący na kolumnie. Wtedy to, w tym samym momencie, usłyszałem symfonię: flashów aparatów fotograficznych, cyfrowych, analogowych oraz ich nieoczekiwaną konkurencję. Rzadko mowa Reja przegrywa na ulicach Warszawy. Na tej małej zabytkowej przestrzeni, pojawiła się równowaga. Polski praktycznie remisował z językami obcymi. Takie miałem wrażenie. Roiło się od obcych języków. Tygiel wokół choinki. To mógłby być tytuł filmu, ale nie jest. Na Starówce, zwłaszcza na Placu Zamkowym, gdzie spacerował tłum ludzi, po Sylwestrze. Nie było łaciny (może gdyby pojawił się papież Franciszek), natomiast angielski, niemiecki, francuski, hiszpański, włoski, rosyjski rozpoznałem. Daleki wschód brylował. Było sporo Japończyków (może także turystów z Chin czy Korei). Było mnóstwo języków wokół miejskiego świątecznego drzewa, które pięknie integrowało najbliższe otoczenie, między kolumną a zamkiem. Budujące było obserwowanie jak warszawiacy, goście z dalekich i bliskich krajów, myśleli bardzo podobnie, przez te kilka minut spędzonych przy choince. Niesamowity ruch, dziesiątki świateł, fleszy w rękach ludzi: kamery, aparaty, komórki. Pstryknięcia i błyski i chór uśmiechniętych twarzy. Gesty jak po wspólnej próbie generalnej: stać przy choince i prosić, aby ktoś nam robił fotkę, chyba że to my innym robimy, cieszyć się z bycia w tym miejscu ze znajomymi lub rodziną. Niewidzialny pędzel mieszał wszystkie te kolory malując niepowtarzalny nastrój miejsca. Powstawał nieuchwytny, subtelny obraz, które widzieli tylko obecni na Placu. Nie wiem co na to kolorowe zamieszanie powiedziałby król Zygmunt III, patrząc z wysokości (już nie najwyższej, bo choinka o 5 metrów przewyższa słynną królewską kolumnę). Może wypatrywał rodaków...ze Szwecji.
Mamadou Diouf